Wyższa Szkoła Gotowania na Gazie, Filozofii i Marketingu
Produkcja magistrów „ogólniewykształconych” w kraju z niskim własnym zasobem przemysłowym i kapitałowym ma smutny sens.
Nie należy się w naszych realiach niczemu dziwić, ani niczym bulwersować, przyznam jednak, że trudno przejść do porządku dziennego nad opublikowanym niedawno w „Tygodniku Solidarność” artykułem „Student – absolwent – bezrobotny” Krzysztofa Świątka. Jego część poświęcona jest likwidacji edukacji zawodowej w Polsce, dokonanej rękoma naszych politycznych decydentów różnych opcji.
Od czasów reformy edukacji przeprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka, reprezentujący Akcję Wyborczą „Solidarność” w Polsce zlikwidowano ponad 6 tysięcy szkół zawodowych, pozbawiając pracy 50 tys. nauczycieli. Możliwości skorzystania ze zdobycia średniego wykształcenia zawodowego pozbawiono w ten sposób około 900 tys. młodych Polaków. W zamian zaoferowano im wykształcenie ogólne, humanistyczne. Między innymi ci ludzie zasili swoją gotówką z czesnego kieszenie organizatorów różnorodnych „Wyższych Szkół Gotowania na Gazie, Filozofii i Marketingu”. Ktoś nieźle zarobił m.in. na strukturalnym zniszczeniu szkolnictwa zawodowego: zamiast dobrych fachowców w dziedzinie techniki użytkowej, budownictwa, górnictwa reformatorzy zafundowali krajowi kolejne pokolenia sfrustrowanych magistrów ekonomii, marketingu, filozofii. Warto przy tym pamiętać, że w tym samym czasie gdy niszczono, np. szkoły zawodowe górnicze, zamykano także polskie kopalnie (z których część otwierają teraz zagraniczne firmy, czeskie i niemieckie). W tym szaleństwie była metoda, dobrze znana w III Rzeczpospolitej: produkcja magistrów „ogólniewykształconych” w kraju z niskim własnym zasobem przemysłowym i kapitałowym ma swój smutny sens.
Jak zaznacza autor wspomnianego wyżej tekstu, ekipa AW„S” w pracach nad ustawą przyjęła następujące założenia: „relacja absolwentów liceów ogólnokształcących do absolwentów szkół zawodowych miała docelowo wynosić 80:20. Liczba uczniów techników i szkół zawodowych miała się zmniejszyć z 62 proc. (w 2000 r.) do docelowych 20 proc.”. Jednym z twórców i propagatorów takiej koncepcji naszej edukacji był Kazimierz Marcinkiewicz, zdeklarowany przeciwnik szkolnictwa zawodowego: miało ono rzekomo niczemu już nie służyć – zbędny bagaż PRL-owskiej przeszłości w kraju zmierzającym do świetlanej przyszłości.
Jak się dziś okazuje (choć prognozy takie przedstawiano przecież wcześniej), likwidacja „zawodówek” nie okazała się receptą na szczęśliwą modernizację edukacyjną i społeczno-gospodarczą. Zdaniem prof. Mieczysława Kabaja, autora opublikowanego w 2012 r. raportu „Wpływ systemów kształcenia zawodowego na zatrudnienie i bezrobocie młodzieży”, we współczesnej Europie najbardziej rozwinięte kraje skrzętnie podtrzymują i rozwijają edukację rzemieślniczą, stawiają dobrze wykwalifikowanych pracowników zawodowych. Jak stwierdza prof. Kabaj na łamach „TySola”: „W Niemczech, Szwajcarii czy Austrii struktury kształcenia ponadpodstawowego są dostosowane do potrzeb gospodarki, a nie księżycowych wizji urzędników”.
W Polsce bez pracy pozostaje co trzecia osoba między 25 a 34 rokiem życia. Oczywiście, edukacyjna „reforma po polsku”, z której więcej szkody niż pożytku nie jest jedyną przyczyną tego stanu rzeczy. Ale w rzeczywistości społecznej efekty się kumulują: także gdy nieprzemyślane (albo nadto dobrze przemyślane) projekty z papieru przechodzą w życie. A na pytanie: „kto za to odpowie?” da się jak zwykle odpowiedzieć: „nikt”. Bo to Polska właśnie.