„Wzrost wynagrodzeń” zamiast „planu Morawieckiego”
Zmodyfikujmy dla Moody’ego „plan Morawieckiego”, aby nie podzielić losu „Vision 2030” i zatrzymajmy karuzelę emigracyjno-imigracyjną
Plany gospodarcze obecnego rządu słusznie zakładają wyrwanie się z tzw. pułapki średniego rozwoju, czyli sytuacji stosunkowo niskiego poziomu życia w porównaniu z sąsiednimi krajami. W Polsce wynagrodzenia są dwu-, trzykrotnie niższe od tych u naszych zachodnich sąsiadów, dlatego jak najszybsza ucieczka z tak zdefiniowanej pułapki jest kluczowa.
Niestety, zaproponowane rozwiązania są niezgodnie z kanonami skutecznej polityki gospodarczej. Wysoko rozwinięte kraje UE, które przeżywają zapaść demograficzną i ubywa im pracowników, nie są w stanie zastąpić młodymi wyrwy po osobach odchodzących na emeryturę. Stąd naturalnym jest trend, żeby zasysać pracowników z innych krajów i uzupełniać siłę roboczą w przedsiębiorstwach imigrantami, nie dopuszczając do przenoszenia wysokodochodowych miejsc pracy za granicę. Tak postępują np. Niemcy, którzy co roku potrzebują ok. pół miliona imigrantów. Z tego względu Polska znalazła się w sytuacji przypominającej krążenie na obrzeżach „czarnej dziury”, która wysysa młode pokolenie chcące lepiej zarabiać i żyć w lepszych warunkach, nie starając się z tej samobójczej pozycji od dziesięcioleci wyrwać.
Wspieranie emigracji do innych krajów Unii na równi z jednoczesnym sprowadzaniem Ukraińców jest wyjątkowo szkodliwą polityką. Skutkuje wyhamowaniem konwergencji dochodowej, obniżając i tak niskie wynagrodzenia pracownikom polskim, wymusza emigrację resztek młodzieży za granicę. Absurd sprowadzania sobie imigrantów tylko po to, aby nasza młodzież jeszcze szybciej emigrowała jest działaniem na szkodę kraju. Nie mówiąc już o tym, że w kwestii osiągnięcia celu, tj. dogonienia krajów wysoko rozwiniętych pod względem efektywności pracy i wysokości płac, stajemy się kontrproduktywni.
W interesie grup biznesu chcących zatrudniać tanich pracowników, utrzymujemy zaniżone stawki płacowe dla własnych obywateli. Lobbyści optują zarówno za zalegalizowaniem pobytu w Polsce migrantów zarobkowych z Ukrainy, jak i otwarcie wzywają do przyjęcia jeszcze większej ich liczby, poprzez wprowadzenia ułatwień w postaci ekspresowo przyznawanych praw obywatelskich. W jednym z ostatnich wywiadów szef ZPP Cezary Kaźmierczak nawet prowokacyjnie stwierdził, że Polska powinna w ciągu kolejnych lat przyjąć 5 mln imigrantów z Ukrainy. Przedstawiciele ZPP zuchwale utrzymują, że będzie to dobre dla polskiej demografii (sic!) i gospodarki, a na dodatek że tego typu samobójcze pomysły spotykają się z przychylnymi reakcjami „na poziomie wiceministerialnym”?!
W zeszłym roku bez zdecydowanej kontrakcji nastąpiło wpuszczenie około miliona obywateli Ukrainy. Ostatnie sondaże pokazują, że dwie trzecie młodych Ukraińców zamierza wyjechać z kraju w celach zarobkowych, wskazując najczęściej Polskę jako na kraj docelowy. A proces ten może ulecz jeszcze przyspieszeniu w efekcie poszerzenia rządu Ukrainy o premiera Balcerowicza. Powielenie „planu Balcerowicza” na Ukrainie musi przynieść masową ucieczkę Ukraińców, a polityczne koneksje premiera w Polsce grożą wpuszczeniem ich do naszego kraju.
Polska chcąc wyrwać się z pułapek średniego rozwoju i niskiego dochodu, musi implementować inną politykę gospodarczą od tej zakładanej w „planie Morawieckiego”. Jest on oparty na starym dogmacie dyfuzyjnym według którego sektory wysokiego rozwoju, o wysokiej wartości dodanej, będą pozytywnie oddziaływały na resztę gospodarki. Taka polityka występowała w kolonialnych Indiach. Mamy dokładne dane, które pokazują, że o ile Anglia rozwijała się wówczas w rekordowym tempie na świecie, 2,5 proc. rocznie, o tyle w Indiach, mimo bardzo liberalnej gospodarki i efektywnej administracji, przez ponad 100 lat wzrost wynosił rocznie przeciętnie 0,1 proc. na mieszkańca. Mimo że liberalny dogmat był tak restrykcyjnie stosowany, że zarobki mogły nie wystarczać na przeżycie i skutkować śmiercią z głodu.
Sytuacja Polski jest w pewnym sensie podobna gdy dotyczy kwestii demografii, jak i emigracji zarobkowej. Dlatego Polska powinna w tym nieszczęściu (zapaści demograficznej) w jakim się znajduje skorzystać z doświadczeń krajów, które znalazły się w podobnej sytuacji i wyrwały się z pułapki lub są w trakcie ucieczki jak np. Chiny. Kraj Środka gdy tylko napływ migrantów ze wsi ustał i spadł do poniżej 0,5 mln, z ok. 8 mln ludzi rocznie, to wykorzystały sytuację by wyrwać się z pułapki niskich dochodów. Zmniejszona podaż siły roboczej skutkowała tym że od czasu kryzysu wystąpił u nich ok. dwukrotny wzrost wynagrodzeń.
Polska również powinna z tych doświadczeń skorzystać i pójść ścieżką szybkiego wzrostu płac. Polepszyłyby się wtedy wszystkie wskaźniki dochodowe obywateli, a z drugiej strony zniechęcały do emigracji, ponieważ w Polsce wystąpiłaby perspektywa szybkiego „dogonienia” poziomu płac bogatszych krajów. Mogłoby to także sprzyjać powrotowi emigrantów do Polski, a także wzrostowi innowacyjności i liczby stanowisk pracy o wysokiej wartości dodanej.
Zablokowanie szkodliwej imigracji skutkujące wzrostem płac umożliwia wyrwanie się z pułapki średniego dochodu, jednocześnie wymuszając na wszystkich pracodawcach wzrost wydajności pracy i efektywności gospodarowania. Działania według paradygmatu dyfuzyjnego spowodują wzrost ograniczony jedynie do wąskich kręgów i enklaw, gdy generalny wzrost płac realokuje siłę roboczą do najbardziej efektywnych części gospodarki.
Dlatego powinniśmy odrzucić działania nie związane z naszym interesem gospodarczym i płacowym, a które są efektem presji politycznej. Tego typu działania mają dwóch sprzymierzeńców. Jeden z nich to aspekt polityczny sztucznego łączenia Polski i Ukrainy w ramach bloku politycznego przeciwko Rosji, mimo że tego typu sojusz powinien się rozwijać na innej płaszczyźnie. Drugi ma sprzymierzeńca w postaci grup biznesu, chcących mieć tanich pracowników i widzących swoje interesy wyjątkowo krótkowzrocznie. Po co wprowadzać nakłady na miejsca pracy, zwiększać koszty, zmuszać się do innowacyjności, jeśli najłatwiej jest postraszyć czy to budowlańca czy to pielęgniarkę gdy nie zgadzają się zaakceptować proponowanych stawek, prostym stwierdzeniem że „zatrudnimy Ukrainkę/ca”. Przy czym imigranci jedynie rzekomo podejmują pracę, której Polacy nie chcą wykonywać. Podczas gdy gremialnie rozsadzają rynek pracy powodując zamrożenie poziomu wysokości płac. Gdyż mimo zmniejszenia zatrudnienia, o kohorty wyżu przechodzącego na emeryturę Polacy nie są w stanie żądać wyższego wynagrodzenia, jak i nie mają możliwości odejścia do sfery usług, gdyż nie ma tam na nich zapotrzebowania. Również pracujący na etatach, jak i umowach śmieciowych w każdej chwili mogą się dowiedzieć, że w razie czego zawsze można ich zastąpić – także wówczas, jeśli się zestarzeją i nie będą już wystarczająco efektywni w pracy.
Dlatego do czasu, kiedy nie dogonimy pod względem wynagrodzeń krajów sąsiednich, nie powinniśmy sztucznie doprowadzać do sprowadzania imigrantów - w sytuacji, kiedy Polska sama jest krajem masowej emigracji. Nawet jeśli jest to w interesie grup biznesu, chcących niskich wynagrodzeń dla pracowników.