Medyczna marijuana - ładnie to tak?
Rząd przyjął ustawę dotyczącą tzw. medycznej marijuany. O ile nie sposób przejść obojętnie obok ludzkiego cierpienia, jakie łagodzić ma ów bazujący na roślinie o charakterystycznych listkach medykament o tyle samo przegłosowanie sprawy odsłoniło rzeczywiste intencje wielu zwolenników projektu. Nie to, żeby te intencje były jakoś szczególnie niejasne.
Zaznaczam - w żaden sposób nie wypowiadam się tutaj na temat medycznych dobrodziejstw tzw. medycznej marijuany. Z pewnością takie są, zdaje się w tej materii na opinie ekspertów. Tym bardziej, że pozornie przeznaczone do innych celów używki (nie tylko marijuana) mogą mieć zastosowanie medyczne, niech przykładem tu będzie alkohol jakim jest brandy, zdaniem wielu lekarzy bardzo dobry na serce (oczywiście stosowany w dość oszczędnych ilościach) czy choćby pozytywne dla nerek działanie piwa (znowu - stosowanego w rozsądnych dawkach - "obalenie" pięciu piw będzie zdrowotnie dość szkodliwe).
Nikt tu więc nie neguje dobroczynnego wpływu medycznej marijuany na los wielu cierpiących osób - specyfiki oparte na charakterystycznej roślinie mogą pomagać w leczeniu migren bądź w uśmierzaniu bólu chorych na raka.
Front walki o medyczną marijuanę był dość szeroki, znajdowali się tam ludzie od stronników raczej prawicowego Pawła Kukiza (na czele z teraz znajdującym się w konflikcie rockemenem-politykiem raperem z Kielc i posłem Piotrem Liroyem Marcem), przez pozarządowe organizacje, autorytety medyczne, wreszcie działaczy organizacji lewicowych (najgłośniej domagających się legalizacji tzw. medycznej marijuany) czy dziwnych osób skupionych wokół Janusza Palikota. Wszyscy ci ludzie jednak mieli ten sam przekaz - "medyczna marijuana to nie używka tylko lek niezbędny wielu osobom". Nie chodzi o zabawę tylko o pomoc w autentycznym, ludzkim cierpieniu. Taki był przekaz, a reakcją na jakiekolwiek wątpliwości, nawet tak skądinąd lekkie jak żart nawiązujący do prohibicyjnej "medycznej whisky" (przypominam - w okresie prohibicji w USA był to jeden z niewielu zgodnych z prawem sposobów na spożywanie alkoholu, po tym jak jedna z organizacji zdrowotnych w porozumieniu z maksymalizującą zyski mafią przeprowadziła przez Kongres prawo pozwalające lekarzom zapisywać tzw. medyczną whisky na wybrane schorzenia. Jak nietrudno się domyślić liczba chorych na wymienione w nowym prawie choroby dość szybko się zwiększyła, z kolei wielu lekarzy zaczęło działać niczym reprezentanci biznesowi poszczególnych gorzelni, nosząc w charakterystycznych, kwadratowych torbach oprócz leków, recept czy bandaży także butelkę owego brązowego, "medycznego" specyfiku) była niemal zawsze werbalna agresja połączona z szantażem moralnym spod znaku "jak śmiecie szydzić z czegoś co pomaga milionom chorych na raka!?".
I teraz oto "pisowski" Sejm przegłosował wreszcie sprawę medycznej marijuany. Jakie były pierwsze opinie sporej części frontu na rzecz jej legalizacji po wprowadzeniu ustawy? Zgodne z przewidywaniami i można je najkrócej podsumować słowami: "bardzo dobrze - teraz czekamy na legalizację marijuany rekreacyjnej!".
O tym, że sporej części rzeczników medycznej marijuany wcale nie chodzi o to by pomagać chorym tylko by postawić pierwszy krok na drodze do legalizacji marijuany "rekreacyjnej" każdy rozsądny człowiek wiedział - wystarczyło popatrzeć na skład tych środowisk, nie będących bynajmniej kongresami lekarzy onkologów. Jednak obecne, jawne stwierdzenie, iż "pierwszy krok wykonany, czas na kolejne", w kontekście poprzednich, agresywnych reakcji na wskazanie pewnych faktów budzi, przynajmniej we mnie, złość. Każdy rozsądny człowiek wie czym jest "taktyka salami" gdy nie mogąc od razu przepchnąć jakiejś dużej regulacji przeprowadzamy ją po kawałku, by ostateczny efekt był tym pierwotnie przez nas pożądanym. Środowiska lewicowo-liberalne zresztą się w tej taktyce specjalizują.
Nie można zaproponować czegoś szkodliwego? W porządku - zaproponujmy coś podobnego, opakujmy to w folię "pomocy potrzebującym" i pracujmy powoli nad przepchnięciem sprawy dalej, kawałek po kawałku. Medyczna marijuana jest? Super - teraz czas na nie medyczną.
To ja w takim razie pytam z tego miejsca tych wszystkich, którzy tak agresywnie reagowali na dowcipy o "medycznej whisky" i inne żarty - ładnie to tak? Wycierać sobie gębę cierpieniem, prawdziwym, okrutnym cierpieniem setek tysięcy chorych na, chociażby, nowotwory tylko po to by potem wziąć się za sprawę palenia "maryśki" (czy jak to tam teraz młodzież nazywa) na legalu? Ładnie to tak? Wykorzystywać dramaty rodzin i straszliwe agonie ludzi tylko po to by potem zrzucić maskę (nie to, żeby była ona jakoś szczególnie mocno do twarzy przypięta) i wprost formułować o co chodzi? Rozumiem lekarzy czy rodziny i przyjaciół ludzi chorych - dla nich ta ustawa jest dobrodziejstwem. Ale wy? Nie mogliście od początku, wprost mówić o co wam chodzi? Odpowiedź jest oczywista - nie, nie mogliście, bo gdyby społeczeństwo zobaczyło to sprawa medycznej marijuany nie byłaby może już taka jasna i tak popierana.
I proszę mi tu nie wyskakiwać z argumentem, że "alkohol jest bardziej szkodliwy" albo, że "legalne papierosy bardziej szkodzą zdrowiu niż marijuana", bo każde dziecko wie, że nie o marijuanę tu w ostatecznym rozrachunku chodzi lecz o legalizację, w długim okresie, wszystkich narkotyków, miękkich i twardych. I błagam, nie zaprzeczajcie, bo robicie idiotów z siebie, nie ze mnie.
Sprawa legalizacji samej "marychy" jest zbyt skomplikowana by ją tutaj analizować, uznajmy więc tylko, że jestem twardogłowym konserwatystą i najogólniej rzecz biorąc - nie popieram. Ale możemy chyba uznać, iż wykorzystywanie tragedii setek tysięcy chorych, prawdziwie cierpiących chorych tylko po to by przepchnąć "swoją" ustawę jest podłe.
Chciałbym tu powiedzieć coś ostrzejszego, ale łamy mają swoje prawa, kultura zresztą też więc powiem krótko.
Wstyd. Po prostu wstyd.