Szczęście po polsku
Polacy potrafią cieszyć się życiem. Pielęgnują przyjaźnie, ukochane seriale oglądają na płaskich ekranach nowoczesnych telewizorów, a ich dzieciaki serfują w tym czasie po internecie. Jednocześnie co trzecia rodzina ma problem z przetrwaniem do końca miesiąca.
„Zdecydowana większość mieszkańców Polski w wieku co najmniej 16 lat – prawie trzy czwarte osób – była zadowolona lub bardzo zadowolona z życia, w tym co jedenasta osoba (ok. 9 proc.) deklarowała się jako bardzo zadowolona. Tylko jedna piąta osób określiła poziom swojej życiowej satysfakcji jako średni. Niezadowolenie ujawniła co dwudziesta osoba, a co setna określiła się jako bardzo niezadowolona” - czytamy w najnowszym raporcie Głównego Urzędu Statystycznego.
Nasz naród jest szczęśliwy
Takie wnioski można wysnuć z badań GUS. Rząd powinien jednak coś zrobić z tymi pięcioma procentami ujawnionych w raporcie malkontentów, którzy mają to do siebie, że zawsze szukają dziury w całym! Nieśmiało zapytam, skoro jest więc tak dobrze, to dlaczego jest tak źle. Dlaczego tak wiele osób wyemigrowało lub zamierza emigrować? Nie mam pojęcia a i GUS pewnie też tego nie wie...
Oczywiście najbardziej zadowolone ze swojego życia są osoby młode, w wieku 16-24 lat. Było ich aż 84 proc. Wiadomo – w tym okresie i rodzice dopomogą i różowe okulary miłości poprawiają stosunek do rzeczywistości. Jak można się spodziewać, kolejną szczęśliwą grupę stanowiły osoby pracujące na wyższych stanowiskach kierowniczych oraz grupa specjalistów (ok. 84-85 proc). Mogę w ciemno za rzeczony urząd sprecyzować – chodzi przede wszystkim o wszelkiej maści „kierowników” na budżetowym garnuszku i specjalistów, czyli przedstawicieli najbardziej potrzebnych zawodów, którzy nie zdążyli się jeszcze ewakuować za granicę.
Jednak, ku zdumieniu piszącego, nawet marne zarobki i problemy finansowe nie pozwalają upaść na duchu naszemu dzielnemu narodowi. „Wśród osób z gospodarstw uznanych za ubogie ze względu na warunki życia, zadowolonych ze swojego życia było ok. 43 proc. osób” - podaje dalej raport. Co ciekawe, wśród ubogich ze względu na kryterium dochodowe, zadowoleni to aż 58 proc. Czyżby sprawdzało się stare przysłowie, że pieniądze szczęścia nie dają? Jednak chyba w życiu pomagają i to znacząco, skoro w grupie osób o najwyższych dochodach swoją egzystencję chwali jednak prawie dwa razy tyle osób co w poprzednich grupach - 85 procent.
Co by nie pisać, my Polacy potrafimy się przyjaźnić i pielęgnować nawiązane znajomości i pozytywnie oceniamy swoje życie osobiste. Tylko 15 proc. ma tu inne zdanie. Także rodzina cieszy, chociaż co dziewiąta osoba nie miała z bliskimi dobrych relacji.
Gdyby nie te przeklęte pieniądze
Na tym uciecha nasza się kończy. Bo chociaż ponad połowa ubogich potrafi znaleźć wokół siebie powody do radości, to jednak polskie gospodarstwa domowe borykają się z ogromnymi problemami finansowymi. Co trzecia rodzina (30,7 proc.) ma problemy ze związaniem „końca z końcem”, a jeszcze więcej twierdzi, że nie wystarcza im na zaspokojenie nawet podstawowych potrzeb. Sezon na szczaw i mirabelki nie trwa wiecznie a coś do gara włożyć trzeba i buty dzieciakom kupić. Siedem proc. rodzin zmuszona była zaciągnąć kredyt konsumpcyjny, by tymi pieniędzmi zaspokoić bieżące potrzeby.
Bo zarabiamy mało. Wciąż za mało, tym bardziej że widzimy, ile zarabia się w rozwiniętych krajach UE. Własną sytuacją finansową usatysfakcjonowana była tylko co trzecia osoba. Za to niezadowolonych jest aż 37 proc,. a do tego aż 42 proc. nie wygospodarowałaby nawet 400 zł, gdyby pojawiły się niespodziewane wydatki. Ci też pewnie musieliby ratować się pożyczką od zamożniejszych członków rodziny albo znajomych. Wielu poszłoby, być może, po kolejną pożyczkę, część, z braku innych możliwości - do pazernego parabanku.
Co ciekawsze, polskie domy i mieszkania są wyposażone na ogół nieźle. Są lodówki. Są nowe kuchenki, płaskie telewizory. 90 proc. rodzin z dziećmi ma też komputer, niewiele mniej - dostęp do internetu. Wspaniale? Niezbyt wspaniale, bo wiele z tych „wypasionych” sprzętów to zakupy na lichwiarską pożyczkę czy kredyt. Da się je spłacić? Oj, raczej się nie da. „Ale to już inna historia”, jak mawiał Kipling.