Opinie

Dolary / autor: Pixabay
Dolary / autor: Pixabay

Netflix a sprawa polskich inwestycji

Marek Siudaj

Marek Siudaj

Redaktor zarządzający wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 24 stycznia 2019, 18:02

    Aktualizacja: 25 stycznia 2019, 09:29

  • 3
  • Powiększ tekst

Chyba każdy wie, czym jest Netflix. To amerykańska telewizja internetowa, umożliwiająca klientom oglądanie w sieci filmów czy – przede wszystkim – seriali. Znakomicie wykorzystała modę na oglądanie seriali, podsycając ją takimi produkcjami jak House of Cards czy Stranger Things. Można by rzecz, że jeszcze niedawno była moda na oglądanie Netfliksa.

Teraz jednak – wydaje się – że moda ta przygasła. Można by wręcz powiedzieć, że jest moda na krytykowanie tej firmy za to, że jakość jej produkcji mocno podupadła. Przyznam, że nie wiem, jak jest naprawdę, jako że nie jestem pożeraczem seriali, po prostu z takimi opiniami się zetknąłem, a także inni, z którymi rozmawiałem.

Zainteresowało mnie to, bo jednocześnie Netflix z roku na rok zwiększa swoje budżety na produkcje seriali i filmów. W roku ubiegłym miało to być 8 mld dolarów, choć potem pojawiły się doniesienia o zwiększeniu tej kwoty, a teraz już jest mowa o 13 mld dolarów. W kolejnych latach te wydatki mają rosnąć do jakichś niebosiężnych kwot.

Zwykle, kiedy słyszę o bardzo dużych pieniądzach w branżach, które umiarkowanie mnie interesuje, to myślę, że chciałbym mieć promil tej kwoty i wyłączam się. Ale w tym przypadku jednak pojawiła się inna myśl – że taki sam efekt dałoby szybkie zwiększenie inwestycji w Polsce.

O tym, że w Polsce jest za mało inwestycji, słyszę od lat. Teraz ich odsetek jest może niższy niż kilka lat temu, ale nawet wtedy ekonomiści rozdzielali szaty, że powinniśmy inwestować więcej. Słyszałem to ciągle i ciągle, może w pewnym momencie zacząłem to wierzyć. Ale pojawiło się wtedy pytanie – skoro jest tak źle z inwestycjami, to czemu tak świetnie – jak się mówi – się rozwijamy. Zacząłem się zastanawiać, czy rozwijalibyśmy się lepiej, gdyby inwestycji było więcej? Zapewne tak, ale o ile większy byłby ten wzrost? Czy różnica byłaby zasadnicza, czy też może jednak czysto kosmetyczna?

Myślę, że sprawa Netliksa w jakimś stopniu daje odpowiedź na te pytania. Wygląda na to, że naprawdę wyraźne zwiększenie wydatków inwestycyjnych wcale nie musi dać zasadniczej poprawy. Przede wszystkim dlatego, że sam wzrost wydatków daje głównie wzrost cen. Myślę, że skoro producenci seriali słyszą, że rośnie budżet na produkcję, sami zaczynają szybko kalkulować, czy nie podnieść swoich cen. Ten sam mechanizm obserwujemy w budownictwie już drugi raz – szczyt wydatków unijnych wiąże się ze wzrostem cen, a nie ze zwiększeniem ich zakresu.

Dzieje się tak m.in. dlatego, że zwiększone pieniądze nie zawsze są wykorzystywane przez ludzi, którzy wiedzą, co z nimi zrobić. To jest wyraźne zwłaszcza w bardziej specjalistycznych dziedzinach gospodarki – jak choćby budownictwo czy produkcja filmowa. W sumie w produkcji filmowej jest to nawet wyraźniejsze. Wiadomo bowiem, że kiedy ktoś próbuje namówić kogoś do sfinansowania serialu, wybiera najlepszy albo przynajmniej bardzo dobry pomysł. Jeśli pojawia się więcej pieniędzy, sięga po kolejny, być może nawet równie dobry. Ale jeśli pieniędzy jest jeszcze więcej, to następny pomysł zwykle już tak dobry nie jest.

Ta sama reguła dotyczy scenarzystów i aktorów, specjalistów od efektów specjalnych itd. I podobnie jest w przypadku nakładów inwestycyjnych – gospodarka ma swoją pojemność, jest określona liczba ludzi, która jest w stanie zająć się inwestycjami i je sobie przyswoić. Jeśli zbyt dużo zacznie się prac, pojawią się przestoje i siłą rzeczy efekty będą gorsze niż wynikało z wyliczeń.

Poza tym jest jeszcze odbiorca. Ludzie mają różne potrzeby i różnie je realizują. Jedną z takich potrzeb jest chęć wyróżniania się, snobizmu. Kiedy Netflix był stosunkowo młodym zjawiskiem, jego oglądanie było przez pewien czas wyznacznikiem udziału w światowym życiu kulturalnym. No, ale kiedy – tak jak teraz – Netfliksa ogląda prawie każdy, nie ma się czym chlubić. O wiele lepszym rozwiązaniem jest krytykowanie – choćby za jakość produkcji.

Podobnie jest z inwestycjami. Jednym z celów zwiększania nakładów na inwestycje jest tworzenie nowych produktów czy usług. Do ich odbioru potrzebny jest rynek. Jeśli nowy produkt znajdzie odbiorców, to bardzo dobrze, ale nadmierna popularność wcale nie jest taka dobra. Dlatego, że zbyt duży popyt trudno zaspokoić, co często oznacza opóźnienia (były takie czasy, kiedy na Teslę czekało się prawie tak długo, co na mieszkanie w PRL). To denerwuje klientów i często sprawia, że zaczynają szukać substytutów produktu, którego nie dostali. Na dodatek nadmierny popyt zabija snobizm, co prowadzi do porzucenia produktu na rzecz innego. Widać to choćby w Chinach – tak w modzie są kopie europejskich budynków. Ale okazało się, że deweloper, który wybudował osiedle złożone z setek miniaturowych zamków zbankrutował, bo nikt nie chciał tam mieszkać, bo w sumie efekt był identyczny jak na osiedlu złożonym z setek identycznych domów, tylko cena była zupełnie inna.

Dlatego też zwykle nie przejmuje się lamentem, że za mało inwestujemy. Lamentujemy tak od lat, a przecież ponoć Polska jest tak znakomitym przykładem gospodarczego sukcesu. Poza tym tak naprawdę nie chodzi o to, aby inwestować dużo więcej czy też dużo mniej, ale aby inwestować tyle, ile jest potrzeba. I być może wzrost nakładów poprawiłby naszą sytuację, ale ta zmiana byłaby raczej kosmetyczna. Ale skoku – a tylko on wart byłby tego wieloletniego lamentu – nie będzie.

Powiązane tematy

Komentarze