Ekologiczna histeria ma długą tradycję
Ekologiczna histeria ma długą tradycję. A prognozy są trudne, szczególnie gdy dotyczą przyszłości. Zanim nastała Greta Thunberg, demonstracje „Fridays for Future”, strajki klimatyczne i kolektyw „Extinction Rebellion” była dziura ozonowa, przeludnienie, wyczerpanie surowców i umieranie lasów. W 2009 r. Al. Gore zapowiedział, że najpóźniej do 2016 r. zniknie biegun północny. Wcześniej miały zatonąć Malediwy. I co? I nic. My też wciąż jesteśmy, choć niemiecki brukowiec „Bild” ostrzegał w 2007 r., że „mamy już tylko 13 lat by uratować ziemię” i zalecał Niemcom, by zamiast na Majorce spędzali urlop w kraju by zmniejszyć ślad węglowy. Eksperci straszyli nas przez ostatnie kilkadziesiąt lat zagładą, a to, że ich prognozy się nie spełniły jakoś nie zmniejszyło popytu na nie.
Oto małe zestawienie, taka suma „wszystkich” strachów:
1/Umieranie lasów. W latach 80 los niemieckich lasów wydawał się przesądzony. Miał je zniszczyć kwaśny deszcz. „Pierwsze lasy umrą już w przeciągu najbliższych pięciu lat. Są nie do odratowania” – prognozował w 1981 r. prof. Bernhard Ulrich z Getyngi. Jego słowa wywołały panikę. „Nad lasami unosi się trucizna” – pisał tygodnik „Stern”, a „Die Zeit” przekonywało, że „chyba nikt nie może dziś wątpić w ogrom tej tragedii”. W „Spieglu” można było przeczytać, że Niemcy czeka „ekologiczna Hiroszima”. Dziesiątki tysięcy ludzi wychodziło dzień w dzień na ulice protestować pod hasłem: najpierw umierają lasy, potem ludzie. Temat podchwyciły wszystkie partie polityczne, nakręcając histerię. To dzięki umieraniu lasów niemieccy Zieloni dostali się po raz pierwszy do Bundestagu. Posłanka Zielonych Marie-Luise Beck, jak pisał w 2015 r. „Der Spiegel” wręczyła kanclerzowi Helmutowi Kohlowi z okazji wyborów zamiast kwiatów zaschłą gałązkę choinkową. Zamontowano nowoczesne filtry w kominach elektrowni węglowych, a helikoptery zrzuciły setki ton wapna nad lasami, by odkwasić ziemię. No i niemiecki las nie umarł. W 1993 r. niemieckie ministerstwo nauki opublikowało raport, z którego wynikało, że „w przyszłości nie należy się już obawiać umierania lasów na dużą skalę”. A w 2003 r. minister rolnictwa z ramienia Zielonych Renate Künast ogłosiła, że „trend został odwrócony”, bo w Europie lasów jest coraz więcej a nie mniej. Ekolodzy uważają oczywiście, że histeria była uzasadniona, ale eksperci są innego zdania. Według nich lasy świetnie radzą sobie z kwaśną ziemią i w latach 80-tych „wymarło gdzieniegdzie najwyżej kilka procent nowego drzewostanu”.
2/Wyczerpanie się surowców. W 1972 r. Klub Rzymski opublikował raport pod tytułem „Granice Wzrostu” (The Limits to Growth). W nim eksperci, naukowcy i intelektualiści (z Dennisem Meadowsem na czele) prognozowali koniec surowców na ziemi, a w konsekwencji masowe klęski głodu. Do 2072 r. wszystkie surowce miały się skończyć, a ludność wzrosnąć do 15 miliardów. Autorzy raportu przy tej okazji nie tylko dali się porwać do stwierdzenia, że nie zostaną już odkryte żadne nowe źródła surowców, ale przewidywali także ceny ropy za sto lat. Zupełnie pomijając przy tym rozwój technologii, który mógłby uczynić wydobywanie trudniej dostępnych surowców opłacalny. Krytyka była odpowiednio ostra. No, ale najciekawsze w raporcie są oczywiście środki zaradcze: kontrola narodzin, ograniczenie wzrostu kapitału i recycling, którzy miał zmniejszyć użycie surowców do zera. Inaczej… tak, wszyscy zginiemy. Oczywiście niewiele z tego nastąpiło, ale po co są w końcu aktualizacje? W 1992 r. Club of Rome przyznał, że surowce się tak szybko nie skończą, w 2004 r. „całkowity kolaps” przesunięto na rok 2100. W 2012 r. zaś pojawiła się nowa 40-letnia prognoza, z dopiskiem „..czy nie jest już za późno?”, idealnie wpisująca się w aktualny Zeitgeist. Ostanie dzieło ekspertów to raport pdt. „Jeden Procent Wystarczy” z 2016 r. Chodzi oczywiście o wzrost gospodarczy. Im mniejszy tym lepiej dla klimatu. Ponadto postulują skrócenie czasu pracy, podwyższenie podatków dla firm, opodatkowanie surowców i następne rozdanie tych pieniędzy „równomiernie wszystkim” oraz, oczywiście wspieranie „małych rodzin” (kobiety, które urodzą tylko jedno dziecko mają otrzymać premię). Nigdy nie rozumiałam na czym polega atrakcyjność tych lewicowych bredni, w końcu maltuzjanizm, czyli statyczna teoria zasobów, jest bardziej dziurawa niż ser szwajcarski. Ale ktoś to finansuje. Ostatni raport Klubu Rzymskiego został przedstawiony na sympozjum organizowanym przez fundację Volkswagena.
3/Przeludnienie. Paul Ehrlich opublikował w 1968 r. neo-maltuzjański bestseller pod tytułem „The Population Bomb” (Eksplozja Ludności) w której przekonywał, że połowa ludności umrze z głodu w najbliższych dekadach bo skończą się zasoby. W latach 70 był to obok wojny atomowej najpopularniejszy scenariusz rodem z horrorów, którym straszono dzieci. Prognozowano, że w Azji klęska głodu rozpocznie się już w latach 80 i potrwa do 2010 r. A „umrze tam co najmniej miliard ludzi”. Dennis Meadows z Klubu Rzymskiego wręcz twierdził, że „w Indiach i innych dotkniętych regionach będą odgrywały się dantejskie sceny”. Trup będzie się ścielił gęsto. Dziś ludność ziemi wynosi 7.7 mld a jej wzrost znacznie zwolnił, szczególnie na Zachodzie. Zamiast o przeludnieniu mówi się dziś o zatrzymaniu wzrostu ludności w 2050 r. – gdzieś w granicach 10 mld. W 2013 r. OZN wydał nawet raport z którego wynika, że problemem w przyszłości będzie nie przeludnienie ale zbyt duży spadek ludności. Wzrost ludności wynosi obecnie już tylko 1,1 proc. rocznie (w latach 1965-70 jeszcze ponad 2 proc.). Do 2100 roku liczba ludności Europy ma spaść do 350 mln z 460 obecnie, a ludność Rosji i Chin zmniejszyć się o połowę. Austriacki Institute for Applied System Analysis wydał chyba najbardziej dramatyczną prognozę: jeśli ludzie nie będą mieli więcej dzieci, a zachodni wzór dzietności stanie się wiodący, liczba ludności na ziemi wyniesie w 2300 roku już tylko pół miliarda.
4/Wymieranie gatunków. Lata 80-te były – obok histerii wokół lasów – także okresem straszenia wyginięciem gatunków. Flory i fauny. Połowa istniejących wówczas gatunków (ok. 2 mln) miała wymrzeć „najpóźniej do 2000 roku”. Inni mówili o 60 tys. gatunków rocznie. Zatrważający scenariusz, który nie nastąpił. Inaczej nie byłoby na ziemi już nic, ani jednego ssaka, owada ani rośliny. W mediach temat jest mimo tego wciąż obecny. A ekolodzy dalej zbijają na nim kapitał. Według Światowej Organizacji Na Rzecz Ochrony Środowiska (IUCN) obecnie ponad 17 tys. gatunków jest zagrożonych wymarciem. Ale jak twierdzą na łamach dziennika „Die Welt” eksperci z uniwersytetu w Kalifornii „należy znacznie pomniejszyć te prognozy bo opierają się one na błędnych metodach badawczych”. Przez ostatnie 400 lat wymarło tak naprawdę zaledwie 1100 gatunków, większość z nich w XIX wieku. To okropne, ale dalekie od apokaliptycznych wizji którymi się nas karmi.
5/Dziura ozonowa. W 1974 r. amerykańscy fizycy Mario J. Molina i Frank Sherwood Rowland przedstawili w piśmie „Nature” wyniki swoich badań, z których wynikało że gromadzenie się trudno rozkładalnych freonów w atmosferze doprowadzi do znacznego spadku stężenia ozonu na całym świecie. Ozonu, który chroni nas przed promieniami UV. Rozpoczęło się coroczne badanie dziury ozonowej nad Antarktydą, a ta stawała się coraz większa. W gazetach można było więc przeczytać, że czeka nas epidemia suszy, raka skóry i chorób oczu. We „Frankfurter Allgemeine Zeitung” była nawet mowa o „milionach dodatkowych zgonów” (1992 r.). Dziś mało kto pamięta już o dziurze ozonowej, może dlatego, że jest ona dziś mniejsza niż kiedykolwiek. Według prognoz ONZ, warstwa ozonowa może się całkowicie zregenerować do 2060 roku. Zdaniem ekologów stało się tak, bo zrezygnowano z freonów w produkcji lodówek, pralek i innego sprzętu AGD. Dokładnie nie wie tego jednak nikt, a Chińczycy – jak odkryli amerykańscy naukowcy – wciąż wypuszczają w atmosferę (nielegalnie) Trichlorofluorometan. To za sprawą małych zakładów produkujących pianki w dwóch prowincjach do których nie dotarła informacja o dziurze ozonowej, albo są zbyt biedni by się nią przejmować. Ostatnia bitwa o ozon odbędzie się więc na tym odcinku, ale już bez udziału publiczności, którą temat najwyraźniej nie obchodzi.
No bo teraz mamy klimat. Tyle, że w latach 70-tych była mowa o ochłodzeniu, wręcz o nowej epoce lodowcowej. Badacz klimatu Stephen Schneider przewidywał wówczas, że zanieczyszczenie powietrza schłodzi temperatury na ziemi o 3 stopnie Celsjusza. W 1989 roku prognozowano, że do 2000 roku całe narody znikną z powierzchni ziemi. Tym razem z powodu ocieplenia. Tak się nie stało, w zimie wciąż jest zimno, a latem ciepło, ale mamy przecież nowe prognozy. Jedni mówią, że mamy jeszcze 10 lat, inni, że 15. Potem wszyscy zginiemy. A kto nie lubi się bać?