Ręce w górę dla wolności słowa!
Kolejny przykład na to jak bardzo kapitał ma narodowość. Mamy dopiero początek stycznia, odbijamy media regionalne, a już niemieccy dziennikarze wygrażają nam za to karabinem. Tylko akurat to oni jako ostatni powinni nas pouczać co do wolności słowa
To niebywały skandal. Nie, nie sprawa szczepień celebrytów, biznesmenów i zarządzających największymi prywatnymi mediami w Polsce na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Nie mówię też o zablokowaniu kont w mediach społecznościowych przywódcy najpotężniejszego kraju na świecie. Chodzi o media, a konkretniej o media, które od Niemców zdecydował odkupić Orlen.
Oto Stowarzyszenie Dziennikarzy Niemieckich chce ukarania całego kraju za brak wolności słowa. Nie, choć każdy przyzwoity i posiadający wiedzę szerszą niż widok własnego podwórka człowiek wie, że największy problem z wolnością słowa mają właśnie Niemcy, gdzie konserwatyzm w dyskursie niemal nie istnieje, a wszechobecna lewicowa narracja medialna potrafi skutecznie cenzurować nawet informacje o bieżących wydarzeniach (szczyt tej cenzury mogliśmy zaobserwować w wydarzeniach pamiętnego sylwestra 2015 roku w Kolonii, gdy imigranci dokonali licznych gwałtów na bawiących się podczas sylwestra kobietach, a - w myśl i dla bronienia polityki otwartych rąk - policja nie robiła nic, niczego także nie zrobiły z tym tematem przez wiele dni niemieckie media).
„Setki mężczyzn”, „wiele rąk na pośladkach, piersiach, w torbach”, „palce wpychane między nogi”, „zdzierane z ciała ubrania” – takie szczegóły pojawiają się w relacjach ofiar sylwestrowej nocy 2015 w Kolonii. Policja wobec tego rozjuczonego bydła była „bezradna”. Minęły aż cztery dni, zanim opinia publiczna dowiedziała się o tych dramatycznych wydarzeniach z mediów ogólnokrajowych.
Dopiero 4 stycznia o sylwestrze w Kolonii poinformowało główne wydanie wiadomości w pierwszym programie telewizji publicznej ARD i dopiero dzień później w telewizyjne sprawozdanie włączył się drugi program publicznej ZDF. Później zastępca redaktora naczelnego ZDF Elmar Theveßen przyznał, że decyzja o wykluczeniu tego tematu z programu informacyjnego była „błędem”, bo już dzień wcześniej „stan informacji był jasny”. Ten jasny stan informacji, to też pewne kuriozum. Dziennikarze tłumaczyli, że nie podawali informacji, która już masowo krążyła w mediach społecznościowych wraz z brutalnymi nagraniami, ponieważ nie mieli potwierdzenia od policji. Policja milczała, bo nie miała potwierdzenia… od władz, czy można aresztować i oskarżyć imigrantów, bo przecież refugees welcome, obcy kultur (Kampf), itd.
A zatem podsumujmy: Niemcy – niemieccy dziennikarze – u których dominuje lewicowa cenzura chcą uruchomienia mechanizmu praworządności przeciwko Polsce, w obawie o utratę wolności słowa w Polsce. Mało tego, chcą to zrobić od razu przez zablokowanie unijnych pieniędzy, bez których szybkie odbudowanie polskiej gospodarki będzie co najmniej bardzo trudne, ale z którymi Polakom raczej pójdzie sprawniej niż Niemcom odbudowanie gospodarki Niemiec. Czy tak naprawdę to o to chodzi?
W każdym razie, niemieckie obawy o wolność słowa w Polsce mogłyby wydawać się tylko zabawne, nawet tylko niesmaczne, gdyby nie grożono użyciem finansowej broni i to w takiej sprawie. Mamy dopiero początek stycznia, a już niemieccy dziennikarze wygrażają nam karabinem. Już widać, co wydawało się teoretycznie niemożliwe, że rok 2021 może być jeszcze ciekawszy niż 2020.
Czytaj też: Niemcy już chcą walnąć mechanizmem praworządności za Orlen!
Czytaj też: Niemcy oskarżają Polskę o Blitzkrieg… na walutach