WIBID na minusie
Dwa największe banki w Polsce w praktyce zaniechały przyjmowania depozytów od osób fizycznych, po tym jak wcześniej lokat odmówiono przedsiębiorstwom. Skutki mogą sięgać dalej niż na rynek obligacji.
Publiczna emisja Kruka trafia na rynek w odpowiednim momencie. Oczywiście, Kruk jest nieco mniej zadłużony niż we wrześniu (przy poprzedniej emisji publicznej), ale trudno też jednoznacznie powiedzieć, że jego biznesowi pandemia sprzyja. Na razie spłaty się utrzymują na lekkim plusie, co będzie dalej, to zależy od długoterminowych skutków lockdownu, a tego nie potrafi dziś przewidzieć nikt. Dlatego obniżenie kuponu z 4,8 proc. do 4,2 proc. można przypisać sytuacji rynkowej – posiadacze gotówki dosłownie nie mają co z nią robić, skoro nawet w bankach jej nie chcą. Można tylko żałować, że pierwsza w tym roku publiczna emisja obligacji przeprowadzana na podstawie prospektu warta jest tylko 20 mln zł.
Problem może narastać. W tym roku zapadać będą papiery emitowane w latach 2016-17 – w dwóch najlepszych latach pod względem liczby i wartości publicznych emisji obligacji kierowanych do inwestorów indywidualnych. Sam Kruk ma z tego tytułu do wykupienia papiery za 340 mln zł i jest to bardziej problem posiadaczy tych obligacji niż emitenta. Bo możliwości ponownego zainwestowania tych środków wciąż jest niewiele. Bez limitów pieniądze przyjmuje Ministerstwo Finansów (maksymalna wartość emisji obligacji oszczędnościowych jest z góry znana, ale jak dotąd MF podnosił limity, jeśli zachodziła taka potrzeba), lecz nie płaci zbyt wiele. 0,5 proc. za trzy miesiące, 1 proc. za dwuletnie i 1,1 proc. za papiery indeksowane inflacją, która akurat teraz topnieje ze względu na wysoką bazę z porównywalnego okresu. Niemniej, założenie wzrostu inflacji, jeśli nie na skutek nadpłynności, to za sprawą eksplozji odkładanego przez lockdown popytu, może okazać się trafne i warto uważać na sygnały sugerujące jej wzrost.
Na razie sygnały są głównie rynkowe – rentowność obligacji USA wróciła w czwartek do najwyższego poziomu z ubiegłego roku (czyli jednego z niższych w tym roku), ale tylko na kilka godzin. Inwestorzy potraktowali wyższe ceny obligacji amerykańskich jako okazję do ich sprzedaży. W końcówce tygodnia rosły też notowania metali szlachetnych, do formy wrócił też bitcoin. Jest więc grupa inwestorów, która zakłada wzrost inflacji w przyszłości i stara się zająć pozycje, które w takim wypadku dadzą zysk lub ochronią wartość kapitału. Ale nie znaczy to jeszcze, że inflacja faktycznie zacznie rosnąć.
U nas rentowność obligacji szlifuje dno w okolicach 1,15 proc. za dziesięciolatki. To tylko kilka punktów bazowych wyżej niż rentowność papierów amerykańskich, ale Europa cieszy się niższą rentownością obligacji od dawna i nie bez powodu. W nowych prognozach nikt nie stawia na to, że to Stary Kontynent podniesie się po pandemii najsprawniej.
Jednym z wielu ubocznych skutków nadpłynności są stawki WIBID/WIBOR i dyskusyjność ich transakcyjności. Skoro największe banki w Polsce nie pozyskują środków z akcji depozytowej, wycena stawek międzybankowych stała się jeszcze bardziej teoretyczna, oderwana od kosztów pozyskania pasywów niż była wcześniej. Rynek obligacji korporacyjnych może względnie bezpiecznie przesiadać się na oprocentowanie stałe, ale rynek kredytów, zwłaszcza hipotecznych, takiego komfortu nie ma. Wyobraźmy sobie teraz miny kredytobiorców, kiedy za jakiś czas RPP podniesie stopy, a oni dowiedzą się, że stawki, o które oparte jest oprocentowanie ich kredytów ustalane są na międzybankowym fixingu, na którym nikt nie zawiera transakcji…
Emil Szweda, Obligacje.pl