Zaskoczenie w finale tygodnia: dolar pobity!
Dolar nieoczekiwanie pobity
Jak zapewne wie już każdy, kto choćby pobieżnie zerknął na kursy, o wykresach nie wspominając, piątkowe popołudnie przynosi nam na eurodolarze kursy rzędu 1,1330 i nawet wyższe.
Nie jest to banalna sprawa, biorąc pod uwagę, że jeszcze rano byliśmy przy 1,1150, zaś 30 maja testowano 1,11. I w dodatku od 3 maja panował trend spadkowy (który rozpoczął się po muśnięciu okolic 1,16). Ewidentnie dolar się wzmacniał m.in. na fali dość jastrzębich wypowiedzi wielu członków FOMC – takich jak George, Rosengren, Lockhart czy sama Janet Yellen, szefowa Fed. Dodajmy, że wczoraj Mario Draghi, reprezentujący EBC, czyli poniekąd drugą stronę eurodolarowej huśtawki, zabrzmiał raczej gołębio. Lekkim tonem powtórzył swoje generalne tezy, m.in. o tym, że stopy jeszcze przez długi czas pozostaną ultra-niskie. A to spowodowało powrót do niższych poziomów na głównej parze, po wcześniejszej korekcie sięgającej powyżej 1,12.
Może i tak, ale dziś mamy 1,1330-40. Pytanie, gdzie Rzym, a gdzie Krym? - chciałoby się rzec. Szok jest naprawdę duży, a wynika oczywiście z amerykańskich danych makro (nawet jeśli napędzany jest mniejszą czy większą spekulację). Mowa o danych z rynku pracy. Owszem, bezrobocie U-3 spadło z 5 proc. do 4,7 proc. (inna rzecz, że ta metodologia nie uwzględnia np. osób, które pracują w niepełnym wymiarze godzin albo nie szukają już pracy). Ważniejsze były jednak dane o wzroście zatrudnienia. Spodziewano się na maj 161 tys. nowych miejsc poza rolnictwem i 154 tys. w sektorze prywatnym. Faktyczne liczby to 38 tys. i 25 tys., a do tego silnie obniżono wyniki z kwietnia.
Takie dane zaskoczyły rynek i kompletnie odmieniły obraz na wykresie eurodolara. Kompletnie – ale czy trwale? Spójrzmy na wykres na dwa sposoby. W perspektywie blisko półtorarocznej, od stycznia 2015, na wykresie mamy konsolidację od ok. 1,05 do 1,15 – 1,17. Z drugiej strony, od początku grudnia mamy trend wzrostowy, potwierdzony w marcu oraz właśnie w ostatnich dniach, w szczególności dziś. Istotnie, ten trend ma szansę przetrwać jeszcze jakiś czas – a jeśli retoryka FOMC zostanie złagodzona, to znów możemy widzieć test maksimów z 3 maja.
Zauważmy jednak pewien szczególny wzór (patrząc tylko na stronę techniczną, nie fundamentalną). Otóż w połowie marca 2015 też zaczął się trend zwyżkowy, też w jego ramach testowano dwukrotnie okolice 1,15 – 1,17 (sierpień i październik), a potem linia została przebita i ruszyliśmy na południe.
Historia nie musi się oczywiście powtarzać, ale na forexie często się powtarza. Fundamentalnie moglibyśmy podać takie uzasadnienie: gołębie w Fed mogą odetchnąć, perspektywa wyższych stóp być może znów została odsunięta o parę miesięcy – ale w ostatecznym rozrachunku do jakiejś podwyżki dojdzie, a po drugiej stronie Oceanu i tak EBC będzie stroną bardziej gołębią. To uprawniałoby do wiary w to, że w długoterminowym horyzoncie dolar będzie silniejszy. Tym niemniej na razie proces ten jest korygowany. Prawdziwym dramatem – z perspektywy tych, którzy potrzebują mocnego dolara – byłoby dopiero wybicie cen ponad 1,17. To oznaczałoby, że żegnamy konsolidację, a cały pro-dolarowy scenariusz rozsypuje się w proch.
Słabość i siła złotego
Na wykresie USD/PLN, jak to już wiele razy pisaliśmy, panuje trend wzrostowy, wszczęty u progu kwietnia. Zaraz, zaraz – panuje czy panował? No cóż, 3 maja jego linia też była mocno testowana i ostatecznie się obroniła, ale jednak wówczas przebił ją tylko knot świecy dziennej. Dziś w dół schodzi intensywnie korpus świecy. Ruch z okolic 3,94 do 3,8650 to nie jest banalna sprawa, a taki dziś obserwujemy.
Naturalnie to w jakimś stopniu spekulacja i chwilowe szaleństwo, przyszły tydzień powinien przynieść lekkie uspokojenie na EUR/USD i to przełoży się na parę złoty-dolar – nie zmienia to jednak faktu, że pewne sprawy uległy chyba zmianie. Linia zwyżkowa będzie teraz oporem.
Nie znaczy to jednak, że złoty jest całkiem bez zarzutu. Dalej czynnikiem ryzyka będą ewentualne niepokoje polityczne w Polsce, a także możliwość opuszczenia UE przez Wielką Brytanię. Ten scenariusz niesie ze sobą wizję odpływu kapitału z rynków wschodzących, jak też i bezpośrednie konsekwencje dla Polaków na Wyspach.
Co do EUR/PLN, to tu mamy 4,38. Owszem, w porównaniu z dzisiejszymi maksimami czy ogólnie szczytami z ostatnich dni (blisko 4,40) jest to poprawa, wzmocnienie naszego orła – ale w przeciwieństwie do USD/PLN nie doszło tu do zmiany jakościowej. Co więcej, w perspektywie ponad miesiąca (od końcówki kwietnia licząc) mamy tu szeroką konsolidację – od 4,3560 do 4,4570.