ZEW niepokoju z Niemiec
Po odczytach
Publikacje w kalendarium makroekonomicznym mają bardzo różny charakter. To znaczy: mamy tam odczyty, które dość wiarygodnie mierzą autentyczną wartość produkcji czy sprzedaży albo też liczbę czegoś (np. dokonanych transakcji). Mamy i te, które mierzą tzw. nastroje.
Z nastrojami sprawa też nie jest taka prosta. Można bowiem badać, co myślą konsumenci albo inne osoby bezpośrednio działające na rynku – np. menedżerowie ważnych firm (tak powstają wskaźniki PMI). Tutaj sprawa jest bardziej zagmatwana, bo ostatecznie to tylko przewidywania i odczucia omylnych ludzi, nawet jeśli staramy się je jakoś kwantyfikować. Oczywiście to do pewnego stopnia samospełniająca się przepowiednia, wiadomo – jeśli menedżerowie twierdzą, że nie ma klimatu, aby zatrudniać, to zapewne faktycznie nie będą szukać nowych pracowników.
Ale niektóre wskaźniki biorą też pod uwagę opinie analityków, ekspertów, obserwatorów rynku, niekoniecznie decyzyjnych w firmach. Taki jest np. indeks ZEW, który powstaje w oparciu o opinie inwestorów instytucjonalnych, ale też i analityków. I cóż – oczekiwano na lipiec spadku z 19,2 pkt do 9,1 pkt (co miało uwzględniać pesymizm po referendum brexitowym), a faktyczny wynik to -6,8 pkt. Czy odzwierciedla on jakąś szczególnie słabą sytuację gospodarki niemieckiej? Raczej nie, świadczy po prostu o tym, jak sytuację oceniają owi eksperci. Ważniejsze będą publikacje takie jak PMI, a przede wszystkim – dane o przemyśle, sprzedaży, cenach, wydobyciu itd. Tym niemniej faktem jest, że uzyskany odczyt indeksu ZEW cieszyć nie może. Echem tego jest zapewne fakt, że EUR/USD osuwa się na południe, czyli euro traci na wartości. Mamy już 1,1015. Nie jest pewne, czy przejdziemy przez "dziesiątkę", by dojść do post-referendalnych dołków na 1,0915 – ale tak czy inaczej potwierdza się nasza hipoteza (mająca kilka tygodni) o tym, że wahania rzędu 1,10 – 1,12 to bardziej prawdodobna przyszłość niż powrót do 1,15 – 1,17.
Giełdy idą zresztą generalnie w dół (np. DAX, S&P500 Fut, CAC40, WIG, WIG20), tanieje ropa (45,88 dolara), spada rentowność (czyli rośnie cena) 10-letnich obligacji amerykańskich. Dane z USA, z rynku nieruchomości, o pozwoleniach na budowę domów i rozpoczętych budowach, były zresztą całkiem niezłe, przebiły prognozy (np. w czerwcu 1,189 mln nowych budów, zakładano 1,170 mln, choć z drugiej strony obniżono wyniki majowe).
Polskie wieści makro
GUS podał, iż produkcja przemysłowa w Polsce wzrosła w czerwcu o 7,3 proc. m/m oraz o 6 proc. r/r. Te 6 proc. było zgodne z prognozą. O 13 proc. r/r spadła produkcja budowlano-montażowa (no cóż, do takiej jej kondycji zdołaliśmy się przyzwyczaić). Sprzedaż detaliczna zaskoczyła pozytywnie: było +4,6 proc. r/r przy prognozie +3,7 proc.
Złoty jednak traci dziś w zasadzie do dolara, co wynika z tego, jak toczą się sprawy na głównej parze. Tym niemniej wczesnym rankiem można było chwytać kursy nawet znacząco niższe niż 3,95 – a i teraz mamy 3,9650, czyli nie jest tak źle. Ale uwaga: widać w tym odbicie od przetestowanego wsparcia i powrót do konsolidacji trwającej już od końcówki czerwca.
Na EUR/PLN notowane są wartości rzędu 4,37 i chwilami niższe, tu oczywiście zarabiamy na tym, że euro generalnie słabnie. Nadal jednak nie przebito istotnego wsparcia, które można lokować właśnie przy 4,3650 – 4,37. W szczycie było zresztą 4,39. Na GBP/PLN jest 5,20 i było nawet mniej, tak więc złoty odrobił sporą część strat, bo w ostatnich dniach zdarzały się wyjścia ponad 13 groszy wyżej.