Catalyst: Inwestorzy wybrali zmienny kupon
W jednym czasie ruszyły cztery tzw. małe emisje publiczne, warte łącznie 36 mln zł. Popytu zapewne dla każdej z nich nie starczy, ale rynek dostaje to, czego brakowało – różnorodność.
Małe emisje publiczne to jednak zupełnie inna orbita niż wydarzenia na tzw. rynkach bazowych, które odcisnęły właśnie piętno na krajowym rynku pierwotnym. Mowa oczywiście o emisji PCC Rokita uplasowanej w 55 proc. To pierwsza emisja w pięcioletniej historii publicznych emisji organizowanych przez spółkę, która nie zakończyła się redukcją zapisów i pierwsza w tym roku emisja publiczna przeprowadzona na podstawie prospektu, która nie została uplasowana w całości. Ponieważ w tym samym czasie aż dwie emisje publiczne (warte 60 mln zł) uplasowało przed terminem Ghelamco, oczywistym jest, że nie chodzi o generalny resentyment do rynku długu, ale o różnice w ofercie. Te są proste do zidentyfikowania – Rokita oferował oprocentowanie stałe przez okres siedmiu lat, Ghelamco zmienne przez okres czterech lat.
W tym jednym porównaniu widać całą przewagę jaką ma Catalyst nad większością rynków obligacji na świecie – zmienne oprocentowanie to konstrukcja u nas dominująca, a zdejmująca z inwestorów ryzyko stopy procentowej. Gdy nadejdzie czas zmian stóp WIBOR, oprocentowanie większości notowanych tu obligacji firm wcześniej czy później dostosuje się do nich.
Na razie jednak możemy mówić o okresie dwutygodniowego szoku rynkowego po wyborach w USA i wcale nie jest pewne, czy finalnym efektem będzie wzrost stóp w Polsce (choć kontrakty FRA dyskontują taki scenariusz gdzieś na przełomie I i II kwartału 2018 r.). Trudno sobie wyobrazić, że reakcją na postępujące spowolnienie może być znaczący wzrost stóp procentowych, choć z drugiej strony przybywa sygnałów świadczących o perspektywie wzrostu inflacji, a jednym z jej motorów może być topniejąca jak bałwan na wiosnę siła złotego. Obligacje o stałym oprocentowaniu niosą w sobie ryzyko ekspozycji na stopę procentową i dlatego są tak lubianym instrumentem na rynkach rozwiniętych – więcej ryzyka to więcej możliwości zarabiania, o ile ma się do tego odpowiednie instrumenty. Inwestorzy indywidualni są ich praktycznie pozbawieni i stąd słabszy wynik emisji Rokity. Jednak biorąc pod uwagę, że zapisy trwały akurat w okresie najbardziej burzliwej przeceny obligacji skarbowych, uplasowanie ponad połowy emisji przy – bądźmy uczciwi – wysilonych i przed zwycięstwem Trumpa warunkach emisji, sam wynik też można uznać za sukces i owoc wieloletniego budowania relacji z inwestorami indywidualnymi.
Najważniejsza w tym wszystkim jest ocena, na ile trwała jest nowa tendencja. Mówimy wszak o perspektywie zakończenia hossy, która trwa od 30 lat (obligacji na rynku amerykańskim), a więc dla większości aktywnych inwestorów długoterminowy spadek stóp procentowych jest zjawiskiem, które towarzyszyło im przez całe dorosłe życie (dotyczy to również Polski od okresu hiperinflacji). Niewielu jest więc ludzi, którzy będą wiedzieli jak chronić kapitał, jeśli nowe warunki rozgościłyby się na dłużej. Wypisanie recepty na obligacje o zmiennym oprocentowaniu lub o względnie krótkim okresie do wykupu jest dobrym alibi na unikanie pokusy łapania okazyjnych cen na rynku obligacji, choć bez wątpienia odreagowanie będzie musiało się pojawić.
Wracając zaś do emisji, po Ghelamco i Rokicie po kapitał ruszyły mniejsze firmy. Cztery oferty zbiegły się w jednym czasie, inwestorzy mają więc spory wybór. Są to propozycje dla inwestorów tolerujących wyższe ryzyko, o czym świadczy i oprocentowanie (od 7 proc. do 8,8 proc.) i okresy do wykupu (od roku do 30 miesięcy) i nawet dołożenie do każdej z emisji zabezpieczenia. Chętnych może nie wystarczyć dla wszystkich ofert, które celują przecież w nabywców detalicznych, ale przynajmniej przez kilka tygodni to emitenci będą zabiegać o kapitał. Przez prawie cały 2016 r. było najczęściej odwrotnie.