Trump sieje strach na rynkach
Tak jak można było się spodziewać istotne zmiany personalne w Białym Domu nie były przypadkowe. Plotki o zaostrzeniu kursu wobec Chin potwierdziły się, wczoraj prezydent USA zapowiedział wprowadzenie taryf na import z tego kraju o wartości 60 mld USD. Choć nie znamy jeszcze detali, rynki już reagują bardzo nerwowo
Wystąpienie Donalda Trumpa było z rodzaju takich, do jakich już nas przyzwyczaił, szczególnie jeśli chodzi o kwestie gospodarcze – duże słowa i mało konkretów. Wiadomo było już przed początkiem jego konferencji, że będzie chodzić przede wszystkim o nowe cła na Chiny i faktycznie Trump rzucił kwotą 60 mld USD, większą niż pierwotnie spekulowano (50 mld).
Nie wiadomo jednak, co ta wartość miałaby obejmować, lista proponowanych produktów, których miałyby dotyczyć cła obejmuje 1300 produktów, ale jej finalny kształt ma zostać dopiero ustalony, a prezydent obiecał 30 dni na dyskusję po publikacji wstępnej listy. Do tego Departament Skarbu dostał 60 dni na opracowanie ograniczeń inwestycyjnych dla chińskiego kapitału, gdyż USA zarzucają Państwu Środka kradzież technologii. Chiny już zapowiedziały działania odwetowe, na razie na względnie mała skalę. Cła mają objąć import m.in. przetworzonego aluminium, owoców, wina i wieprzowiny. Co ciekawe Trump pokazał wczoraj, że będzie próbował rozgrywać swoich partnerów handlowych.
Na dzień przed wejściem w życie ceł na import stali i aluminium „podarował” wyłączenie do 1 maja Kanadzie, Meksykowi, Brazylii, Korei Płd., Argentynie, Australii i całej UE, tym samym dając jasny sygnał, że na celowniku są głównie Chiny (USA większość stali sprowadzają z Kanady i Brazylii). Wydaje się, że Trump może chcieć zbudować koalicję przeciwko Chinom, choć równie dobrze może to być po prostu sposób na wymuszanie indywidualnych ustępstw wobec USA.
Tak czy inaczej, odbiór sytuacji przez rynek jest jednoznaczny – polityka Trumpa oznacza potężny zastrzyk niepewności dla gospodarki, która może znajdować się u szczytu swoich możliwości. Optymalną polityką byłoby przedłużenie tego szczytu (na co rynki miały nadzieję przy okazji cięć podatkowych), zaś wojny handlowe mogą skutkować przedwczesnym spowolnieniem.
Wczoraj główne amerykańskie indeksy traciły po 3%, w Azji spadki były jeszcze większe i otarły się o wartość 3-4%. Europa zaczęła piątkowy handel nerwowo, ale na kontraktach na europejskie indeksy widzimy próbę odrabiania strat. Warto zwrócić uwagę na pogorszenie nastrojów w biznesie, które pokazały publikowane wczoraj indeksy PMI.
W USA jest ono śladowe, ale w Europie mamy już trzeci miesiąc spadków. Oczywiście można próbować argumentować, że są to spadki z bardzo wysokich poziomów i nie musza oznaczać spowolnienia, a jedynie stabilizację koniunktury, jednak w takim momencie każdy dodatkowy negatywny impuls może mieć istotne znaczenie.
W piątkowym kalendarzu dominują dane z Kanady – o 13:30 poznamy raporty o inflacji i sprzedaży, które mogą mieć istotne znaczenie dla kolejnych decyzji Banku Kanady. Dolar kanadyjski był ostatnio pod sporą presją wobec obaw o politykę handlową USA, ale wyłączenie spod ceł plus postępy w rozmowach ws. NAFTY pomogły mu zacząć odrabiać straty. W USA mamy raport o zamówieniach na dobra trwałego użytku (13:30) oraz sprzedaż nowych domów (15:00).
Złoty jak na tak nerwową sytuację trzyma się naprawdę dobrze, choć trzeba pamiętać, że był pod presją w ostatnich tygodniach. Dzisiejsze umocnienie jest nieco zaskakujące, jednak jeśli nerwowość na rynkach przedłużyłaby się, należy liczyć się z większą przeceną polskiej waluty. O godzinie 9:10 euro kosztuje 4,2187 złotego, dolar 3,4232 złotego, frank 3,6148 złotego, zaś funt 4,8292 złotego.