Skutki umowy handlowej UE-USA? Polski rynek zaleje zagraniczna żywność GMO
Negocjowana od ponad roku umowa o wolnym handlu między UE a USA (TTIP) budzi w UE - poza nadziejami na zwiększenie obrotów handlowych z USA - także obawy dotyczące bezpieczeństwa żywności i strach przed żywnością genetycznie modyfikowaną, czyli GMO.
W USA żywność modyfikowana genetycznie stanowi aż 70-80 proc., podczas gdy w UE poniżej 1 proc. Odsetek upraw organizmów genetycznie modyfikowanych (GMO) wynosi w UE zaledwie 0,5 proc w porównaniu z szacowanymi na 85-90 proc. w USA.
Rolnictwo amerykańskie opiera się na GMO, trudno więc pominąć tę kwestię w negocjacjach transatlantyckich. "Nie mogę sobie wyobrazić, by USA zakończyły negocjacje, albo by Kongres zaakceptował porozumienie, jeśli amerykańskie rolnictwo będzie w jakikolwiek sposób wykluczone" - powiedziała była zastępczyni głównego przedstawiciela w rządzie USA ds. handlu w latach 2009-2014, m.in. odpowiedzialna za negocjacje z UE, a obecnie ekspertka Brookings Institutions, Miriam Sapiro.
W porównaniu z innymi sektorami gospodarki, rolnictwo ma niewielkie znaczenie w transatlantyckich kontaktach gospodarczych. Zniesienie taryf celnych dla produktów rolno-spożywczych oraz jednej czwartej pozataryfowych barier przyczyniłoby się do wzrostu wymiany między partnerami po obu stronach oceanu. Ale wzrost byłby dwukrotnie wyższy po stronie amerykańskiej niż po europejskiej (USA - 120 proc., UE 60 proc.) - mówi raport naukowców francuskich i niemieckich przygotowany na zlecenie Parlamentu Europejskiego.
Obecnie UE cieszy się nadwyżką w handlu rolno-spożywczym (duża jej część to produkty wysoko przetworzone) 6 miliardów euro rocznie. Eksport unijny do USA stanowi 13 proc. w tym sektorze, a import 8 proc. Raport wskazuje w związku z TTIP szansę np. dla sektora mleczarskiego, o ile Stany otworzą ten sektor na produkty unijne. Zagrożona może być produkcja europejskiej wołowiny. Autorzy zwracają uwagę na wyższe koszty, jakie mogą być udziałem rolników i producentów unijnych, gorszej ich konkurencyjności ze względu na konieczność przestrzegania wyśrubowanych standardów europejskich. Po zniesieniu ceł i barier, żywność amerykańska będzie konkurencyjna cenowo wobec produktów z Europy, także ze względu na koncentrację produkcji i rozmiar wielkoobszarowych gospodarstw w USA.
Osobną kwestią jest uznanie kilkutysięcznej unijnej listy oznaczeń geograficznych produktów rolno-spożywczych. Amerykanie nie chcą o tym słyszeć, gdyż producenci zza oceanu tradycyjnie używają chronionych w UE nazw dla swoich produktów np. parmezan czy feta i nie zamierzają tego zmieniać.
Choć sektor rolno-spożywczy to niewielka część wymiany handlowej UE-USA, postrzegany jest przez obydwie strony jako wrażliwy. W dużej mierze dzieje się to ze względu na różnice w podejściu do zasad bezpieczeństwa żywności po obu stronach oceanu.
W Stanach koncepcja bezpieczeństwa żywności opiera się na wystarczającej pewności braku szkodliwości. Unia stara się działać proaktywnie i uprzedzać ryzyko. Wymaga, by stosować zasady higieny na każdym etapie powstawania żywności. Można ustalić skąd żywność pochodzi, co ma zapewnić bezpieczeństwo dla konsumenta. System oceny ryzyka zza oceanu oparty jest na produkcie końcowym, a nie na metodzie jego wytwarzania, tak jak w Unii.
KE podkreśla, że nie zgodzi się na obniżenie standardów bezpieczeństwa żywności. Przyszły Przewodniczący KE Jean-Claude Juncker w komentarzu nt. TTIP powiedział, że dopilnuje, by unijne zasady bezpieczeństwa żywności były nienaruszalne. Jednak problem polega na tym, że nie trzeba zmiany przepisów, by np. wprowadzać kolejne odmiany organizmów genetycznie modyfikowanych (ang. GMO) na rynek i do uprawy. Jak twierdzą eksperci, ujednolicenie obowiązujących przepisów byłoby trudne, ale wystarczy wzajemne uznawanie standardów, a w zasadzie opracowań naukowych, na których się opierają.
W Stanach instytucje, które dopuszczają produkty żywnościowe na rynek, nie wymagają znakowania żywności genetycznie modyfikowanej, ale sytuacja ta się zmienia, dzięki kampanii pod hasłem "right to know" (z ang. prawo, by wiedzieć). Na razie stan Vermont postanowił od 2016 roku wprowadzić obowiązek znakowania żywności GMO, a dwa inne stany po referendum "za znakowaniem GMO", nie zdecydowały się jednak wprowadzić prawnego obowiązku. W UE trzeba znakować żywność zawierającą więcej niż 0,9 proc. w każdym ze składników.
Dopuszczenie na rynek GMO za oceanem wymaga złożenia dokumentacji przez firmę produkcyjną. W Unii handel i uprawa GMO jest możliwa dopiero po pozytywnej opinii Europejskiej Agencji ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) i zgodzie państw członkowskich. Ponieważ unijni decydenci są podzieleni, od lat nie ma ani większości kwalifikowanej ani mniejszości blokującej w Radzie UE, więc decyzje podejmuje Komisja Europejska. "Spodziewam się, że strona amerykańska prawdopodobnie nie będzie chciała zgodzić się na postulowany przez Europejczyków system etykietowania, który by informował o zawartości GMO, jako że tam dominuje żywność nieoznakowana. Co ciekawe, większość Amerykanów jest za znakowaniem żywności GMO. Stronie amerykańskiej będzie zależało też na przyspieszeniu procesu zatwierdzania GMO" - powiedziała prof. Ewa Kaliszuk z Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur.
"W przypadku GMO i ogólnie w kwestiach dotyczących bezpieczeństwa żywności jest tylko jeden sposób dokonywania decyzji: na podstawie naukowych dowodów. Obie strony muszą zapewnić, że wszelkie wymagania, jakie obowiązują, są oparte na nauce i uzasadnionej ocenie ryzyka. To jedyna droga postępowania. Tak już uzgodniono w WTO i w różnych dwustronnych umowach. Problem polega na tym, że proces (dopuszczania GMO na rynek europejski) jest powolny, zabiera zbyt wiele czasu, więc istotne jest, by go przyspieszyć i uczynić bardziej efektywnym" - podsumowała kwestie transgenicznej żywności Miriam Sapiro. "Myślę, że mamy rosnącą histerię wokół tych negocjacji i wiele mitów. Ważne, by rządy i producenci pomogli wytłumaczyć, co jest mitem, a co rzeczywistością" - dodała.
Obecnie uprawia się w UE tylko jedną odmianę GMO (kukurydza), a ponad 50 jest dopuszczonych do importu na rynek unijny, głównie w postaci paszy dla zwierząt (ok. 75 proc. pasz pochodzi z upraw GMO). Znikoma obecność GMO zarówno w uprawach w Unii jak i w obrocie żywnością, wizerunkowo szkodzi GMO. Dlatego koncerny biotechnologicznie będą starały się przy okazji negocjacji TTIP-u to zmienić.
"Nikt nie będzie dążył do odrzucenia prawa unijnego, chodzi raczej o poluzowanie przepisów, otwierające furtkę łatwiejszemu dopuszczaniu na rynek europejski GMO" - zauważyła profesor Kaliszuk.
"Weźmy na przykład testy żywieniowe, które w UE są obowiązkowe i trwają 90 dni. W USA nie są obowiązkowe, a gdy się je przeprowadza, to trwają kilkanaście dni. Efekt takich badań może być naprawdę różny" - powiedział Marco Contiera ekspert międzynarodowej organizacji pozarządowej Greenpeace.
Choć nie ma jednoznacznych naukowych dowodó, za lub przeciw, dotyczących wpływu GMO na zdrowie ludzkie, ich odbiór społeczny w Unii jest pełen emocji. Przyczyna może leżeć z jednej strony w monopolistycznej pozycji producentów, bo hodowca, który kupi i wyhoduje konkretną odmianę rośliny modyfikowanej, musi później kupować w tym samym koncernie, który ma patent na daną odmianę, środki ochrony roślin i pestycydy.
Z drugiej strony mamy sytuację, w której rośliny GMO są zaprogramowane na rok. Z ich nasion nic nie wyrośnie, tak jak to dzieje się w tradycyjnych uprawach. Opatentowane nasiona GMO trzeba kupować co roku. Tak więc, gdyby rośliny genetycznie zmodyfikowane zdominowały światowe uprawy, zależność od koncernów biotechnologicznych mogłaby wymknąć się spod kontroli.
PAP/ as/