Informacje

Fot.freeimages.com
Fot.freeimages.com

Ukraińcy pracowali na czarno, teraz przed sądem domagają się zapłaty wynagrodzenia

Polska Agencja Prasowa

  • Opublikowano: 19 października 2014, 12:08

  • Powiększ tekst

Kwoty 102 tys. zł domaga się od swego byłego pracodawcy, podolsztyńskiego przedsiębiorcy, grupa Ukraińców. Pracowali oni "na czarno" m.in. przy koszeniu poboczy przy polskich autostradach. Wyrok w tej sprawie sąd okręgowy w Olsztynie ma wydać w poniedziałek.

18 sezonowych pracowników z Ukrainy pracowało przy koszeniu poboczy od wiosny do jesieni 2013 r. Do pracy najął ich podolsztyński przedsiębiorca Roman C. Jego firma nie tylko zlecała koszenie poboczy, ale i rowów melioracyjnych oraz brzegów rzek na Warmii i Mazurach.

Ukraińcy, kończąc pracę jesienią, przed powrotem do domów, zaczęli upominać się o należne pieniądze, pracodawca zapewniał ich, że je wypłaci, ale nie teraz, bo ma kłopoty finansowe. Robotnicy w listopadzie 2013 r. wrócili na Ukrainę nie doczekawszy wypłat.

Na ostatniej rozprawie przed olsztyńskim sądem Valerij Prikhodko, reprezentujący grupę Ukraińców z zawodu nauczyciel, powiedział, że on i jego koledzy pracowali u przedsiębiorcy od 4 lat i w poprzednich latach nie było kłopotów z wypłatą wynagrodzenia. Problem pojawił się w 2013 roku.

"Zawsze na wiosnę dzwoniliśmy i umawialiśmy się co do warunków pracy i wynagrodzenia. Pracowaliśmy po 12, 13 godzin dziennie. Kosiliśmy po 3 kilometry poboczy przy autostradzie dziennie. Dostawaliśmy od Romana C. zakwaterowanie i dzienne diety w wysokości 20 zł. Umówiliśmy się, że będzie nam płacił 130 zł dniówki. Jesienią, gdy musieliśmy wracać do domu, wciąż nam mówił, że nie ma pieniędzy"-

mówił Prikhodko.

Podkreślił, że Ukraińcy musieli wynajęli busy, by wrócić do domów do Iwanofrankowska. "Wziąłem kredyt, by zapłacić za transport, a pieniędzy od przedsiębiorcy nie dostaliśmy do tej pory"- podkreślił Prikhodko.

Roman C. mówił przed sądem, że "zatrudnił sezonowo Ukraińców, choć nie miał pieniędzy".

"Miałem sentyment do Ukrainy, chciałem im pomóc, stawka była ustalona na 6 groszy od skoszenia metra pobocza. Mieli kosić 3 kilometry pobocza dziennie i tyle kosili, a nawet więcej, bo dziennie potrafili skosić 4 kilometry. Ale w pewnym momencie zaczęli strajkować, chcieli więcej zarobić. Zaczęły się problemy, bo zjawiali się w pracy niedysponowani. Terminy wykonania robót na autostradzie nie zostały dotrzymane. Zaczęli mnie i moją rodzinę straszyć" -

powiedział Roman C.

W listopadzie 2013 r. Ukraińcy podpisali z przedsiębiorcą oświadczenie, że Roman C. zobowiązuje się do 5 grudnia 2013 r. zapłacić im 120 tysięcy złotych za wykonanie kilkumiesięcznej pracy. Jednak i tego terminu - jak twierdzą Ukraińcy - nie dotrzymał.

Przedsiębiorca powiedział przed sądem, że został przymuszony do podpisania tego zobowiązania.

"Oni mi dyktowali, a ja pisałem. Obawiałem się, że są zdolni do wszystkiego. Nie zgłosiłem gróźb na policji, bo się bałem. Wiem, że to co jest napisane pod groźbą nie jest ważne i obowiązujące" -

podkreślił.

Dodał, że zapłacił Ukraińcom 44 tys. zł, ale nie chcieli kwitować tej wypłaty, bo pracowali na czarno.

"Wpadłem jak śliwka w kompot. Ukraińcy celowo niszczyli mi sprzęt - kosiarki i samochody, co podrożyło koszty wykonania robót, bo musiałem wynajmować sprzęt z zewnątrz" -

dodał.

Ukrainiec zaprzeczył temu.

"Nam zależało na pracy i bez narzędzi nie moglibyśmy pracować" -

powiedział.

Mecenas Lech Obara, którego kancelaria prowadzi sprawę pracowników z Ukrainy, reprezentujący także Stowarzyszenie Stop Wyzyskowi powiedział PAP, że "ten proces dotyczy kwestii podstawowej, czyli szeroko rozumianej sprawiedliwości społecznej".

"Ci ludzie zostawili na kilka miesięcy swoje rodziny, żyjące w nędzy, by zarobić na czarno w Polsce trochę grosza. Rozumiem ich rozgoryczenie, bo nie dość, że ciężko pracowali, to nie dostali za to nic. A teraz muszą przyjeżdżać do Polski, by przed sądem dowodzić sprawiedliwości" -

podkreślił mec. Obara.

(PAP)

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych