UE daje czas Londynowi na realizację Brexitu
UE dała czas Wielkiej Brytanii na uporządkowanie sytuacji po decyzji o wyjściu ze Wspólnoty, ale chce, by przyszły rząd w Londynie jak najszybciej przedstawił swoje zamiary. Tuż po szczycie nie brakowało wzajemnych uszczypliwości co do przyczyn Brexitu.
"Liderzy rozumieją, że potrzeba trochę czasu na uporządkowanie spraw w Wielkiej Brytanii, ale oczekują również, że zamierzenia rządu tego kraju zostaną określone tak szybko, jak to możliwe. To było bardzo jasne przesłanie" - mówił szef Rady Europejskiej Donald Tusk na konferencji prasowej po niespełna czterogodzinnej debacie w gronie 28 przywódców na temat konsekwencji brytyjskiego referendum, w którym większość opowiedziała się za opuszczeniem UE.
Jak relacjonował premier Wielkiej Brytanii David Cameron w trakcie dyskusji na szczycie przywódcy UE mówili o szacunku dla decyzji mieszkańców Wielkiej Brytanii, ale jednocześnie panował nastrój "smutku i ubolewania".
Zgodnie z zapowiedziami Cameron powiedział reszcie liderów UE, że decyzja o uruchomieniu art. 50 traktatu o UE, który rozpoczyna procedurę wyjścia Zjednoczonego Królestwa z "28", będzie należała do przyszłego już premiera tego kraju.
"Rozumiem, że premier Cameron potrzebuje czasu na medytację, bo namawiał do pozostania w UE. Ale nie rozumiem, dlaczego ci, którzy byli za wyjściem nie mają teraz żadnego planu" - mówił na konferencji prasowej szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Dodał, że Londyn powinien możliwie najszybciej uruchomić procedurę wystąpienia z Unii. "Nie mamy miesięcy na medytowanie" - powiedział.
"Jeśli nowy brytyjski premier będzie wywodził się z grona polityków, którzy wzywali do pozostania w UE, to notyfikacja powinna zostać złożona dwa tygodnie po jego nominacji. Ale jeśli premierem będzie ktoś, kto był za wyjściem , to powinien to zrobić dzień po nominacji" - żartował szef KE.
Złośliwych komentarzy pod adresem Brytyjczyków nie oszczędzał sobie też Tusk. "Nie wygląda na to, żeby Wielka Brytania była przygotowana perfekcyjnie do negatywnego scenariusza, a więc do Brexitu" - ocenił.
Jak dodał, dlatego też proponował, by wykazać minimum cierpliwości, bo to Brytyjczycy muszą zdecydować kiedy uruchomią artykuł 50 traktatu o UE, czyli formalny "proces rozwodowy". "Trzeba być cierpliwym, bo nie ma innego wyjścia. Sądzę, że Brytyjczycy szybko zrozumieją, że przedłużanie takiego stanu niepewności w nieskończoność nie ma większego sensu" - dodał Tusk.
W trakcie szczytu Cameron mówił, że to m.in. problem migracji do Wielkiej Brytanii z innych krajów członkowskich doprowadził do Brexitu. "Uważam, że ludzie zdawali sobie sprawę z siły argumentów gospodarczych przemawiających za pozostaniem w Unii, ale duże zaniepokojenie budziła sprawa imigracji, co łączyło się z kwestią niezależności i możliwości podejmowania samodzielnych decyzji" - podkreślał Cameron już na swojej konferencji prasowej.
Tymczasem dwa piętra niżej Juncker mówił dziennikarzom, że według niego przyczyn decyzji Brytyjczyków nalży szukać gdzie indziej. "Jeśli powtarzasz swoim obywatelom, że jest coś złego z UE, że UE jest zbyt biurokratyczna i technokratyczna, nie możesz być zaskoczony, gdy wyborcy ci uwierzą" - zauważył.
W podobnym tonie wypowiadał się Tusk. "Podczas kampanii na rzecz wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, ale też w innych krajach powtarzano, że prawdziwym powodem naszych kłopotów jest Schengen, swobodny przepływ osób, niekończące się negocjacje pomiędzy krajami członkowskimi" - wskazał. Czym jest Europa bez strefy Schengen, wolnego przepływu osób, gotowości do kompromisów, czy negocjacji - pytał retorycznie Tusk. Przyznał jednak, że lęk przed napływem pracowników z innych krajów był powodem do głosowania za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE dla niektórych wyborców. "Ale czy to jest powód, aby anulować nasze wartości i metody działania?" - dodał.
Rozdźwięk pojawił się również w wypowiedziach dotyczących przyszłych relacji Londynu z Brukselą. Cameron zapewniał, że jego kraj po wystąpieniu z UE chce mieć możliwie najbliższe relacje z pozostałą "27", w tym handlowe.
Z kolei Juncker podkreślał, że nie można być poza UE, a jednocześnie korzystać z jej rynku wewnętrznego. "Albo zostajemy albo wychodzimy. Jeśli wychodzimy, to potrzebne są negocjacje o dostępie do jednolitego rynku, tak jak było w przypadku Norwegów i innych. Nie ma automatyzmu, który pozwalałby byłemu państwu członkowskiemu na zachowanie dostępu do jednolitego rynku" - powiedział szef KE.
Prezydent Francji Francois Hollande podkreślał z kolei, że jest wykluczone, by Wielka Brytania korzystała wolnego przepływu dóbr, usług i kapitału, a jednocześnie ograniczała swobodny przepływ osób. "Albo mamy wszystkie cztery wolności, albo żadnej" - stwierdził.
Z kolei niemiecka kanclerz Angela Merkel odrzuciła spekulacje, jakoby decyzja Brytyjczyków o wyjściu z UE mogła być odwracalna.
"Nie widzę sposobu, by to odwrócić" - powiedziała. "To nie czas na myślenie życzeniowe. Trzeba uznać rzeczywistość" - dodała.
Szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi poinformował przywódców, iż negatywne skutki referendum na Wyspach "są mniej negatywne, niż się obawiano". Ale jak relacjonował Tusk jasno stwierdzono, że Brexit oznacza znacznie niższy wzrost gospodarczy w Wielkiej Brytanii z możliwymi negatywnymi konsekwencjami dla świata.
Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP), sek