NASZ WYWIAD: Marek Lewandowski: Strajk na Śląsku gotowy jest już od dłuższego czasu.
Z Markiem Lewandowskim, rzecznikiem przewodniczącego Krajowej Komisji NSZZ „Solidarność” rozmawia Ewa Tylus.
Czy związkowcy są gotowi do strajku na Śląsku?
Strajk na Śląsku gotowy jest już od dłuższego czasu. W przeprowadzonych referendach zakładowych ponad 150 tys. pracowników z ponad 170 tys., którzy wzięli udział w głosowaniu opowiedziało się za strajkiem. Trwają jeszcze rozmowy w pięciu zespołach problemowych na temat sześciu postulatów. Odbędzie się jeszcze posiedzenie Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego w Katowicach. Jeżeli tam nie będzie znaczących osiągnięć, datę strajku poznamy już bardzo szybko. Być może już 14 marca.
Jak można określić negocjacje do tej pory?
Nie napawają one optymizmem. Raczej skłaniają do tezy, że strajk jest niemal pewny.
A jak wyglądałby ten strajk? Mówi się, że to dopiero początek akcji i od Śląska dopiero się zacznie.
Strajk na Śląsku ma formułę solidarnościowego – popiera strajk jednej z organizacji związkowej, która jest w sporze zbiorowym z pracodawcą. Trwałby około cztery godziny i jeśli do niego dojdzie, będzie oznaczał paraliż części tego regionu, a nawet może wykraczać poza obszar śląska - jeśli wstrzymana zostanie kolej. Trzeba pamiętać, że jednym z dwóch głównych problemów, które podnosimy jest brak polityki przemysłowej, co skutkuje utratą miejsc pracy, dużymi zwolnieniami. To nie jest tylko przykład Fiata, czy innych firm związanych z produkcją samochodową, ale także zakładów przemysłu wydobywczego, hutniczego. Drugim bardzo ważnym postulatem jest kwestia pakietu klimatycznego, który będzie skutkował dalszą utratą miejsc pracy. Obostrzenia, które nakłada pakiet klimatyczno-energetyczny będą powodować drastyczne podniesienie kosztów wytwarzania energii. To przełoży się na wiele tysięcy miejsc pracy. A my jako kraj nie możemy zrezygnować z czerpania energii z węgla.
I chcą państwo ochrony ze strony rządu dla przemysłu energochłonnego.
Przede wszystkim chcielibyśmy zmusić rząd, żeby powstało coś, co my nazywamy polityką przemysłową. Czyli taki program, który sprzyjałby rozwojowi przemysłu. Modelu takiej polityki nie ma, a my za rząd jej nie wymyślimy. Gospodarka oparta na usługach bez przemysłu jest mrzonką.
Liczą państwo, że także inne organizacje poprą państwa działania.
Chcemy, aby przynajmniej w pewnych sprawach społeczeństwo mogło działać razem. W ubiegłym roku było bardzo dużo inicjatyw obywatelskich, które rozbiły się o ścianę polityczną. Przypomnę, że 4,6 mln. podpisów zebranych przez obywateli - w różnych inicjatywach politycy zignorowali, a podpisy trafiły do kosza. Rozmawiamy z różnymi środowiskami o tym, co moglibyśmy zrobić razem. Potrzebna jest ustawa o referendum i zmiana prawa w taki sposób, żeby po zebraniu określonej liczby głosów referendum musiało się odbyć. Nie może być tak, że społeczeństwo zbiera 2,5 mln. podpisów, a posłowie decydują, że taki głos się nie liczy. Kolejna sprawa - choć sama „Solidarność” nie jest za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych, to jest za przeprowadzeniem referendum w tej sprawie. Chcielibyśmy, żeby społeczeństwo mogło się wypowiedzieć. I zdecydować, czy chce sprawować demokrację w sposób bezpośredni, i czy nadal chce głosować na szefów partii, a nie na konkretnych ludzi.
Protesty związkowców przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego czy pikieta „Polityka wasza, bieda nasza” z 2011 roku nic nie dały. Może brakuje wsparcia ludzi, którzy dołączą do związkowców?
To jest polski paradoks, że bardzo często wydaje się nam, że wystarczy nasze wyrażenie opinii czy wpisanie komentarza na forum internetowym, a nie dojrzeliśmy do takich działań, jak podejmuje się np. we Francji czy we Włoszech, gdzie na ulicach protestują rzesze ludzi. Politycy ignorują opinie w sondażach. Głosy 80 proc. społeczeństwa przeciwko reformie emerytalnej nie przydały się, a na protestach pojawiła się sama „Solidarność”. 16 marca w sali BHP Stoczni Gdańskiej chcemy zebrać różnych ludzi po to, żeby porozmawiać o tym, jak zwiększyć skuteczność naszych działań. Solidarność sama nie wystarczy do tego, żeby poradzić sobie z rządem, który ma wszystko: prezydenta, rząd i większość w parlamencie i tak naprawdę może wszystko. Samo wyrażanie opinii nie wystarcza. Poza złożeniem podpisu pod wnioskiem trzeba robić coś więcej. Solidarność ma pieniądze i inne potrzebne środki na różne inicjatywy, ale społeczeństwo musi chcieć z takiego rozwiązania skorzystać.
A czy Dudabus już jeździ?
Nie, bo jeszcze busem nie jeździ premier. Chcielibyśmy przy okazji spotkań premiera ze społeczeństwem zadać pytania, na które my nie uzyskaliśmy dotąd odpowiedzi i które są ważne dla społeczeństwa. Skoro premier spotyka się ze społeczeństwem, a my jesteśmy jego integralną częścią chcemy zapytać, co z płacą minimalną, bezrobociem, rynkiem pracy, co z demokracją. My nie będziemy tam rozrabiać i przeszkadzać panu premierowi, tylko pytać i oczekiwać odpowiedzi. Żeby nie czuł się zbyt komfortowo w swoich wojażach.
Co strona rządowa odpowiada na postulaty związkowców?
„Solidarność” nie wychodziłaby na ulice i nie organizowałaby tylu akcji, gdyby politycy chcieli z nami rozmawiać. Polska jest fenomenem w Europie, bo związki zawodowe same piszą merytoryczne projekty. Przypomnę, że pierwsze projekty złożyliśmy premierowi na biurko, ale nie było żadnego odzewu. Nie zostały ani ocenione, ani nie toczyła się na ich temat żadna dyskusja. Komisja Trójstronna też jest fasadą dialogu społecznego. Stąd też główny postulat, że ten rząd musi odejść. Zarzucamy mu kłamstwo i jako społeczeństwo nie mamy możliwości rozliczenia polityków za to, co mówili w kampanii wyborczej, a co robią, jako społeczni przedstawiciele. Dlatego uważamy referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych za bardzo ważną inicjatywę. To nie my jesteśmy dla polityków, tylko oni są dla nas i mają nam służyć.
Czy postulat związków – likwidacja NFZ na rzecz powrotu do kas chorych odwróciłaby złą sytuację w służbie zdrowia?
Śląska Kasa Chorych była przykładem doskonale funkcjonującej kasy. Zobaczmy w jaki sposób są kontraktowane dziś świadczenia służby zdrowia, które są coraz słabiej dostępne. Teraz, w nowym systemie jest więcej pieniędzy niż było w starym. Z roku na rok jest ich coraz więcej. Problem tkwi w racjonalności systemu i sposobie ich wydawania. Czas mija i coś z tym trzeba zrobić. System działa źle i tak będzie nadal, jeśli sami nie wymusimy tych zmian.
Ewa Tylus