„wSieci Historii”: 1940-2020 walka o prawdę o Katyniu
Najnowsze wydanie magazynu „wSieci Historii” poświęcone jest historii zmagań o prawdę o mordzie na polskich oficerach w Katyniu w kwietniu 1940 roku, która mimo upływu 80 lat trwa do dziś.
„Była starszą córką gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego. Nie spełniła życiowego marzenia i nie została śpiewaczką operową. Skuteczniej rozwijała inną swoją pasję – lotnictwo”. Paweł Sztama przybliża czytelnikom sylwetkę pilotki, oficera Wojska Polskiego, wybitnej patriotki, która została zamordowana przez Sowietów w Katyniu. W artykule „Janina Lewandowska – kobieta z Katynia” omawia historię jednej z ofiar tragicznych wydarzeń w lesie katyńskim 80 lat temu.
To wyjątkowo odważna postać, utalentowana pilotka. Jako pierwsza kobieta w Europie skoczyła ze spadochronem z wysokości 5 tys. m! (…) Po wybuchu II wojny światowej we wrześniu 1939 roku stanęła w szeregach Wojska Polskiego, by bronić ojczyzny przed wrogiem. „Do jej ówczesnych zadań należało m.in. prowadzenie lotów rozpoznawczych. Podczas jednej z takich misji dostała się niestety do sowieckiej niewoli.”
Autor przypomina, że Sowieci umieścili ją najpierw w obozie w Ostaszkowie, a następnie przewieźli do Kozielska. „Jak się później okazało, była ona jedyną kobietą wśród kilku tysięcy jeńców. Zapewne wyróżniało ją to w tym tłumie mężczyzn. Niemniej ich szacunek zdobyła czym innym – prezentowaną tam postawą. Np. mjr Kazimierz Szczekowski odnotował, w swym podręcznym kajecie, jej zachowanie w następujący sposób: „Jest tu w obozie lotniczka – dzielna kobieta, już czwarty miesiąc znosi razem z nami wszelkie trudy i niewygody niewoli, a trzyma się wzorowo”. Wspominali o niej także ci, którzy przeżyli. Zapamiętali oni m.in., że Lewandowska uczestniczyła w zakazanych przez Sowietów nabożeństwach religijnych. Poprzez taką postawę zdobywała zaufanie swoich towarzyszy niedoli, narażając się jednocześnie na kary ze strony władz obozu i trafiając kilkakrotnie do karceru.”
W kwietniu 1940 roku Janina Lewandowska została zamordowana wraz innymi polskimi żołnierzami przez Sowietów. „W 1943 r. zwłoki ppor. Janiny Lewandowskiej odkryli Niemcy. Jej czaszkę, wraz z kilkoma innymi, zabrał z miejsca kaźni niemiecki lekarz sądowy prof. Gerhard Buhtz. Po zakończeniu II wojny światowej te swoiste relikwie odnalazł polski medyk prof. Bolesław Popielski i ukrywał przez kilkadziesiąt kolejnych lat przed organami bezpieczeństwa Polski Ludowej” - czytamy.
W swoim artykule Jan Żaryn „Polska wobec zagłady” omawia pomoc udzielaną Żydom przez Polskie Państwo Podziemne: „W dzieło pomocy zaangażowane zostały wszystkie struktury państwa […]. Powołano do życia specjalną strukturę państwową, Radę Pomocy Żydom „Żegota”, jedyną taką organizację w skali świata, której podstawowym zadaniem było niesienie pomocy Żydom, ale której skuteczność była zależna od determinacji kierownictwa krajowych i emigracyjnych instytucji ówczesnego Państwa Polskiego, działającego w warunkach arcytrudnych, niespotykanych w dziejach”.
Autor zaznacza także, że „Polskie Państwo Podziemne nie było w stanie powstrzymać okupantów niemieckich przed wykonaniem »ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej«, ale mogło wzmocnić swoje struktury terenowe, prowadzić akcje dywersyjne, a także skuteczniej mobilizować Polaków do sprzeciwiania się okupantowi, w tym przez niesienie pomocy Żydom. I czyniło to, jednoznacznie wpisując pomoc na rzecz Żydów na listę priorytetowych zadań państwa”.
Żaryn w podsumowaniu wskazuje również na statystyki i znaczenie pomocy udzielanej przez Polaków: „liczba Żydów i Polaków pochodzenia żydowskiego (w tym wyznania katolickiego) ratowanych przez Polaków w latach 1942–1945 mogła sięgnąć 300 tys. […]. Osoby uciekające z gett czy z pociągów zmierzających do obozów śmierci pozostawione bez środków do życia, dachu nad głową czy odzieży, jednym słowem bez pomocy ze strony polskiej ludności, tak czy inaczej skazane były na śmierć”. Artykuł jest fragmentem książki Jana Żaryna „Polska wobec Zagłady”.
Katarzyna Wysoczyńska w artykule „Wacław Micuta »Wacek«” omawia bardzo interesujący, ale mało znany życiorys oficera Wojska Polskiego, żołnierza AK i uczestnika Powstania Warszawskiego, dwukrotnie odznaczonego Virtuti Militari. „Po wojnie jako przedstawiciel ONZ aktywnie zajął się pracą na rzecz ludności zamieszkującej kraje najbiedniejsze i ogarnięte konfliktami zbrojnymi. Wtedy też przy każdej okazji starał się pomagać ojczyźnie oraz polskiej emigracji” – czytamy.
Autorka podkreśla, że Micuta po wojnie „pragnął nieść realną pomoc ludziom, dlatego w 1960 r., jako ochotnik, wziął udział w misji pokojowej ONZ w ogarniętym wojną domową Kongu Belgijskim. W kolejnych latach powtórzył misje w Rwandzie i Burundi” – pisze Wysoczyńska.
W podsumowaniu autorka wskazuje: „Wacław Micuta za udział w kampanii wrześniowej został odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Virtuti Militari. Po raz drugi Krzyżem Virtuti Militari został uhonorowany po powstaniu warszawskim. 10 kwietnia 2007 r. prezydent Lech Kaczyński odznaczył Wacława Micutę Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. „Wacek” zmarł 21 września 2008 r. w Genewie. Jego archiwum znajduje się w zasobie Archiwum Akt Nowych”.
Georg Nowak-Krogh w artykule „Historia hot doga” opisuje historię kultowego posiłku i związanego z nim wędliny. „Głównym składnikiem hot doga jest parówka o barwnej historii”. Autor tekstu przybliża czytelnikom dzieje pewnego frankońskiego rzeźnika, który stworzył wiedeńską frankfurterkę. „Brakowało tylko pieniędzy na start-up. Z pomocą pospieszyła pewna baronowa, z którą Lahner romansował. Wysupłała ona 300 guldenów i w 1805 r. w Wiedniu odbyła się światowa premiera tej parówki. Sukces był oszałamiający. Cesarz Franciszek Józef I łaskawie wyznaczył Lahnerowi termin stawienia się z próbką wędliny, a Lahner przyniósł na prezentację parówkę w srebrnej rynience. Próba wypadła pomyślnie i parka frankfurterek z musztardą, kajzerką i małym piwem (tzw. Seidel) stała się w wyższych sferach modnym daniem na drugie śniadanie, które w Austrii nazywa się Gabelfrüstück” - czytamy.
W dalszej części Nowak-Krogh wyjaśnia również popularność hot dogów w Ameryce oraz samą etymologię nazwy dania. Niemieckojęzyczni imigranci w USA nazywali tę potrawę Dachshund, czyli po prostu „jamnik”. Pozostali Amerykanie, którzy nie znali niemieckiego, woleli ten rodzaj posiłku nazywać „dog”. A dlaczego „hot dog”? Autor wyjaśnia to tak. „Hot dog, bo owe parówki sprzedawane były z wózków, wyciągane prosto z gorącej wody. Taki sposób serwowania miał jeden mankament: parówki parzyły w palce. I wtedy, na początku XX w. ktoś (nie dowiemy się już kto, choć istnieją na ten temat różne wersje) wpadł na genialny pomysł, aby naciąć podłużną bułkę i w to nacięcie wkładać kiełbaskę, co chroniło palce przed poparzeniem” - czytamy.
Nowe wydanie magazynu „wSieci Historii”, w sprzedaży już od 13 lutego br., dostępne również w formie e-wydania na stronie internetowej http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie-sieci-historii.html.
Zapraszamy też do subskrypcji magazynu w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl oraz oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.