TYLKO U NAS
„wSieci Historii”: Polski duch walki
W nowym numerze magazynu „wSieci Historii” niezwykła historia dwóch bohaterów, których złączyła wspólna historia i wartości, choć żyli w innych czasach. Pierwszym z nich jest żołnierz podziemia antykomunistycznego kpt. Zdzisław Broński „Uskok”, a drugim bohater Powstania Styczniowego Kazimierz Bogdanowicz.
Zachęcamy do lektury magazynu oraz publikacji w serwisie internetowym wsiecihistorii.pl wSieciHistorii.pl.
W artykule „Biskupi na wygnaniu” Andrzej Grajewski opisuje, jak polskie duchowieństwo na Śląsku walczyło o zachowanie wiary w czasach PRL. Sytuacja wysokich hierarchów kościoła była trudna, gdyż narażeni byli na działania służb bezpieczeństwa, ale nie przestawali jednak w pomaganiu wiernym. Przykładem takiej postawy był m.in. biskup katowicki Stanisław Adamski. Razem ze swoimi współpracownikami, biskupem Herbertem Bednorzem oraz Juliuszem Bieńkiem, wydał specjalną odezwę w obronie nauczania religii.
„Biskup przypominał, że rodzice mają prawo składać skargi na nielegalne usuwanie religii ze szkół. Podpowiadał, aby w takich przypadkach składać petycje do władz szkolnych, domagając się jej przywrócenia. Jednocześnie zachęcał wiernych, aby w obronie lekcji religii skierowali petycję także do Krajowej Rady Narodowej. Wskazany adres był błędny, gdyż ten samozwańczy parlament utworzony przez komunistów nie istniał już od 1947 r. Właściwym adresatem petycji powinna być Rada Państwa i taka była intencja pomysłodawców całej akcji. Orędzie bp. Adamskiego odczytano w kościołach diecezji katowickiej w uroczystość Wszystkich Świętych i następnego dnia – w niedzielę, 2 listopada 1952 r. Jednocześnie w świątyniach wyłożono listy z petycją, pod którą zebrano 72 tys. podpisów. Wieczorem 2 listopada zawiózł je do Warszawy bp Bieniek, ale później zniszczył, gdy dowiedział się, że bezpieka rozpoczęła aresztowania wśród księży, którzy odczytali odezwę z ambony” – czytamy w artykule.
Działalność trzech hierarchów kościelnych sprowadziła na nich zdecydowaną reakcję komunistycznych władz. 7 listopada 1952 dowiedział się od funkcjonariusza UB, że na mocy orzeczenia Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym (sygn. I CKS 2252/52) został skazany na opuszczenie województwa katowickiego a sam zakaz miał obowiązywać przez pięć lat. Jak opowiadał mi po latach abp Stanisław Szymecki, który wtedy jako kapelan biskupa katowickiego był świadkiem sceny, która rozegrała się w Kokoszycach, bp Adamski w pewnym momencie przerwał ubekowi słowami: „Znam to, to już słyszałem”. Gdy zdumiony funkcjonariusz zapytał, skąd zna treść dokumentu, biskup odpowiedział, że podobny odczytał mu oficer gestapo w lutym 1941 r., gdy nakazano mu natychmiastowe opuszczenie diecezji.
W materiale „Społeczeństwo państwa Piastów – historia zapisana w DNA” grupa naukowców z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu pisze o podjętej przez nich próbie jednoznacznego określenia struktury genetycznej poprzedników i pierwszych Polaków, czyli populacji zamieszkujących tereny współczesnej Polski w pierwszych wiekach naszej ery (epoka żelaza) oraz w okresie formowania się polskiej państwowości (okres wczesnego średniowiecza), do czego wykorzystali narzędzia archeogenomiki oraz zdobycze biologii molekularnej. Krótko mówiąc, naukowcy szukali ostatecznej odpowiedzi na pytanie „Skąd się wzięli Polacy?”
Naukowcy skupili się na badaniu głównie dwóch populacji zamieszkujących obszar współczesnej Polski – przedstawicieli kultury wielbarskiej oraz reprezentantów społeczeństwa Piastów. „Przeprowadzone analizy potwierdziły wcześniejsze przypuszczenia archeologów, wykazały bowiem, że populacje związane z kulturą wielbarską tworzyli imigranci z północy. Zebrane dane pozwalają sądzić, że przybysze z Półwyspu Jutlandzkiego lub Skandynawii pojawili się w rejonie ujścia Wisły najprawdopodobniej na początku I tysiąclecia n.e. Zaczęli mieszać się z ludnością lokalną i rozprzestrzeniać początkowo głównie wzdłuż Wisły, a następnie Bugu. Dodatkowo badania ujawniły, iż w obrębie grup związanych z kulturą wielbarską imigrantami byli tylko mężczyźni, podczas gdy kobiety miały pochodzenie lokalne” - czytamy.
Eksperci przyznają, że według ich ustaleń spory wpływ na to, jak wyglądała struktura demograficzna naszego obszaru we wczesnym średniowieczu, miały wyprawy ludności ze Skandynawii.
Podsumowując, można zatem stwierdzić, że w całym I tysiącleciu n.e., tj. od czasów rzymskich aż do momentu powstania państwa Piastów, północny komponent genetyczny był bardzo silnie obecny w populacjach zamieszkujących obszar współczesnej Polski – czytamy.
Jarosław Wróblewski w artykule „Od Bogdanowicza do »Uskoka«” opisuje historie dwóch bohaterów, których złączyła wspólna historia i wartości, choć żyli w innych czasach. Pierwszym z nich jest żołnierz podziemia antykomunistycznego kpt. Zdzisław Broński „Uskok”. Zaintonowana przez kolegów pieśń powstańców z 1864 r. sprawia, że Broński w swoim „Pamiętniku” umieszcza komentarz: „I my, w osiemdziesiąt lat później, całkiem podobnie śpiewamy. Oni mieli tyranów Moskali, a my mamy tyranów bolszewików. Niewiele się zmieniło”.
„Uskok” przybliża historię Kazimierza Bogdanowicza, żołnierza Powstania Styczniowego: w styczniu 1863 r. sformował 500-osobowy oddział powstańczy. Jednak 26 lutego 1863 r. w okolicach Zezulina w powiecie lubartowskim jego oddział został rozbity przez Moskali, a dowódca dostał się do niewoli […].
Bogdanowicza rozpoznała grupa chłopów sprowadzona przez Moskali. Powieszono go w pobliskim lesie. Dalszą część historii kpt. Broński opowiada tak: „W kilka dni później do Zezulina wpadli powstańcy, wyłapali winnych chłopów i nakazali, by każdy z nich natychmiast ukręcił sobie sznurek […]. Zrobił się wielki lament […]. Ostatecznie darowano winnym życie, udzielono im tylko odpowiednich »napomnień«. Być może, że nauczka – jaką wówczas otrzymał Zezulin – »w las nie poszła« i dziś jest to miejscowość na ogół dobra. […] komuniści prześladują Zezulin jako »faszystowski«, a nam nietrudno znaleźć tam ludzi uczciwych i oddanych”.
Noworoczne wydanie magazynu „wSieci Historii” jest jednocześnie jego ostatnim numerem, który ukazuje się w druku. Jak zauważa redaktor naczelny dwumiesięcznika Jan Żaryn, nie zmienia to faktu, że historia „[…] jest nam niezbędna. Dzięki rozpoznanym korzeniom czujemy się bezpieczniejsi, jak listki z dębu z „Dewajtis” Marii Rodziewiczówny”.