Informacje

autor: Pixabay.com
autor: Pixabay.com

Jak koronawirus wymusza zmiany w podejściu do biznesu

Adrian Reszczyński

Adrian Reszczyński

Absolwent SGGW, zainteresowany szeroko pojętą ekonomią i gospodarką, autor bloga Las Mgieł. Związany ze środowiskami wolnościowymi i narodowymi. W czasie wolnym pasjonat literatury fantasy, kalisteniki oraz gier komputerowych.

  • Opublikowano: 27 marca 2020, 14:00

  • Powiększ tekst

Powszechne lokowanie punktów produkcyjnych w państwach uważanych za tanie w produkcji obecnie odbijają się rykoszetem.

Już przed rozprzestrzenieniem się wirusa na całym świecie wiele osób wskazywało na fakt, że upadek gospodarczy Chin może za sobą pociągnąć światową gospodarkę. Wiele firm jak Apple, Tesla, kompanie odzieżowe czy producenci sprzętów komputerowych i elektronicznych lokowali swoje fabryki w państwach azjatyckich. Jednym z ulubionych państw do takich inwestycji były Chiny z uwagi na łatwość lokowania kapitału jak i tanią siłę roboczą. Niewątpliwie przynosiło to zyski. Godzina pracy Amerykanina czy nawet imigranta w Stanach Zjednoczonych jest nieporównywalnie droższa od godziny pracy Chińczyka. Różnice były na tyle duże, że rekompensowały wszelkie koszty dostaw i problemów logistycznych. Wiele firm nawet całkowicie zrezygnowało z produkcji w kraju rodzimych, czyniąc z nich jedynie magazyny i punkty sprzedaży.

Teraz jednak taka polityka odbija się rykoszetem. Jak wskazują dane sporządzone przez Resilinc gigantyczna ilość fabryk w czasie kwarantanny w Chinach nie pracowała. To sprawiło, że łańcuchy dostaw nie tyle co się wydłużyły, lecz wręcz zostały przerwane u samego źródła.

Podobna sytuacja miała miejsce w roku 2011 po trzęsieniu ziemi w Fukushimie i wszystkich jej następstwach. Zdaje się jednak, że wiele zarządów firm o tym zapomniało. Przedsiębiorstwa ze Stanów Zjednoczonych oraz Europy i Kanady ochoczo opierały się na dostawcach z Chin, nie uważając za istotne dywersyfikację swoich źródeł. I chociaż przynosiło to przez długi czas niewątpliwie zyski, tak teraz przez te działania liczne branże czeka poważny kryzys.

Jak wskazuje Harvard Business Review, da się uniknąć w przyszłości załamania gospodarczego lub przynajmniej zminimalizować jego skalę przy pomocy dywersyfikacji swoich dostawców oraz kontrolę łańcuchów dostaw. Kompleksową strategią działania jest tzw. mapowanie łańcuchów dostaw.

W uproszczeniu mapowanie łańcuchów dostaw jest strategią firmy wiodącej, polegającej na racjonalizowaniu swoich działań w zakresie logistyki. Poprzez angażowanie swoich dostawców na wszystkich poziomach, od surowców przez obróbkę do uzyskania produktu, a następnie jego pakowania i wysyłki, umożliwia się stworzenie schematu działań całej firmy wraz z podwykonawcami. Dzięki temu tworzy się swego rodzaju mapę, która umożliwia bieżący monitoring łańcuchów dostaw. W przypadku, gdy dojdzie do nieprzewidzianych zdarzeń i jeden z dostawców stanie się niedostępny, firma-matka jest w stanie szybko skoordynować swoje działania i zrekompensować utratę dostawcy inną firmą podwykonawczą.

Oczywiście, nie jest to proste. Mapowanie wymaga uzyskiwania bieżących informacji od firm współpracujących oraz wszystkich swoich podwykonawców. Muszą przy tym funkcjonować zdywersyfikowane źródła dostaw, nad którymi pracują specjaliści. Oznacza to poświęcenie części zysków na rzecz opracowania zdawałoby się zbędnych w czasie dobrobytu działań. Ale międzynarodowe korporacje stać na taki wydatek, czego przykładem jest chociażby firma General Motors. A kryzys w Chinach udowadnia, że być może niedługo coraz więcej firm będzie szukało dostawców bliżej bądź nawet zainwestuje w rodzimą produkcję, zamiast poszukiwać źródła dostaw w Chinach.

Źródło: Harvard Business Review

Adrian Reszczyński

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych