TYLKO U NAS
W ogniu pandemii wykuwa się nowy model gospodarczy
Następstwa społeczne, psychologiczne, gospodarcze czy polityczne tej pandemii będą bardziej długotrwałe niż ona sama – mówi „Gazecie Bankowej” dr hab. Beata Kozłowska-Chyła, prezes zarządu PZU SA w rozmowie z red. red. Maciejem Wośko i Stanisławem Koczotem
Poprzedni duży krach z lat 2007–2009 był efektem m.in. załamania się rynku instrumentów pochodnych opartych na kredytach hipotecznych. Tym razem to nie instytu‑ cje finansowe są obarczane winą za kryzys. Czy i na ile obecna sytuacja różni się od wcześniejszych załamań gospodarczych?
Beata Kozłowska-Chyła: Rzeczywiście dzisiejszy kryzys jest zupełnie inny od tego sprzed ponad dekady, symbolizowanego przez upadek amerykańskiego banku inwestycyjnego Lehman Brothers we wrześniu 2008 r. Przede wszystkim mamy do czynienia z ogromną tragedią ludzką. Do dziś na całym świecie zachorowało na COVID-19 ponad 40 mln osób, zmarło ponad 1,1 mln osób, a jesteśmy najwyraźniej dopiero na początku drugiej fali pandemii. Jej ekonomiczne skutki są wobec tego wtórne, choć ogromne. Dlatego zresztą obecna sytuacja budzi taki niepokój u przedsiębiorców: jej przyczyna, czyli koronawirus SARS-CoV-2, leży poza sferą gospodarczą, więc mamy na nią znikomy wpływ, a jednocześnie potężnie i destrukcyjnie na tę sferę wpływa. Pamiętam oczywiście o wcześniejszych epidemiach SARS, MERS czy świńskiej grypy, ale ich zasięg był ograniczony do niektórych regionów świata i gałęzi gospodarki. W tym przypadku mamy do czynienia z globalną pandemią, która wymaga od państw i społeczeństw nadzwyczajnych środków przeciwdziałania. To sytuacja, z którą większość z nas nie miała do czynienia za swojego życia. Jeszcze rok temu najśmielszym analitykom ekonomicznym nie przyszłoby do głowy, że wiodące gospodarczo kraje Unii Europejskiej mogą nagle, z powodów sanitarnych, na wiele tygodni „zamrozić” swoje gospodarki, a niektóre sektory produkcji czy usług zupełnie wyłączyć, że handel międzynarodowy może niemal ustać. Stracić możność działania z powodów, na które nie ma się żadnego wpływu, na dodatek bez wiedzy, ile ten stan rzeczy może potrwać, to koszmar każdego przedsiębiorcy. Myślę, że nieprzewidywalność to ten aspekt obecnego kryzysu, który najmocniej dotknął wszystkich. Ile to potrwa? Czy będą kolejne ograniczenia życia społecznego i gospodarczego? Jakie i na jak długo? To pytania, które każdy zadawał sobie wiosną, a które jesienią powróciły ze zdwojoną siłą. Do tego obawa o zdrowie bliskich, znajomych. Skutki są więc powszechne i wykraczają daleko poza kwestie ekonomiczne. Dla świata następstwa społeczne, psychologiczne, gospodarcze czy polityczne tej pandemii będą bardziej długotrwałe niż ona sama. Oczywiście wszystko to oddziałuje także na instytucje finansowe, w tym środkowoeuropejskiego lidera, jakim jest Grupa PZU.
Jakie są najważniejsze skutki kryzysu koronawirusowego dla sektora finansowego? Czy powinniśmy się obawiać o jego stabilność?
Sytuacja sektora finansowego, nie bez przyczyny nazywanego „kapitałowym krwiobiegiem”, jest związana z sytuacją całej gospodarki. Wyniki sektora bankowego są o połowę niższe rok do roku i – jak uprzedzał niedawno Związek Banków Polskich – na koniec 2020 r. mogą być najgorsze od kilkunastu lat. Skumulowały się tu różne czynniki: do znanych już obciążeń w postaci podatku bankowego, opłat na Bankowy Fundusz Gwarancyjny czy wsparcia dla kredytobiorców walutowych doszły bardzo niskie stopy procentowe, wpływające na spadek marży odsetkowej, znaczny wzrost ryzyka kredytowego w związku z problemami klientów i dodatkowe, ogromne rezerwy obciążające wyniki wielu podmiotów. Przed pandemią w Polsce oczekiwana rentowność sektora bankowego mierzona zwrotem z kapitału wynosiła ok. 12 proc., a teraz 6–7 proc. Według Komisji Nadzoru Finansowego na koniec lipca br. 17 banków, w tym 9 komercyjnych i 8 spółdzielczych, wykazywało łączną stratę w wysokości 1 mld zł, a udział banków ze stratą w aktywach całego sektora bankowego wzrósł do 10,1 proc., przy tym w kredytach do 14 proc., a w depozytach do 11 proc. Pamiętajmy, że sytuacja banków to nie tylko problem ich właścicieli i akcjonariuszy, wśród których – kontrolując Bank Pekao i Alior Bank – znajduje się również PZU, lecz także dla całej gospodarki, bo znaczne ograniczenie akcji kredytowej dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych utrudniłoby wychodzenie kraju z kryzysu. Jeśli chodzi o branżę ubezpieczeniową, jej związek z kondycją całego otoczenia jest jeszcze bardziej bezpośredni. Jako PZU ubezpieczamy zarówno miliony osób fizycznych, jak i tysiące podmiotów gospodarczych, w tym największe, istotnie przyczyniając się do stabilizowania sytuacji polskich rodzin i przedsiębiorstw. W dobie pandemii rośnie jednak wiele ryzyk, które asekurujemy, z drugiej strony obserwujemy zwiększone zainteresowanie klientów bezpieczeństwem i wybranymi produktami, ale przy rosnącej presji cenowej.
W jaki dokładnie sposób pandemia przekłada się na decyzje rynkowe podejmowane przez ubezpieczonych oraz ubezpieczycieli? Czy trwale zmienią one ten sektor?
Monitorujemy i prognozujemy sytuację na bieżąco, ale jest ona złożona ze względu choćby na ogromny zakres naszej działalności. Wiosną mieliśmy do czynienia z tak bezprecedensowym, wymuszonym ograniczeniem aktywności obywateli i firm, że spowodowało to na przykład duży spadek szkodowości w segmencie ubezpieczeń komunikacyjnych, turystycznych, życiowych. Pozostaliśmy w domach, więc było mniej wypadków, urazów itp. Z kolei ewentualne perturbacje ekonomiczne w dłuższej perspektywie mogą wpłynąć na zwiększenie ryzyka w ubezpieczeniach dla biznesu, zwłaszcza małego i średniego, gwarancyjnych, OC czy produktach związanych z rynkiem pracy, jak ubezpieczenia od utraty zatrudnienia, ubezpieczenie kredytów hipotecznych. Pogorszenie się sytuacji materialnej obywateli i przedsiębiorców może też niestety wpływać na wzrost zjawiska rozmaitych nadużyć ubezpieczeniowych. W tej chwili trudno jednoznacznie ocenić możliwe skutki dla ubezpieczycieli, tym bardziej że sam wzrost kosztów wypłaconych szkód i świadczeń nie musi się automatycznie odbijać negatywnie na wynikach ubezpieczycieli. Znaczenie ma tu również poziom składek i odpowiednia ocena ryzyka, choć jest ona utrudniona z powodu dynamiki kryzysu wywołanego przez COVID-19. Jego charakterystyczną cechą jest bowiem powszechna niepewność co do dalszego rozwoju wypadków, i to nie tylko w Polsce, wytrzymałości systemu opieki medycznej na stres koronawirusowy, decyzji, jakie będą podejmowały władze oraz służby sanitarne. Dlatego kluczową dla nas sprawą jest doskonalenie modeli i narzędzi prognostycznych, zarządzania ryzykiem, likwidacji szkód i na to mocno stawiamy. Wyzwanie, przed jakim stanęliśmy, mocno przyśpieszyło transformację technologiczną branży ubezpieczeń, premiując zarazem tych, którzy już wcześniej dostrzegli tę potrzebę i wdrożyli odpowiednie projekty, jak PZU.
Czy to znaczy, że nawet koronawirusowy kryzys może mieć jakieś pozytywne skutki?
Winstonowi Churchillowi przypisuje się przewrotne powiedzenie, że „nigdy nie powinniśmy pozwalać sobie na zmarnowanie dobrego kryzysu”. To znaczy, że chwile najcięższej próby – poza problemami – rodzą także nowych liderów, nowe wnioski i rozwiązania. Sprawiają, że w poszukiwaniu ratunku schodzimy z utartej ścieżki, dostrzegamy ignorowane wcześniej możliwości lub otwieramy się na nowe, a potrzebne zmiany przyśpieszają. Wystarczy spojrzeć, jak na poziomie makro pandemia i jej następstwa redefiniują dziś role sektora publicznego oraz prywatnego, dają impuls do poszukiwania nowej roli państwa w gospodarce. Inaczej dziś patrzymy też na relację kosztów i bezpieczeństwa w kontekście przenoszenia produkcji za granicę, po tym jak w pewnym momencie cały świat znalazł się na łasce Chin w kwestii dostaw maseczek i innego wyposażenia medycznego. Na poziomie mikro ten kryzys stał się na przykład katalizatorem procesu cyfrowej transformacji biznesu na wielu polach. Pracodawcy i pracownicy przekonali się w dużo większym niż wcześniej stopniu do pracy zdalnej, a klienci do usług on-line. Grupa PZU jest jednym z liderów tych zmian w sektorze finansowym, o czym świadczy rozwój naszych e-usług ubezpieczeniowych w portalu mojePZU czy telemedycyny PZU Zdrowie. Od pewnego czasu konsekwentnie rozwijaliśmy nowe, przyszłościowe produkty i kanały dystrybucji, ale w obliczu pandemii zainteresowanie nimi wzrosło skokowo, gdyż odpowiadają dokładnie na potrzeby klientów narzucone przez „nową normalność”. Sądzę, że wielki potencjał tkwi właśnie w zaoferowaniu produktów zaawansowanych informatycznie, łatwo dostępnych, ale przejrzystych i skoncentrowanych na ochronie, bez „wszytych” i zbędnych klientom świadczeń innego rodzaju. Kryzys wpływa też na zmiany w samej organizacji. Obecnie ponad 8,5 tys. pracowników PZU ma możliwość pracy zdalnej i – jak wynika z wewnętrznej ankiety – ogromna większość z nich jest zadowolona z tego trybu oraz uważa go za równie efektywny jak stacjonarny. Bardzo wzrósł też udział webinariów i innych form elektronicznych w naszym procesie szkoleniowym. Wszystko to na pewno pozwala nam działać szybciej, sprawniej, taniej, często sprzyja poprawie work–life balance, co ostatecznie służy nie tylko pracownikowi, lecz i pracodawcy. Daleka jestem od wizji przedstawianych przez niektórych wiosną, że wskutek pandemii praca zdalna stanie się dominującym trybem w większości firm, ale na pewno świat, także biznesowy, po tym kryzysie będzie już w innym miejscu.
(…)
Rozmawiali Maciej Wośko i Stanisław Koczot
Cały tekst o wywiadu z prezes PZU oraz więcej informacji i komentarzy o światowej i polskiej gospodarce i sektorze finansowym znajdziesz w bieżącym wydaniu „Gazety Bankowej” - do kupienia w kioskach i salonach prasowych
„Gazeta Bankowa” dostępna jest także jako e-wydanie, także na iOS i Android
Szczegóły, jak zamówić e-wydanie „Gazety Bankowej”, kliknij tutaj