Gra o tron
Przedruk z serwisu Stefczyk.info
W grze o tron wygrywasz albo giniesz – to jeden z bon motów spopularyzowanych przez serial na podstawie prozy George’a R.R. Martina. A mimo, że wygrać może tylko jeden i tylko na pewien czas, chętnych do gry jest wciąż cała chmara.
Tym, którzy oburzają się na nadmierne okrucieństwo książek i serialu wypada polecić odświeżenie sobie nieco szkolnych podręczników do historii. Nawet u uchodzących nie wiedzieć czemu za raczej łagodnych Polaków, mamy co rusz przypadki różnych drastycznych zdarzeń. Otarcie się choćby o tron skutkowało zasztyletowaniem, poćwiartowaniem, otruciem albo – ot drobiazg – oślepieniem lub kastracją. Przy tych okrucieństwach to, że na przykład taki Bolesław Chrobry przypieczętował zdobycie Kijowa osobiście gwałcąc siostrę księcia Jarosława Mądrego, to doprawdy drobiazg.
Czasy się zmieniły i grający o tron już się nie mordują, nie kastrują i nie gwałcą (czasami tylko ci, co nadepnęli na odcisk wyjątkowo bezwzględnym graczom, popełniają samobójstwa lub miewają wypadki lotnicze) ale schemat pozostaje ten sam. Ludzie pchają się do tej władzy jak ćmy do świeczki, zdecydowana większość kończy jak owe ćmy, ale nie zrażeni tym pchają się następni.
Taki chociażby Donald Tusk, tylko z samych szeregów swojej własnej partii, zabił politycznie już i Andrzeja Olechowskiego i Macieja Płażyńskiego i Pawła Piskorskiego i Zytę Gilowską i Jana Rokitę i Grzegorza Schetynę, a pomniejszych dekapitowanych baronów zliczyć nie sposób. Ale mniejsza o wielką politykę. I w rozgrywkach o znacznie mniejszą pulę ludzie zmieniają się w wilki. Obserwowałem to nieraz na własne oczy i w samorządzie terytorialnym i w organizacjach społecznych, gdzie walka na noże idzie nieraz o tytuły i funkcje zupełnie nieznaczące, o przysłowiową czapkę gruszek.
Bo myliłby się ten, który przeliczałby wszystko na pieniądze. Oczywiście w polityce jest dużo cynicznych pieczeniarzy, fagasów chcących się załapać na możliwie wygodne życie możliwie małym kosztem. Jest ich sporo, ale bez przesady. To są pionki, a nie gracze. U ludów prymitywnych jest to jeszcze bezpośrednio powiązane, więc czasem trudno odróżnić czy głównym motywem jest osobiste bogactwo czy władza jako taka. W krajach bardziej rozwiniętych podział jest dość wyraźny. Nie można powiedzieć żeby poseł czy minister w Polsce biedował – ale jeżeli komuś chodzi tylko i wyłącznie o wzbogacenie się, to posiadanie dobrze prosperującego sklepu monopolowego czy autokomisu jest lepszą opcją.
Dla prawdziwych graczy zamożność wiążąca się ze sprawowaniem wysokich funkcji jest tylko pobocznym dodatkiem. Ot chociażby wracając do wspomnianego już Tuska – naprawdę wiele można o nim złego powiedzieć, ale nie to żeby osobiście dorobił się jakichś szczególnych zbytków w rodzaju złotego kibla i galeona. Cenienie pieniędzy bardziej niż władzy to częsty błąd mówi Frank Underwood z innego popularnego ostatnio serialu. Częsty, ale błąd.
Nie można też wielu odmówić motywacji idealistycznej. Że naprawdę, szczerze chcą zrobić coś dobrego dla swojego miasta, dla Polski, dla bliżej nie sprecyzowanych „ludzi”. Myślę, że takich osób można w polityce spotkać zaskakująco wręcz dużo.
Ale jest coś jeszcze, jest jakiś czynnik X, który powoduje że dla specyficznego typu ludzi władza, jej posiadanie, a nawet tylko gra o władzę, ocieranie się o władzę, jest przyjemnością samą w sobie. Dreszcz rozkoszy gdy wsuwasz pierścień na palec. Tak, pierścień władzy to chyba dobry trop bo ten czynnik X wydaje się być jednocześnie przyciągającym jak narkotyk i strasznie niszczącym charakter. Czyż muszę wymieniać, ilu możemy teraz obserwować ludzi, którzy zaczynali jako fajni chłopcy drukujący gazetki na powielaczach, a skończyli jako nazgule.
Jeżeli w tym miejscu czytelniku myślisz, że oto kolejny tekst z serii o tym że polityka to zło i porządny człowiek powinien się od niej trzymać z daleka to nic bardziej mylnego.
Analogia z pierścieniem władzy zawodzi o tyle, że władzy jako takiej i polityki jako sztuki jej zdobywania nie da się zniszczyć w jakimś wulkanie. Jest w sposób naturalny wpisana w ludzką naturę. Czy w Westeros czy w Polsce Piastów czy w Polsce współczesnej czy w odległej przyszłości ludzie będą toczyli gry o tron. Nie mogłoby nas czekać nic gorszego, niż gdyby wycofali się z niej wszyscy w miarę porządni, którym chodzi o coś jeszcze poza grą samą w sobie. Ważne tylko, by przy tym pamiętali o niebezpieczeństwach z nią związanych. Jeżeli dla kogoś gra o tron to zawód i powołanie, powinien sobie gdzieś w widocznym miejscu powiesić w ramce ten fragment „przesłania Pana Cogito”:
strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych