Opinie

Fot. Freeimages
Fot. Freeimages

Witamy w świecie deflacji! To nasza zasługa! Rada Polityki Pieniężnej

Kazimierz Dadak

Kazimierz Dadak

Professor of Finance and Economics Hollins University

  • Opublikowano: 5 sierpnia 2014, 10:48

  • Powiększ tekst

Taki banner powinien powiewać nad budynkiem przy ul. Świętokrzyskiej. Albowiem, wbrew temu co głosi NBP, zdecydowana większość polskich przedsiębiorstw doświadcza tego nadzwyczaj groźnego zjawiska już od kwietnia.

Eurostat wymaga podawania ruchu indeksu cen po odliczeniu cen administrowanych i NBP czyni takie korekty. W naszym kraju, szczególnie od chwili dojścia do władzy PO, indeks cen wszystkich towarów i usług nabywanych przez konsumentów (CPI), czyli wraz z cenami produktów, których ceny zależą od decyzji władz rośnie szybciej (o około 0,4 proc.) niż indeks cen z wyłączeniem zmian w cenach administrowanych. Oznacza to, że tempo wzrostu cen administrowanych jest wyższe niż przeciętne tempo wzrostu cen w całej gospodarce.

Otóż, od kwietnia 2014 r. poziom cen po odliczeniu cen administrowanych jest niższy od tego, który wystąpił w tym samym miesiącu roku poprzedniego. Zatem, z wyjątkiem przedsiębiorstw, które cieszą się „opieką” rządu, polska gospodarka już weszła w okres deflacji. Inaczej mówiąc, przeciętny rodzimy przedsiębiorca już od kilku miesięcy doświadcza spadku cen i tym samym zysków.

Wielu ludziom deflacja kojarzy się tylko z malejącymi cenami, ale w ekonomii nic nie ma za darmo, każdy medal ma dwie strony. Niższe ceny oznaczają niższe zyski, co z kolei prowadzi do procesu obniżania kosztów – w tym płac, a dla przeciętnego obywatela to zjawisko jest już mniej przyjemne. Spadek cen to także większe REALNE obciążenie spłatą długów. Niby klient banku dalej płaci tę samą ratę, ale w praktyce to jest więcej. Jeśli ceny spadną o 1 proc., to znaczy, że dziś za 99 złotych kupujemy to za co wczoraj trzeba było zapłacić 100. Ale to także oznacza, że płacona dziś ta sama nominalna rata za kredyt hipoteczny w wysokości 100 zł. realnie stanowi wydatek równy 101 zł. ponieważ wzrosła siła nabywcza pieniądza.

Tak długo jak posiadacz mieszkania, czy domu nadal zarabia nominalnie tyle ile zarabiał przed spadkiem cen, to wyższe realne obciążenie spłatami nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie, jego stopa życiowa rośnie, ponieważ, z wyjątkiem spłaty kredytu, wszystko inne tanieje. Jednak nie wszyscy będą należeć do tej grupy szczęśliwców, wraz ze spadkiem cen i zysków, będą także spadać płace. Zatem, w niejednym przypadku osoba z kredytem hipotecznym zanotuje dochody niższe, dla uproszczenia załóżmy tylko o tyle ile wyniósł spadek cen (nasze hipotetyczne 1 proc.), ale wysokość raty za kredyt pozostanie ta sama.

Nawet, jeśli oprocentowanie opiewa na procent ruchomy, który maleje wraz ze spadkiem cen, to ten korzystny rozwój sytuacji już nie obejmie spłaty kapitału, czyli pożyczonej kwoty. Inaczej mówiąc, wzrośnie udział spłaty kredytu w całkowitych wydatkach, czyli pozostanie mniej na spożycie wszystkich innych towarów i usług. To samo oczywiście dotyczy przedsiębiorstw, szczególnie małych, które konkurują z wieloma innymi firmami. Żeby się utrzymać na powierzchni będą zmuszone obniżyć ceny, a tym samym spadną ich zyski przynajmniej do czasu obniżki kosztów, w tym płac. Z tego powodu, pozostanie im mniej środków na inwestycje.

Nominalne zyski banków mogą pozostać te same, ale ponieważ wzrasta siła nabywcza pieniądza to ich realne zyski idą w górę. Skoro z łaski jednego z poprzednich prezesów NBP zdecydowana większość polskich banków jest w obcych rękach, to … .

Po krótkim okresie czasu deflacja spowoduje spadek wydatków całkowitych (popytu globalnego). Pracownicy mniej zarabiają, firmy notują spadek obrotów i zysków – tym samym nie widzą powodów do rozwijania produkcji, czyli spada popyt inwestycyjny. W obliczu spadku popytu maleje także tempo wzrostu PKB. Natomiast wrasta stopa bezrobocia, ponieważ najprostszym sposobem obniżenia kosztów robocizny, jest pozbycie się „starego” pracownika i przyjęcie nowego (na gorszych warunkach finansowych). W dobie umów cywilnoprawnych (śmieciowych) nie jest to trudne zadanie.

Jeśli okres deflacji trwa krótko, to gospodarka może z niej wyjść stosunkowo łatwo, dłuższe okresy spadku cen mogą jednak spowodować spiralę deflacyjną, na tej samej zasadzie jak dłuższe okresy inflacji powodują spiralę inflacyjną. Czy okres deflacji, tak jak zapewnia nas RPP, będzie krótki?

Najnowsze prognozy NBP (z lipca) przewidują, że

„inflacja znajdzie się z 50-procentowym prawdopodobieństwem w przedziale -0,1-0,4 proc. w 2014 r. (wobec 0,8-1,4 proc. projekcji z marca 2014 r.), 0,5-2,1 proc. w 2015 r. (wobec 1,0-2,6 proc.) oraz 1,3-3,1% w 2016 r. (wobec 1,6-3,3 proc.) (Narodowy Bank Polski, „Komunikat z posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej w dniach 1-2 lipca 2014 r.)”.

Zatem, według prognoz NBP, jest dość prawdopodobne, że nadchodzący „tymczasowy” spadek cen będzie tak głęboki, że w całym roku może wystąpić ujemna inflacja (deflacja) rzędu 0,1 proc.! Prognoza ta również wskazuje na to, że cel inflacyjny może zostać osiągnięty dopiero za dwa lata. Warto tu także podkreślić ogromną zmianę w stosunku do szacunków zaledwie o 4 miesiące wcześniejszych – w marcu dolny przedział inflacyjny wynosił +0,8, dziś to już jest tylko MINUS 0,1 proc. Równie drastyczne obniżki dotyczą roku przyszłego. Mimo to, członkowie RPP rozjechali się na wakacje bez podjęcia decyzji o obniżce stopy procentowej.

Warto tu nadmienić, że te lipcowe szacunki inflacji powstały przy założeniu prawie takiego samego tempa wzrostu PKB, jak w projekcji marcowej. Zatem, pogorszenie się sytuacji makroekonomicznej może doprowadzić do jeszcze niższego wzrostu cen (większego spadku), niż te szacowane w lipcu. Niższe od obecnie zakładanego tempo wzrostu gospodarczego wcale nie jest wykluczone.

Od lutego 2013 r. w Polsce inflacja kształtuje się niezmiennie poniżej nie tylko założonego celu (2,5 proc.), ale nawet dolnej granicy przedziału w jakim NBP chce utrzymać wzrost cen (1,5 proc.), a od kwietnia br. przybiera wartości ujemne (po odliczeniu cen administrowanych). Na ogół spadek cen jest oznaką słabnącego popytu. W istocie rzeczy dynamika sprzedaży detalicznej jest niska, w czerwcu ten wskaźnik wzrósł zaledwie o 1,2 proc. w stosunku do tego samego miesiąca roku poprzedniego. Powolny wzrost sprzedaży powoduje spadek dynamiki produkcji i zjawisko to już występuje. Wskaźnik polskiej produkcji przemysłowej (Purchasing Manager’s Index – PMI, obliczany przez brytyjską firmę Markit Economics) maleje od lutego, zaś w lipcu spadł poniżej 50, co oznacza bezwzględny spadek produkcji.

Na gasnący popyt wewnętrzny nakłada się malejący popyt zewnętrzny. Strefa euro nie notuje wielkiej poprawy i jest mało prawdopodobne, żeby na zachodzie sprawy żwawo ruszyły do przodu. Awanturnictwo rosyjskie na Ukrainie i związane z tym sankcje gospodarcze na pewno nie poprawiają i tak słabych perspektyw rozwoju w tym regionie, nie mówiąc o Polsce. Wszystkie te ujemne czynniki występowały już od pewnego czasu, ale RPP je zupełnie ignorowała. Jej zainteresowania nie wzbudziły nawet dane na temat spadku cen po odliczeniu ruchu cen administrowanych.

W sumie, druga połowa 2014 r. zapowiada się nadzwyczaj „ciekawie”. W wielkiej mierze jest to zasługą RPP, o czym już wielokrotnie pisaliśmy na tych łamach.

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.