Trump pod ostrzałem
Po swoim zwycięstwie w New Hampshire Donald Trump - legenda amerykańskiego biznesu i jeden z najbogatszych ludzi na świecie - idzie jak burza po nominację Republikanów w wyborach prezydenckich w USA. Jednak jego postać od samego początku wzbudza kontrowersje. I niechęć wielu komentatorów.
Kim jest Donald Trump? Przedsiębiorcą, którego majątek szacuje się na 4,1 mld dolarów (w 2015 roku znajdował się na 405 miejscu listy najbogatszych ludzi świata według "Forbesa"). Jest posiadaczem prestiżowych nieruchomości w Chicago i w Nowym Jorku, a poprzez stworzoną przez siebie The Trump Organization zarządza ponad setką firm.
Gdy w 2015 roku ogłosił start w prawyborach Partii Republikańskiej, w USA przyjęto ów fakt z mieszanymi reakcjami. Ostry język Trumpa, jego zamiłowanie do mocnych wypowiedzi i zdecydowanie konserwatywne poglądy na kształt państwa, wzbudzały niechęć a czasami wręcz nienawiść amerykańskiej lewicy. Z kolei konserwatyści cenili jego przedsiębiorczość, szacunek do pracy i fakt, że prezydenturę naprawdę traktowałby jako służbę publiczną - wszak pensja prezydenta USA jest o wiele niższa od dochodów Donalda Trumpa - głowa amerykańskiego państwa zarabia 33 333 dolarów miesięcznie, podczas gdy miesięczne dochody Trumpa szacowane są na 5,25 mln dol (czyli 1,26 mln dol tygodniowo).
Faktem jest, że swoją kampanię Trump prowadzi niezwykle wyraziście - także jeśli chodzi o jego ocenę programu imigracji do USA i stosunek do islamu. To właśnie te wypowiedzi biznesmena są najmocniej komentowane przez obserwatorów politycznych.
Teraz, gdy Trump odniósł duże zwycięstwo w New Hampshire, komentatorzy nie pozostawiają na nim suchej nitki. Co ciekawe - Trumpowi obrywa się zarówno od komentatorów lewicowych, jak i prawicowych.
W CNN Timothy Stanley (historyk i komentator polityczny) w artykule wymownie zatytułowanym "Trump ma szanse wygrać - i dlatego należy go powstrzymać" pisze:
Jest szansa na zatrzymanie Trumpa podczas kolejnej rundy prawyborów, która odbędzie się 20 lutego w Karolinie Południowej. Ten stan jest bardziej konserwatywny, z silnym przywództwem lokalnym Republikanów i tradycją wyboru kandydatów umiarkowanych. Jednak jeśli kandydaci reprezentujący ideologiczny środek wciąż będą zwalczać się nawzajem, Trump może znów wygrać. A to byłoby złe dla nas wszystkich.
Dlaczego?
Trump reprezentuje siłę protestu, a to bardzo rzadko przedkłada się na dobre zarządzanie państwem. Jego opinia o meksykańskich imigrantach - legalnych czy nie - jest niewłaściwa i niszcząca, w czasie gdy Ameryka ewoluuje w kierunku mniej "białego" społeczeństwa. Z kolei jego opinia na temat imigracji islamskiej, którą, według niego, należy zatrzymać do momentu opanowania islamskiego terroryzmu, jest po prostu rasistowska.
Z kolei Bartosz Węglarczyk w komentarzu dla "Rzeczpospolitej" jest bardziej wyważony w ocenie Trumpa. Nie wdaje się w polemikę z hasłami głoszonymi przez kandydata, zamiast tego krótko ocenia dotychczas prowadzoną kampanię:
Strategia Donalda Trumpa, by kampanię wyborczą traktować jak reality show w TV, się sprawdza. Swym świetnym wynikiem w New Hampshire Trump zdeklasował przeciwników.
Wróćmy do USA. W "The New York Times" można przeczytać jeszcze ostrzejsze opinie o Trumpie. Jennifer Finney Boylan w komentarzu pod tytułem "Rok wściekłego wyborcy" po krótkim wstępie rozpoczyna frontalny atak na czołowego obecnie kandydata Republikanów:
Pan Trump i jego koledzy wykonali prawdziwie kuglarską sztuczkę, która sprawia, że ich pełen narcyzmu gniew przypomina rewolucję. Stworzyli maszynę zmieniającą gniew wyborców w siłę, która rzekomo mogłaby zmienić świat na lepsze. Ale wściekłość narcyza nie jest w stanie odmienić świata. USA potrzebuje nie wściekłości, lecz przebaczenia.
Jednak najostrzej o Trumpie wypowiadają się komentatorzy "The Washington Post" w artykule, którego sam tytuł zdradza jego dalszą "fabułę" - "Obrzydliwość kampanii Donalda Trumpa powinna przerażać nas wszystkich" - czytamy:
Pan Trump szydzi z procesu demokratycznego, a wcale nie bierze w nim udziału. Nie czuje on potrzeby wyjaśniania sposobu, w jaki planuje implementację swoich pomysłów i nie obchodzi go, na ile to, co mówi, jest zgodne z prawdą.
Dalej publicyści wskazują na inne grupy, które mogą dopiero stać się celem ataku Trumpa:
Kampania Trumpa jest obrzydliwa. By zrealizować swoje ambicje, gotów jest dalej obrażać latynosów, muzułmanów, Żydów, osoby niepełnosprawne, afro-amerykanów i każdego, kogo umiejscowi "po drugiej stronie", by dalej dzielić nasz naród. Jako prezydent mógłby zrealizować swoje zapowiedzi wyborcze i strach pomyśleć, na kogo zrzuciłby winę za swoje porażki.
Komentarze w lewicowej prasie amerykańskiej są zbliżone do opinii przedstawionych powyżej, choć należy przyznać, że nie zawsze są one tak ostro wypowiadane.
Dlaczego deweloper i legendarny, bądź co bądź, przedsiębiorca przez długi czas będący wzorem do naśladowania dla wielu młodych, amerykańskich biznesmenów, teraz, podczas kampanii wyborczej, jest tak ostro atakowany? Szczególnie, jeśli te same, atakujące go media przyznają, że przecież Trump, mimo sukcesów w prawyborach, nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo i praktycznie można już otwierać szampana po triumfie Hillary Clinton lub innego Demokraty - Bernie'ego Sandersa. Czy Trump naprawdę wprowadził jakąś nową jakość do polityki? Czy jego wypowiedzi są naprawdę czymś dotąd niespotykanym?
Skąd! Amerykańska polityka pełna jest zawodników o kwiecistym języku. Senator John McCain tylko w 2014 roku wielokrotnie wzbudzał kontrowersje swoimi ostrymi opiniami na temat polityki Kremla, a i wcześniej jego wypowiedzi były mocne. Sam Barack Obama, przez zwolenników kreowany nieomal na gołąbka pokoju, potrafi wypowiadać się mocno. Dlaczego więc USA ma "problem" z Trumpem?
Czy jego wypowiedzi są naprawdę "rasistowskie"? Każdy kto ich wysłucha bez wyrywania z kontekstu przyzna, że nie. Trump postuluje, owszem, wyrzucenie ze Stanów Zjednoczonych tych imigrantów, którzy popełnili przestępstwo, a przebywają w kraju nielegalnie (kandydat przy okazji powołuje się na dane policji, według których spora część latynoskich gangów składa się z nielegalnych imigrantów). W kwestii islamu z kolei Trump, po wydarzeniach w Paryżu, nieudanym zamachu w Teksasie czy masakrze w Kalifornii, stara wstrzelić się w nastroje sporej części Amerykanów, nie tylko tych po prawej stronie. Ostre wypowiedzi? Tak. Ale też nie będące w amerykańskiej polityce jakąkolwiek nowością.
Więc o co tak naprawdę chodzi? Wbrew pozorom tym razem nie o pieniądze. Trump (tak jak i Sanders) są dla swoich środowisk politycznych groźni z tego samego powodu - obaj są spoza establishmentu i tym samym stać ich na niezależność w wypowiadaniu opinii. Ich wypowiedzi nie są wypadkową poglądów, analiz geopolitycznych i ukrytych przekazów do wspierających ich lobby. Nie - Trump i Sanders mówią to, co myślą i stosują zwroty, które ich zdaniem najlepiej oddadzą intencje.
To wszak komentator CNN w innym akapicie wspomnianego artykułu do działania przeciw Trumpowi wzywa nikogo innego, jak Jeba Busha - kandydata coraz bardziej traktowanego jako reprezentanta interesów kilku lobby. Tymczasem Trump ze swoim biznesowym imperium od takich oskarżeń jest praktycznie wolny, co - realnie - powinno dziwić. Wszak zamiast punktować rzekomy rasizm, można by wskazać, że Trump może reprezentować interesy deweloperów - grupy w USA niezwykle silnej. Można też wskazać, że Trump jest jak mało kto reprezentantem znienawidzonego "1 proc." Czy to prawda? A jakie to miałoby dla komentujących znaczenie? Byłoby jednak bardziej merytoryczne i wiarygodne niż wrzask. A jednak - nic z tego. Merytorycznej dyskusji nad osobą Trumpa w USA praktycznie nie ma, są tylko alarmistyczne tony, że już, już faszyzm i nazizm wkroczyły do debaty publicznej lub że już tu są.
Pułapka takiej krytyki polega na tym, że zbyt łatwo i zbyt szybko wytacza ona najcięższe działa (przypomnijmy, że w Polsce wobec rządów Prawa i Sprawiedliwości już wystrzelono pocisk faszyzmu, a "Gazeta Wyborcza" wprost napisała o nazistach i autorach Holocaustu jako o "ówczesnych miłośnikach prawa i sprawiedliwości" - to nie żart!), a tak ciężkie armaty mają do siebie to, że wystrzelić można z nich łatwo, ale tylko raz. Potem są bezużyteczne i tylko ośmieszają stosującego tak ciężką artylerię.
W naszym kraju osoba Trumpa na razie nie wzbudza emocji, głównie dlatego, że debatę zdominowała polska polityka i na emocje zza oceanu nie ma popytu. A jednak postać Trumpa może już wkrótce okazać się dla naszego regionu ważna. Należy spojrzeć prawdzie w oczy - jeżeli Trump nie jest jakąś sprytną zasłoną dymną Republikanów (jak początkowo spekulowali wielbiciele spiskowych teorii) to ma on szansę zostać prezydentem USA. A wtedy nasi politycy będą musieli na niego patrzeć racjonalnie i nie stosować klisz wypracowanych przez amerykańską, lewicową, publicystyczną artylerię.