Polska szkoła - pamięciówki, ciężary w plecaku i brak logiki na szóstkę
Badania rynku pracy od lat pokazują, że edukacja na poziomie szkolnictwa wyższego jest w praktycznym zaniku. Podobnie wygląda sytuacja w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach.
Lepiej jest w technikach czy zdychających szkołach zawodowych. Dlaczego?
To tam młodzi ludzie uczą się prawdziwych, niezbędnych na rynku pracy umiejętności. Rynku pracy w Norwegi, Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii czy Holandii, bo akurat nie w Polsce. Brak kroczących wzrostów płac przez lata w wielu branżach doprowadził do sytuacji w której budownictwo i rolnictwo (dla przykładu) zdominowane jest przez niedrogą siłę roboczą z Ukrainy. Polacy te same prace wykonują za prawdziwe pieniądze - na zachodzie, ale i nie tylko, bo nasi fachowcy cenieni są np. w Kazachstanie. Kraju, który także nie żałuje pieniędzy.
Jednak w pozostałych gałęziach edukacji jest równie źle. Robert Krool z Fundacji LifeSkills:
Zaczynając od szkoły średniej, a kończąc na studiach, większość kierunków nic nie wnosi do kompetencji, które są oczekiwane na rynku, zarówno przez osoby, które idą w kierunku przedsiębiorcy, jak i pracownika. Na prostej rekrutacji widać, że ktoś, kto kończy szkołę czy uczelnie, kompletnie nic nie umie.
I jest to prawda. Nauczyciele desperacko bronią obecnego systemu edukacji przed jakimikolwiek reformami. Bardzo przypomina to obronę nauki przez naszych "naukowców" sprzeciwiających się likwidacji neofeudalnego systemu powiązań i zależności działającego na polskich uczelniach praktycznie od drugiej wojny światowej.
Na szczęście protesty nauczycieli tylko to przypominają. Nasi pedagodzy bowiem nie mogą liczyć ani na tak zacne uposażenia ani na taką wygodę "pracy bez pracy" jak tuzy uczelnianego państwa w państwie.
Nie chcę tu jednak zabierać głosu na temat mitów narosłych wobec zawodu nauczyciela, pedagoga - na to przyjdzie być może czas później. Faktem jest natomiast, iż wbrew danym statystycznym (metodologia prowadzenia tych badań to kolejna patologia) nauczyciele nie tylko są fatalnie opłacani, ale i słynne oskarżenia o posiadanie wakacji czy ferii także są wyssane z palca i każdy kto pracował jako nauczyciel doskonale o tym wie.
Jednak prawdą jest, że polska szkoła niczego praktycznie nie uczy i nie jest to wina tej czy poprzedniej ekipy ale fatalnego systemu, na który nie mają wpływu sami nauczyciele.
Polskie dziecko jedyne co wynosi ze szkoły to skrzywienie kręgosłupa, wskutek nadmiernego obciążenia plecaka podręcznikami. Podręcznikami, których treść musi wszak znać na pamięć - polski system bowiem nie premiuje myślenia krytycznego, innowacyjnego a jedynie wkuwanie "klucza", totalne pamięciówy, lata zapamiętywania formułek tylko po to by dopełnić zasadę "zakuć-zdać-zapomnieć", bowiem uczeń, który rzeczywiście chce spełniać swoje pasje (dajmy na to - humanistyczne) nie będzie zaśmiecał umysłu równaniami z fizyki, podobnie dziecko utalentowane matematycznie szybko musi wyrzucić z mózgu milion dat wydarzeń historycznych.
Zresztą to chyba w nauce historii, jak w soczewce, skupia się cała patologia polskiego systemu nauczania.
Dzieci jedyne co muszą wiedzieć na pewno to daty danych wydarzeń. I tak uczeń pewnie i pod koniec szkoły pamięta najważniejsze roczniki, jednak pozbawiony jest sprawy dla historii elementarnej - to jest umiejętności wytyczenia ciągu przyczynowo-skutkowego, który do danej "daty" doprowadził. Po części dlatego nasza wiedza o historii tak wygląda jak wygląda. A przecież to właśnie umiejętność wyprowadzenia samodzielnie ciągu logicznego jest jedną z najbardziej pożądanych we współczesnej, nowoczesnej gospodarce! Uczniowie pozbawieni tego typu umiejętności nie polecą na Księżyc, nie rozbiją atomu, o tym by podejść krytycznie do danych statystycznych czy ekonomicznych już nawet nie wspomnę.
Nie dziwmy się więc, że jesteśmy krajem ludzi nie pracujących w swoich zawodach, osób zmuszonych do prędkiego przekwalifikowania się byleby tylko znaleźć jakiekolwiek miejsce na rynku pracy. Oto sedno reformy edukacji, która musi nastąpić. Bój o wysokość pensji nauczycieli, etaty czy ilość uczniów w szkole to kwestia dziesiątego planu.