Opinie

Aleksander Grad, Fot. Ryszard Hołubowicz/Wikipedia
Aleksander Grad, Fot. Ryszard Hołubowicz/Wikipedia

Gazeta Finansowa: Grad na gospodarkę

Gazeta Finansowa

Gazeta Finansowa

„Gazeta Finansowa” jest pismem ekonomicznym. Jednak ekonomię i jej praktyczny gospodarzy wymiar pojmuje jako przestrzeń humanistyczną, obszar wpisany w całokształt życia społecznego. Przyświeca jej pogląd, że podmiotem gospodarki – kreującym wszystkie procesy ekonomiczne – jest człowiek. Chce opisywać życie gospodarcze w kontekście szerokich wachlarzy społecznych, politycznych, kulturowych i etycznych.

  • Opublikowano: 17 listopada 2013, 11:12

    Aktualizacja: 17 listopada 2013, 11:12

  • Powiększ tekst

W kontrolowanych przez państwo Polskiej Grupie Energetycznej i Krajowej Spółce Cukrowej rozpoczęła się walka o wymianę władz. Te dwie odmienne branże łączy jeden fakt. W przeprowadzenie zmian zaangażowali się ludzie byłego ministra skarbu Aleksandra Grada.

51-letni Aleksander Grad od trzech lat jest formalnie poza polityką. 30 czerwca 2012 r. zrezygnował z mandatu posła, na rzecz prezesury w państwowych spółkach PGE Energia Jądrowa i PGE EJ 1. Miał brać rozbrat z polityką i koncentrować się na biznesie. O jego zarobkach krążyły legendy (miały wynosić ponad 110 tys. zł miesięcznie, sam zainteresowany twierdził, że „tylko” 55 tys. zł). Aleksander Grad dotrwał do końca kadencji w pierwszym rządzie Donalda Tuska, mimo spektakularnej wpadki z katarskim inwestorem (miał być i kupić stocznię – a go nie było). Jego miejsce zajął jesienią 2012 r. Mikołaj Budzanowski. Dało się wówczas zaobserwować wycinanie ludzi tzw. grupy Grada. Ta sytuacja skończyła się 24 kwietnia br., gdy szefem resortu został Włodzimierz Karpiński, prywatnie dobry kolega Aleksandra Grada. Niemal natychmiast jego pierwszym wiceministrem został Zdzisław Gawlik, który był zastępcą Grada tak w resorcie, jak i w spółkach energetycznych.

Kilian na celowniku

Pierwszą ofiarą powrotu Grada do wpływów może stać się w najbliższych tygodniach Krzysztof Kilian – szef Państwowej Grupy Energetycznej. 25 października odwołano z zarządu PGE Bogusławę Matuszewską i Wojciecha Ostrowskiego. Prezes PGE, zaliczany do przyjaciół Donalda Tuska i Jana Krzysztofa Bieleckiego, na razie się ostał, ale jest dziś na cenzurowanym. Powód jest jeden: głośna krytyka rządowych pomysłów zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego. I tak PGE została wybrana przez rząd do roli inwestora, który zbuduje pierwszą polską elektrownię atomową o mocy 3 000 MW (koszt budowy to minimum 30 mld zł). A w planach są aż dwie takie elektrownie. Projekt mają wspomóc inne kontrolowane przez państwo spółki: ENEA, TAURON i KGHM (wykupując 30 proc.), ale to i tak oznacza konieczność zaangażowania astronomicznych pieniędzy. Kilian jest sceptyczny wobec tego pomysłu. Próbował forsować pomysły budowy mniejszych elektrowni atomowych. Podobnie nie zgadza się na rozbudowę Elektrowni w Opolu II. Krzysztof Kilian zawiesił ją na czas nieokreślony, gdyż jest nieopłacalna. Los Krzysztofa Kiliana, coraz bardziej osamotnionego w bojach, wisi na włosku. Podobno naciskany przez Jana Krzysztofa Bieleckiego na złagodzenie stanowiska w sprawie kontrowersyjnych inwestycji, odpowiedział, że z chęcią zamieni się z kolegą na stołki i z fotela szefa doradców premiera, będzie mu kibicował, gdy ten będzie podpisywał umowy, które mogą być uznane za działanie na szkodę spółki.

PO skok na cukier

O ile w sprawie Kiliana grupa Aleksandra Grada występuje niemal otwarcie (mówi się, że to on będzie nowym szefem PGE), o tyle w wypadku Krajowej Spółki Cukrowej Polski Cukier ludzie byłego ministra skarbu starają się przeprowadzić koronkową operację. Ta spółka to prawdziwa perełka znajdująca się pod kontrolą Skarbu Państwa. W 2012 r. miała ponad 2,65 mld zł przychodów i 561 mln zł zysku netto (450 mln zł zabrało państwo w formie dywidendy). Zatrudnia ponad 1,5 tys. osób i jest związana z ponad 16 tys. plantatorów. Od dwóch lat miała być sprywatyzowana w ten sposób, aby przejęli ją pracownicy i plantatorzy. Obecny minister skarbu zdaje się kontynuować strategię sprzedawania tak, aby do sprzedaży nie doszło. Ten zarzut podnosi publicznie Krzysztof Nykiel, prezes Zrzeszenia Plantatorów Buraka Cukrowego.

W ostatnich trzech latach dywidenda dla Skarbu Państwa wyniosła ponad 1 mld 200 mln zł. Resort nie spieszy się więc z pozbywaniem się dochodowej spółki. Do drugiej próby prywatyzacji spółki doszło na przełomie 2012 i 2013 r. Odbyło się w tej sprawie ponad 100 spotkań informacyjnych, ale gdy w resorcie pojawił się Włodzimierz Karpiński, sprawa ucichła.

Wszystko wskazuje na to, że to właśnie lubelski układ Platformy ma chrapkę na Krajową Spółkę Cukrową. Do rady nadzorczej tej spółki trafił Stanisław Kalinowski, wiceprezydent Lublina. Prezydentem Lublina jest Krzysztof Żuk, były wiceminister Skarbu Państwa za czasów Aleksandra Grada. A Włodzimierz Karpiński to nowy szef lubelskich struktur Platformy. To właśnie on rozpoczął trzecią próbę prywatyzacji spółki.

Gorzka prywatyzacja

Pomysł resortu zakłada, że za 15 proc. akcji zapłacą kupcy. Ci z kolei przypominają, że zgodnie z rozporządzeniem ministra rolnictwa z 10 marca 2011 r. za buraki dostarczone w kampanii 2011/12 plantatorom nie wypłacono około 200 mln zł (pieniądze te miały być przeznaczone na spłatę akcji – PAP).

„Sądzimy, że ministerstwo o tym pamięta, żądając od plantatorów żywej gotówki za 15 proc. akcji w pierwszej racie”

– napisali przedstawiciele Krajowego Związku Plantatorów Buraka Cukrowego.

Cała ta przepychanka pokazuje, że resortowi bynajmniej nie spieszy się do finalizacji transakcji. Smaczku sprawie dodaje fakt, że według resortu do chwili spłaty akcji nabywca nie będzie miał prawa głosu (sic!), a jedynie będzie mu przysługiwała dywidenda. Krzysztof Nykiel zwraca uwagę, że ministerstwo, według założeń ustawy cukrowej, powinno zapewnić pożyczkę w wysokości 25 proc. wartości kupowanych akcji. Zapowiada on oprotestowanie całej prywatyzacji.

Jakie naprawdę intencje ma Skarb Państwa w stosunku do KSC, pokazały ostatnie działania rady nadzorczej. Najpierw ministerstwo oceniło pozytywnie działalność zarządu KSC, zaniepokoiło się jednak „zaledwie” 500 mln zł zysku. Postanowiono rozszerzyć zarząd o dwóch kolejnych członków. Pretekst był taki, że pół miliarda zysku i wielkie inwestycje wymagają liczniejszego gremium zarządczego.

Podobny scenariusz próbowano realizować w lutym 2009 r., gdy ministrem skarbu był Aleksander Grad. Skutkiem była większa liczba sporów w zarządzie (starzy kontra nowi) i paraliż decyzyjny spółki. Wejście nowych członków miałoby więc stanowić „awangardę” w przejmowaniu firmy.

Polityczne konfitury

Dlaczego politycy nie chcą normalnej prywatyzacji takiej spółki? Jest ona wdzięcznym paśnikiem dla rządzącej partii. Jak ujawniła w lipcu 2012 r. „Rzeczpospolita”, kuzynka Aleksandra Grada – Monika Ziółkowska – pracę w Polskim Cukrze otrzymała w 2010 r. (informatorzy gazety twierdzili, że mówiła o ministrze per Olek). Karierę robiła błyskawiczną. Zaczęła w maju 2010 r. jako specjalista ds. marketingu w dziale marketingu i promocji w departamencie handlu, po zaledwie czterech miesiącach była już starszym specjalistą, a 11 stycznia 2011 r. została kierownikiem działu marketingu i promocji.

Równie szybko potoczyła się kariera Sebastiana Kwiatkowskiego, brata byłego ministra sprawiedliwości z PO Krzysztofa Kwiatkowskiego (obecnie szefa Najwyższej Izby Kontroli). Według „Rzeczpospolitej” zaczynał 5 sierpnia 2009 r. na stanowisku głównego specjalisty ds. analiz i informacji w departamencie aktywizacji zasobów, aby w trzy lata zostać dyrektorem.

Stawką w tej grze nie jest dziś parę stanowisk, ale kontrola nad firmą mającą ponad 2,6 mld zł przychodów. Dobrze okopany zarząd po prywatyzacji, w której akcjonariuszom odbierze się prawo głosu, będzie de facto właścicielem firmy.

Informowali o tym:

TVN24 (21.07.2012 r.)

„Tak się ciągnie państwową kasę”

Mnożą się fikcyjne etaty, praca z polecenia, zasiadanie w radach nadzorczych czy zlecenia dla firm znajomych. Powstała sieć powiązań, która służy do czerpania korzyści z państwowego majątku. Korzystają na tym politycy PO i PSL oraz powiązane z nimi towarzysko, rodzinnie i partyjnie osoby – pisze „Rzeczpospolita”.

Niedawno pracę na stanowisku prezesa spółki PGE PEJ1 zajmującej się energią jądrową dostał były minister skarbu i poseł Platformy Aleksander Grad. Jego pensja to 110 tys. zł miesięcznie. Rzeczniczką w spółce PGE Dystrybucja Lublin jest synowa eksministra z PO – Dorota Gajewska-Grad. (…)

Z kolei brat byłego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego z PO – Sebastian Kwiatkowski – jest szefem departamentu w spółce Polski Cukier.

„Rzeczpospolita” (31.07.2012 r.)

„Rodzinny cukier Platformy”

Krewni ministrów PO objęli kierownicze stanowiska w Krajowej Spółce Cukrowej.

Kuzynka Aleksandra Grada, brat Krzysztofa Kwiatkowskiego. A na dokładkę bardzo młody radny PO z warszawskiej Pragi. Wszyscy oni bez konkursu objęli istotne stanowiska w jednej z najcenniejszych firm kontrolowanych przez Skarb Państwa – Krajowej Spółce Cukrowej Polski Cukier.

Monika Ziółkowska pracę w Polskim Cukrze otrzymała w 2010 r., kiedy jej wujek Aleksander Grad jako minister skarbu przygotowywał tę największą firmę produkującą cukier do prywatyzacji. – Nie tylko nie ukrywała tego pokrewieństwa, ale wręcz się nim przechwalała, mówiąc o ministrze per Olek – opowiada nam jeden z pracowników spółki proszący o zachowanie anonimowości. (…)

Również brat byłego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego Sebastian objął stanowisko niewymagające konkursu. Zaczynał 5 sierpnia 2009 r. na stanowisku głównego specjalisty ds. analiz i informacji w departamencie aktywizacji zasobów.

1 stycznia 2012 r. (wtedy jego brat już nie był ministrem, ale wciąż jest ważnym posłem PO) Sebastian Kwiatkowski został dyrektorem departamentu, w którym zaczynał pracę, by po pięciu miesiącach objąć stanowisko dyrektora departamentu strategii i rozwoju.

Gazeta Finansowa” (nr 21, 24-30.05.2013 r.)

„Elektrowni jeszcze nie ma, a już są afery”

Zbigniew Kuźmiuk, poseł na Sejm RP VII kadencji, PiS

W czerwcu 2012 r. poseł Aleksander Grad (przez poprzednie cztery lata minister skarbu w rządzie Donalda Tuska) zrezygnował z mandatu poselskiego, a już na początku lipca rada nadzorcza PGE powołała go na prezesa spółek PGE EJ i PGE EJ 1. Obydwie spółki miały przygotować i realizować budowę pierwszej elektrowni atomowej w Polsce, a prezes Grad otrzymał wynagrodzenie w wysokości 55 tys. zł miesięcznie. Podobne wynagrodzenia otrzymało jeszcze dwoje wiceprezesów obydwu spółek. Ale to nie wszystko. Prezesi mają prawo do rocznych nagród (w podobnej wysokości jak zagraniczne wynagrodzenia), a także i inne przywileje, które sumarycznie określa się mianem tzw. złotych spadochronów. Oczywiście obydwie spółki zatrudniają już licznych pracowników z wysokimi wynagrodzeniami, a przygotowanie budowy elektrowni i wszelkie analizy z tym związane będą kosztować przynajmniej 1,5 mld zł.

Parę miesięcy później, podczas sejmowej debaty w październiku 2012 r. nad informacją bieżącą, dotyczącą zaniechania przez gdańską Energę budowy bloku energetycznego o mocy 1000 MW w Ostrołęce, ówczesny minister skarbu Mikołaj Budzanowski dosyć niespodziewanie oświadczył, że

„priorytetem dla Polski jest poszukiwanie i zwiększenie wydobycia węglowodorów, zaś na decyzję w sprawie programu jądrowego trzeba poczekać przynajmniej do przełomu roku 2014/2015”.

W tym samym mniej więcej czasie prezes Polskiego Koncernu Energetycznego (PGE), zresztą bliski kolega premiera Tuska z czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego, Krzysztof Kilian posunął się jeszcze dalej, stwierdzając:

„PGE uczestniczy w budowie bezpieczeństwa energetycznego Polski choćby przez energetykę jądrową czy gaz łupkowy. I tu mała dygresja – te dwa programy nie mogą się zakończyć sukcesem. Jeden wyklucza drugi. Nie można mieć ruchu lewostronnego i prawostronnego na jednej ulicy, bo grozi to poważnymi konsekwencjami”.

Wygląda więc na to, że za jakiś czas po kolejnej kontroli dokonanej przez CBA w spółkach PGE EJ i PGE EJ 1, dowiemy się, że w związku zaniechaniem budowy elektrowni atomowej w Polsce zmarnotrawiono setki milionów złotych związanych z przygotowaniami do realizacji tej inwestycji.

„Nasz Dziennik” (13.11.2013 r.)

„Kwas z Polskim Cukrem”

Akcje Krajowej Spółki Cukrowej jednak nie trafią do rąk pracowników cukrowni i rolników dostarczających do nich buraki cukrowe.

Prywatyzacja zostanie najprawdopodobniej zablokowana, bo – jak wynika z ustaleń „Naszego Dziennika” – cena, po jakiej rząd zamierza sprzedać akcje KSC, będzie zaporowa dla rolników i pracowników. A jej zmniejszeniu sprzeciwia się wicepremier, minister finansów Jacek Rostowski, który chce do budżetu ściągnąć jak najwięcej pieniędzy z tej prywatyzacji.

Miesiąc temu minister skarbu Włodzimierz Karpiński ogłosił trzecią próbę przeprowadzenia sprzedaży akcji plantatorom buraków i pracownikom KSC – dwie poprzednie (w 2012 r. i na początku 2013 r.) zakończyły się, z różnych powodów, fiaskiem. (…)

– Gdyby rząd miał dobrą wolę, to już dawno sprzedałby nam Krajową Spółkę Cukrową

– uważa Stanisław Lubaś, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w KSC.

Minister skarbu zapowiedział przed miesiącem, że to ostatnia próba zbycia akcji KSC. Jeśli i ona nie przyniesie rezultatu, to rząd wycofa się z prywatyzacji, a Polski Cukier pozostanie strategiczną spółką Skarbu Państwa. Teraz państwo ma w nim prawie 80 proc. udziałów, a reszta należy do byłych i obecnych pracowników i rolników, którzy stali się udziałowcami KSC w momencie jej powstania. Druga strona krytykuje takie stawianie sprawy.

 

Bogdan Konopka

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych