Rząd PO postawi gospodarkę na głowie: Umowy o pracę głównym kryterium w przetargach publicznych
Polscy pracodawcy zarzucają rządzącym niszczenie rynku zamówień publicznych kryterium najniższej ceny.
W poniedziałek odbyła się konferencja i debata zorganizowana przez Pracodawców RP z przedstawicielami rządu Ewy Kopacz dot. nagminnego stosowania kryterium najniższej ceny przy wyborze wykonawców do zamówień publicznych.
Rynek zamówień publicznych to miliardy złotych rocznie, które dla polskich przedsiębiorców są obiektem westchnień. W ubiegłym roku zamówienia publiczne były warte 230 mld złotych - czyli 7,72 proc. PKB w 2014 roku.
Kryterium najniższej ceny, według przedsiębiorców, prowadzi do wymuszania na nich zatrudniania ludzi na umowach śmieciowych gdyż tylko w ten sposób są w stanie zejść z ceną oferty na konkurencyjny poziom.
Stosowanie umów śmieciowych ma mieć również negatywny wpływ na jakość wykonywanych zleceń oraz redukcję do minimum więzi między pracownikami i pracodawcami. Ponadto stosowanie tych umów nie daje wystarczających wpływów budżetowych, które mogłyby utrzymać system ZUS czy NFZ.
Odtrutkę na ten stan rzeczy przedsiębiorcy upatrują w obligatoryjnym wymogu zatrudniania pracowników w oparciu o umowę o pracę przy zamówieniach publicznych.
Obecni na konferencji przedstawiciele strony rządowej bronili się, iż istnieją już odpowiednie mechanizmy ochronne. Izabela Jakubowska - wiceprezes Urzędu Zamówień Publicznych, pod adresem, której posypało się najwięcej pytań i uwag, przekonywała, że istnieje kryterium "rażąco niskiej ceny", które eliminuje nieuczciwą konkurencję. W odpowiedzi usłyszała, że w niektórych sektorach przetargi publiczne wygrywają niemal wyłącznie wykonawcy oferujący najniższą cenę.
Za koleżanką ujął się obecny na spotkaniu minister administracji Andrzej Halicki. Strona rządową przyznała, iż problem istnieje ale winnymi są samorządy, które nie chcą tłumaczyć się z ofert droższych - szczególnie w trakcie kampanii wyborczej.