GAZETA BANKOWA: Cnota warta miliardy
Tego jeszcze nie było: instytucje finansowe zgłosiły się do urzędu, który nałożył na nie dotkliwe obowiązki, i poprosiły o więcej. Ubezpieczyciele zgodzili się stracić 2 mld zł, aby zadowolić klientów
Umowa zawarta pomiędzy Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów a 17 firmami ubezpieczeniowymi, dotycząca opłat likwidacyjnych od niektórych typów polis, przeszła bez większego echa. A szkoda. Bo na polskim rynku jest to ewenement. Pierwszy raz zdarzyło się, aby instytucje finansowe zgłosiły się do urzędu, który nałożył na nie dotkliwe obowiązki, i poprosiły o więcej.
Produkt, którego sprawa dotyczy, jest znany jako polisolokaty. To nazwa myląca, jako że faktycznie są to polisy z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi. Chodzi o zwykłe fundusze inwestycyjne, do których dołożono niewielki zakres ochrony ubezpieczeniowej. To wystarczyło, aby te produkty zostały zwolnione z podatku od zysków kapitałowych, czemu w dużej części zawdzięczają swoją ogromną popularność. Do tego trzeba jeszcze doliczyć perspektywę dużych zysków z giełdy, którymi kuszono klientów (złote lata tego produktu to okres 2005-2007, kiedy indeksy giełdowe szły do góry), oraz agentów, którzy wychodzili ze skóry, aby sprzedać te polisy.
Firmy ubezpieczeniowe lubią polisy z UFK, bo są to pieniądze na długo, umowy zawierane są na 10 i więcej lat. Na dodatek zarabia się nie tylko na ochronie ubezpieczeniowej, ale także na zarządzaniu aktywami. Jeszcze bardziej UFK lubili agenci, bo do ich kieszeni wpływała czasem nawet cała składka roczna. Dlatego chętnie sprzedawali te produkty, informując klientów, że kupują polisolokatę – krótki, roczny produkt, będący rzeczywistą lokatą „opakowaną” w polisę, do którego klienci się już przyzwyczaili.
Albo strata, albo utrata
Kłopoty zaczęły się, kiedy do klientów przekonanych, że kupili roczną lokatę, zaczęły przychodzić monity, aby wpłacili kolejną składkę roczną. Dopiero wtedy posiadacze polis dowiadywali się, że mają ubezpieczenie wieloletnie. Ale tak naprawdę załamanie nastąpiło w 2008 r., wraz z wybuchem kryzysu, który zepchnął głęboko w dół kurs jednostek funduszy ubezpieczeniowych. Klienci – nawet ci, którzy naprawdę kupowali produkt inwestycyjny – próbowali się wycofać, a wtedy dowiadywali się, że istnieje coś takiego jak opłata likwidacyjna.
Nierzadko wynosiła ona 100 proc. wartości wpłaconych środków. Czasem było to mniej. Opłata likwidacyjna miała być zabezpieczeniem przed wycofywaniem przez klientów środków z długoterminowego produktu, ale w dużym stopniu miała zrekompensować towarzystwu ubezpieczeniowego koszty pozyskania klientów. Czyli prowizję agenta, stanowiącą nawet 100 proc. składki rocznej.
Klienci mieli do wyboru zlikwidować polisy, tracąc wszystko, albo zdecydowaną większość pieniędzy płacić i czekać, aż sytuacja się odwróci, fundusze odrobią straty, a opłata likwidacyjna spadnie do akceptowalnego poziomu. Była jeszcze trzecia droga – sąd. I wiele osób z niej skorzystało, kwestionując sposób sprzedaży oraz wysokość opłaty likwidacyjnej. Posypały się wyroki, w większości przypadków uznające ją za zbyt wysoką. W rezultacie opisujące opłaty klauzule zostały uznane za abuzywne (stanowiące nadużycie).
W 2015 r. wkroczył Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, którego ówczesny prezes Adam Jasser zdecydował, że 17 towarzystw ubezpieczeniowych musi obniżyć w sposób znaczący opłaty likwidacyjne. Tyle że decyzje UOKiK dotyczyły obowiązujących w danym momencie wzorów umów. W rezultacie część klientów została decyzjami UOKiK objęta, a część nie. Te różnice dotyczyły nawet tych samych firm i bardzo podobnych produktów.
Prosimy o więcej
Po mniej więcej roku do UOKiK zgłosiła się Polska Izba Ubezpieczeń oraz owe 17 firm ubezpieczeniowych z pomysłem, aby zawrzeć porozumienie, które poprawi sytuację klientów, ale pogorszy sytuację firm.
Kiedy zapadły decyzje UOKiK, uznaliśmy, że damy sobie czas, aby zobaczyć, jak będziemy z nimi funkcjonować. Ponieważ dostawaliśmy negatywne sygnały od klientów, uznaliśmy, że jest taka potrzeba, aby rozszerzyć zakres działania decyzji UOKiK na cały portfel klientów – wyjaśnia Jan Grzegorz Prądzyński, prezes zarządu PIU i jeden z pomysłodawców porozumienia.
To na pewno nie była łatwa decyzja. Owe 17 decyzji UOKiK, wydanych przez Jassera, miało kosztować firmy ubezpieczeniowe – według szacunków –1 mld zł. Rozszerzenie ich na resztę aktualnych klientów – oraz część byłych – może kosztować ubezpieczycieli 2 mld zł. Nikt na rynku finansowym nie wpadł na to, aby dobrowolnie zrezygnować z części możliwych do pobrania opłat oraz aby oddać część już pobranych opłat od zlikwidowanych produktów – i to tylko po to, aby poprawić sytuację prawną klientów.
To było pierwsze tego typu porozumienie na rynku finansowym – przyznaje Prądzyński.
Cieszymy się, że kolejna grupa posiadaczy polis z UFK będzie miała ułatwioną drogę do wycofania się z takiej umowy. Dobrym krokiem jest deklaracja zwrotu części opłat wybranej grupie starszych osób, które z takiej umowy zrezygnowały. Dzięki takim działaniom setki tysięcy osób nie muszą już dochodzić swoich praw na drodze sądowej. Jednocześnie dobrze, że porozumienie nie zamyka drogi do dochodzenia swoich praw w sądzie przez osoby nieusatysfakcjonowane warunkami ugód – mówi Aleksander Daszewski, radca prawny z Biura Rzecznika Finansowego.
Marek Siudaj
O tym, kogo nie obejmie nie obejmie porozumienie i kto będzie najbardziej z niego niezadowolony przeczytasz w pełnej wersji tego tekstu zamieszczonego w „Gazecie Bankowej”:
Bieżące wydanie jest dostępne w salonach Empik i kioskach. Polecamy też e-wydanie miesięcznika, także na iOS i Android – szczegóły na http://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html