Informacje

Euro / autor: Pixabay
Euro / autor: Pixabay

Pytlarczyk: Wspólny budżet nie pomoże strefie euro

Marek Siudaj

Marek Siudaj

Redaktor zarządzający wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 22 maja 2019, 17:01

  • 1
  • Powiększ tekst

Euro może mieć katastroficzne skutki dla gospodarki, jeśli dojdzie do kryzysu – wynika z danych, przedstawionych przez Ernesta Pytlarczyka, głównego ekonomisty mBanku, podczas konferencji „Złoty, euro i sprawa polska”. Kraje, które używały euro w trakcie ostatniego kryzysu finansowego, radziły sobie z nim gorzej niż te, które używały własnych walut. A głównym problemem strefy euro była jej konstrukcja – i to od samego początku.

Optymalny obszar walutowy w literaturze powinien charakteryzować się trzema cechami – kraje doń wchodzące powinny mieć podobny cykl koniunkturalny, nie powinno być barier w przepływie siły roboczej i kapitału oraz barier kulturowych i językowych oraz powinna być wspólna polityka fiskalna i pieniężna. Strefa euro nie spełniała tych warunków, co przyznawali jej twórcy, twierdząc, że wspólna waluta dopiero otworzy pole do przyspieszenia konwergencji – mówił Pytlarczyk. – Tyle że ciężko mówić o tym, aby doszło do przyspieszenia konwergencji – dodał.

Pole do konwergencji otworzyła Unia Europejska czy – szerzej – integracja europejska. Na przykład w Polsce po przystąpieniu do UE odnotowaliśmy 20-krotny wzrost handlu zagranicznego, co było zbieżne z tym, co pokazywały dane z innych krajów od lat 70-tych XX wieku, gdy integracja przyspieszyła. Ale zupełnie inaczej było z krajami, które przystąpiły do strefy euro. A zwłaszcza po kryzysie.

Jednym ze skutków stworzenia strefy euro było przeświadczenie, że funkcjonujące w niej kraje nie muszą ograniczać deficytów handlowych oraz deficytów na rachunku obrotów bieżących. Grecja czy Hiszpania miały deficyty po kilkanaście procent PKB i korzystały z tego do momentu, kiedy rynek uznał, że to się nie spina – powiedział.

Zwrócił uwagę, że kryzys zakwestionował to, co miało być jedną z zalet strefy – łatwiejszy dostęp do kapitału.

Wspólna waluta miała dać łatwy dostęp do kapitału, tymczasem kraje używające tej waluty po prostu zostały całkowicie odcięte od finansowania. I na dodatek okazało się, że kryzys miał znacznie łagodniejszy przebieg w krajach, które nie miały wspólnej waluty, niż te, które używały euro. Jeszcze w roku 2014, a więc po 7 latach, PKB krajów strefy euro było niższe, podczas gdy inne kraje należące do UE, ale nie mające euro, notowały już wzrost – powiedział.

Przykładem tego, jak wyglądały kryzysy w dwóch krajach, jest Islandia, która miała własną walutę, oraz Łotwa, która wtedy wprawdzie używała łata, lecz był on na stałe związany z euro. Da facto więc Łotwa używała euro.

Łotwa miała deficyt na rachunku obrotów bieżących rzędu 20 proc. PKB. Kiedy wybuchł kryzys, zdecydowała się utrzymać ten stały kurs, wskutek czego gospodarka Łotwy skurczyła się o 17 proc. W 2014 roku nadal była pod kreską, podczas gdy Islandia, która w trakcie kryzysu przeżyła bardzo mocną, blisko 50-proc. dewaluację waluty, była już wtedy o 5 proc. wyżej niż w roku 2007 – powiedział.

Powodem, dla którego tak się dzieje, jest fakt, że osłabienie waluty jest efektem szybkim, co z kolei oznacza, że gospodarka szybko odzyskuje konkurencyjność. Jeśli jednak kraj używa wspólnej waluty, to aby odzyskać konkurencyjność, musi dojść do tzw. dewaluacji wewnętrznej, co sprowadza się do obniżek kosztów pracy – a więc do cięcia płac i do zwiększenia bezrobocia. Płace spadły głównie w sektorze publicznym – aż o 20 proc., bo w prywatnym obniżka wyniosła 2 proc.

Skutki były opłakane. Z Łotwy wyjechało ok. 10 proc. populacji. Ten kraj, podobnie jak Litwa, został wydrenowany z młodych ludzi – powiedział Ernest Pytlarczyk.

Rozprawił się także ze stwierdzeniem, że strefie euro pomoże wspólna polityka fiskalna, bo tak właśnie jest w USA, gdzie słabo rozwijające się stany wspomaga budżet federalny.

Dane z Niemiec i Włoch pokazują, że taka polityka fiskalna nie działa. W Niemczech transfery na rzecz Niemiec Wschodnich wynosiły 4 proc. niemieckiego PKB, a 25 proc. PKB Niemiec Wschodnich. Na początku było widać konwergencję, ale potem różnica między wschodem a zachodem przestała się zmniejszać. Z Niemiec Wschodnich wyjeżdżają młodzi ludzi, bo tylko na Zachodzie można robić kariery. Podobnie jest we Włoszech – tam transfery na rzecz południa kraju wynosiły 4 proc. PKB Włoch, co stanowi ok. 16 proc. PKB południa tego kraju -i nadal nie widać wzrostu konkurencyjności, który prowadziłby do zwiększenia zamożności i wzrostu konwergencji. Na południu widać przewagę miejsc pracy finansowych przez środki publiczne – mówił główny ekonomista mBanku. – Również w USA to nie działa – a tam budżet federalny jest znacznie większy niż mógłby być budżet strefy euro, sięga bowiem ok. 20 proc. PKB. Transfery sięgające 8 proc. PKB nie poprawiły sytuacji Missisipi czy Wirginii, a w najgorszej sytuacji znajduje się Puerto Rico, gdzie mamy zapaść, bezrobocie i drenaż osób młodych – tłumaczył Pytlarczyk.

Efektem strefy euro okazała się konserwacja różnic między krajami strefy euro, a nie ich zmniejszanie. Co ciekawe, ekonomista mBanku wyjaśnił, czemu w strefie euro dobrze radzą sobie Niemcy. Otóż w latach 90-tych, tuż po stworzeniu strefy euro, Niemcy przeszły przez ten proces dewaluacji wewnętrznej.

Reformy Haartza, wtedy przeprowadzone, miały na celu obniżenie kosztów pracy. Jednym z pomysłów było, aby w większym stopniu łożyć na osoby, które są na rynku pracy, ale zarabiają za mało, niż na te, które nie mają pracy. Te reformy przyniosły sukces, ale na początku one także doprowadziły do spadku popytu wewnętrznego i do sporych problemów – mówił Pytlarczyk. – Jednak Niemcom pomogło to, że wtedy rosły płace w naszym regionie Europy, co czyniło pracę Niemców relatywnie tańszymi – dodał.

Rzeczywiście, w danych dotyczących płac widać, że wynagrodzenia w Niemczech rosną w bardzo wolnym tempie, inaczej niż w innych krajach UE. Z tych danych wynika więc, że nawet przeciętni Niemcy nie korzystają w zbyt dużym stopniu z sukcesu gospodarczego RFN w strefie euro.

Powiązane tematy

Komentarze