Informacje

Inwestorzy grają na rozpad strefy euro. Wszystko przez wybory we Francji i Niemczech

Marek Siudaj

Marek Siudaj

Redaktor zarządzający wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 8 lutego 2017, 16:21

  • Powiększ tekst

Inwestorzy znowu kupują niemiecki obligacje, a sprzedają papiery Grecji czy innych krajów południa Europy. Wszystko przez obawy o to, że wskutek najbliższych wyborów w krajach Unii Europejskiej może dojść do rozpadu strefy euro.

W tym roku dojdzie do wyborów w najważniejszych krajach Unii Europejskiej – czyli w Niemczech i we Francji. Do niedawna wydawało się, że największe szanse na wygraną ma CDU pod wodzą Angeli Merkel, co oznaczałoby utrzymanie obecnego podejścia do pomocy krajom zadłużonym, takim jak Grecji. Ale odkąd do gry wszedł Martin Schulz i notowania jego partii SPD podskoczyły na tyle, że teraz on jest liderem sondaży, inwestorzy zaczęli się niepokoić. Część uznała, że Niemcy kierowane przez Schulza będą mniej skłonne finansować pomoc dla Południa.

To był jeden z impulsów, które sprawiły, że inwestorzy zaczęli powoli pozbywać się papierów krajów południowych i kupować niemieckie. Widać to w tzw. spreadach, czyli różnicy w rentowności obligacji różnych krajów oraz Niemiec. Na przykład najniższa rentowność 10-letnich obligacji greckich została zanotowana 2 grudnia 2016 r., kiedy wynosiła nieco ponad 6,5 proc. Obecnie jest to już ponad 7,7 proc. Dla porównania niemieckie 10-letnie obligacje – tzw. bundy – obecnie dają zysk na poziomie 0,315 proc., a 2 grudnia było to 0,365 proc. A więc różnica w rentownościach wzrosła z 6,1 pkt proc. do 7,4 pkt proc.

Keszcze ważniejsze mogą okazać się wybory we Francji. Obecnie największe szanse ma tam na wygraną Marie Le Pen z Frontu Narodowego. Nie kryje ona, że po wygranej chce wyprowadzić Francję z Unii Europejskiej oraz wystąpić ze strefy euro.

To oznaczałoby, że Francja wprowadzi znowu franka, który wtedy na pewno by się osłabił. O ile? Co najmniej kilka procent. Powtarzam – co najmniej – powiedział Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista mBanku.

Z zapowiedzi Le Pen wynika, że chce ona francuskie obligacje wyemitowane w euro spłacać we frankach. Przy spadku wartości nowego franka inwestorzy odnotowaliby stratę. Dlatego obligacje francuskie również tracą na cenie – czyli rośnie ich rentowność. 2 grudnia rentowność francuskich 10letnich papierów dłużnych wynosiła 0,725 proc., a teraz jest to już 1,076 proc. Spread w stosunku do niemieckich bundów zwiększył się z 0,36 pkt proc. do 0,76 pkt proc.

Inwestorzy nie bardzo wierzą, że wygra Le Pen, dlatego ten wzrost nie jest aż tak bardzo wyraźny – mówi Pytlarczyk.

Kłopot w tym, że jak do tej pory, prognozy inwestorów przed wydarzeniami politycznymi były zwykle nietrafne. Tak było w przypadku Brexitu, tak też było w kwestii wygranej Donalda Trumpa. Co będzie, jeśli pomylą się i tym razem, Le Pen wygra wybory, a Francja wyjdzie ze strefy euro?

Wówczas można spodziewać się również osłabienia euro, gdyż w strefie euro nadal pozostaną kraje z poważnymi kłopotami, jak choćby Grecja. Ale tak naprawdę to będzie początek lawiny, bo strefa euro przestanie istnieć. Zapewne wówczas Niemcy także zrezygnowałyby z tej waluty i zrobiły sobie, być może z krajami Beneluksu, inną wspólną walutę albo po prostu wróciłyby do marki – mówi ekonomista mBanku.

Ale najbardziej ucierpiałyby kraje południa Europy. Przede wszystkim Grecja, która już obecnie nie jest w stanie obsługiwać swojego zadłużenia. Koniec euro oznaczałby, że nikt nie chciałby kupować jej papierów, więc kraj musiałby zbankrutować. Dlatego tak wyraźnie wzrosła różnica między greckimi a niemieckimi obligacjami.

Inne kraje również miałyby kłopoty. Najmniej zagrożona wydaje się Hiszpania, przynajmniej wg inwestorów, bo spread w stosunku do niemieckich obligacji wzrósł z 1,2 pkt. proc. do 1,4 pkt. proc. Bardziej niepokojące są Włochy, zwłaszcza że tam również w tym roku dojdzie do wyborów. W tym przypadku różnica w stosunku do niemieckich obligacji wynosi obecnie 2 pkt. proc., podczas gdy 2 grudnia było to ok. 1,55 pkt. proc. Tutaj jednak nie ma obawy o bankructwo.

Włochy sobie poradzą, mają bowiem bazę przemysłową. Choć, oczywiście, można się spodziewać dewaluacji waluty, gdyby po rozpadzie strefy euro zdecydowały się wrócić do lira. I Włochy mają także doświadczenia z tym związane, bo zdarzyło się im wyjść z ERM2, co skończyło się wtedy ok. 30-proc. dewaluacją – mówi Ernest Pytlarczyk.

Mniej nadziei inwestorzy mają dla Portugalii, która obecnie pożycza po ponad 4,1 proc. na 10 lat, a różnica w stosunku do bunda przekracza 3,8 proc.

Rozpad strefy euro miałby konsekwencje również dla Polski. Chodzi o polskie euroobligacje, denominowane w euro. W razie jego zniknięcia nie byłoby waluty, w której miałyby być spłacane. Co wtedy?

Kiedy kilka lat temu było zagrożenie, że Grecja wyjdzie ze stref euro, ten problem był rozważany. I choć nie ma jednoznacznego stanowiska, to najprawdopodobniej spłata następowałaby w ratach liczonych w stosunku do koszyka walut krajów, które wcześniej były członkami strefy euro – mówi ekonomista mBanku.

Dzisiaj wprawdzie obligacje „peryferyjnych” państw strefy euro nieco zdrożały, ale im bliżej wyborów w poszczególnych krajach, tym goręcej będzie na rynku. Jednakże różnice między rentownościami obligacji krajów w kłopotach a niemieckimi są jeszcze dalekie od rekordowych. Dla przykładu w apogeum kryzysu walutowego, w lutym 2012 r., greckie obligacje miały rentowność przekraczającą 36 proc., a jeszcze w czerwcu 2015 r. było to ponad 15 proc.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych