Eksperci: Inwestycje w energetykę nie koniecznie muszą znaczyć wzrost cen za energię
Wsparcie dla niezbędnych dla bezpieczeństwa inwestycji w energetyce nie musi oznaczać podwyżek cen energii - przekonywali na Forum Ekonomicznym w Krynicy uczestnicy dyskusji o systemach wsparcia. Wśród rozwiązań wymieniali kontrakty długoterminowe i rynek mocy.
Jak mówił otwierający dyskusję wicepremier Janusz Piechociński, w dzisiejszej sytuacji na rynku energii wszyscy wytwórcy mają podobny dylemat jak PGE w stosunku do nowych bloków w Opolu - z jednej strony są one potrzebne dla zapewnienia bezpiecznego działania sieci, z drugiej - inwestycja ta z punktu widzenia czysto biznesowego jest obecnie nierentowna.
Piechociński przypomniał, że wkrótce w Polsce trzeba będzie wyłączyć najstarsze źródła, a inwestowanie w nowe jest nieopłacalne. Za kilka lat, gdy wzrost gospodarczy przyspieszy do 3 czy 4 proc. rocznie, energii może zacząć brakować, a energia bezpośrednio przekłada się na konkurencyjność - mówił minister gospodarki.
Polska dalej chce być wytwórcą i eksporterem energii elektrycznej - zadeklarował. Pytanie zatem brzmi, jaki mechanizm wprowadzić, by podtrzymać zainteresowanie kapitału, w tym prywatnego, potrzebną modernizacją i budową nowych źródeł - powiedział Piechociński.
"Przychodzi czas na doprecyzowanie mechanizmów, które będą stymulować inwestycje i ograniczać ryzyka, aby kapitał chciał współpracować w realizacji celów państwowych" - mówił o zamiarach rządu wicepremier.
Chcemy działać na rzecz bezpieczeństwa energetycznego, ale chcemy też uniknąć zagrożeń na rynku energii, które wystąpiły w innych krajach - deklarował prezes PGE Krzysztof Kilian.
Te zagrożenia to m.in. priorytet w dostępie do sieci dla źródeł odnawialnych (OZE), które np. w Niemczech i Czechach rozwijają się za szybko, obniżają ceny energii i wypychają inne źródła z rynku, nie podnosząc jednocześnie bezpieczeństwa dostaw - wskazał prezes RWE Polska Filip Thon. I nic nie wskazuje, że ceny energii tam wzrosną - dodał.
W ocenie prezesa Taurona Dariusza Lubery chodzi o wypracowanie takiego modelu rynkowego, który w przyszłości umożliwi sprzedawanie energii po rozsądnych cenach. Lubera zwrócił uwagę, że dzisiejsza sytuacja, gdy "ceny energii nie uwzględniają wszystkich jej kosztów", może zakończyć się w pewnym momencie niekontrolowaną podwyżką.
Piechociński przypomniał, że od 2014 r. powinny pojawić się w Polsce pewne elementy rynku mocy, czyli mechanizmu wsparcia, w którym wytwórcy są oddzielnie opłacani również za gotowość ich źródeł do zapewnienia odpowiedniej mocy w określonym momencie.
To wcale nie musi oznaczać podwyżek cen; wszystko zależy od efektywności tego procesu, optymalizacji działań przedsiębiorstw - przekonywał Kilian. Chodzi o gwarancję, że klient zapłaci za prawdziwy koszt systemu, który rozłoży w czasie ryzyko niekontrolowanego ruchu cen - dodał natomiast Lubera.
Przy politycznej woli i konsensusie pierwsze mechanizmy ograniczające ryzyko mogą zacząć działać od przyszłego roku - ocenił specjalista od energetyki prof. Władysław Mielczarski. Zwrócił też uwagę, że dobrze zaprojektowany mechanizm wsparcia nie oznacza automatycznie wzrostu ceny energii. Dotyczy tylko wzrostu w pewnej sytuacji, która wcale nie musi się zdarzyć - podkreślił Mielczarski.
Krzysztof Rozen z firmy doradczej KPMG zwrócił uwagę na konieczność politycznej stabilności przy wprowadzaniu systemów wsparcia. Przypomniał, że taki system w Wielkiej Brytanii zaprojektował rząd labourzystowski, a bez zmian wdraża obecny, konserwatywno-liberalny. Podkreślił też, że kontrakty różnicowe, na których swój rynek chcą oprzeć Brytyjczycy, to ta sama idea wsparcia, co istniejące w latach 90. w Polsce kontrakty długoterminowe (KDT), rozwiązane na żądanie UE. System KDT na
początku funkcjonował prawidłowo; przestał działać poprawnie, gdy opanowały one 80 proc. rynku - podkreślił Rozen.
(PAP)