Narkotykowa, opiatowa ekonomia
Stała polityka luzowania pieniądza w odpowiedzi na niepokojące dane makroekonomiczne była określana „nową szkołą ekonomii”. Teraz jednak jej skuteczność wzbudza coraz więcej wątpliwości.
Niechęć do ujemnych stóp procentowych rośnie na całym świecie – mówi Gilles Moec, ekonomista z Axa SA w Londynie.
Obniżanie stóp procentowych miało być jednym z najważniejszych narzędzi mających na celu nakręcenie konsumpcji. Połączenie stałej, stabilnej inflacji (podbijanej zresztą przez niskie stopy) oraz tanich kredytów miało być bodźcem pobudzającym gospodarkę. Rzeczywiście w krótkiej perspektywie czasowej doszło do oddalenia widma recesji i pobudzenia gospodarczego. Ben Bernake, były prezes Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych, oszacował, że dzięki polityce luzowania ilościowego w 2012 roku udało się uniknąć zmniejszenia zatrudnienia na terenie całych Stanów Zjednoczonych aż o 2 miliony.
Jednak polityka taka nie pozostaje bez odpowiedzi negatywnej ze strony rynku. Polityka luzowania musi gdzieś mieć swój koniec. Początkowo ekonomiści uważali, że granicą taką są zerowe stopy procentowe. Okazało się to być nieprawdą. Polityka taniego pieniądza i uzależnienie od niego gospodarek państw rozwiniętych i rozwijających się na całym świecie były wystarczającymi przesłankami, by przejść na ujemne (bądź też negatywne) stopy procentowe.
Stopy procentowe spadły do abstrakcyjnie niskich poziomów, w wielu przypadkach poniżej zera, wywołując całe mnóstwo anomalii monetarnych i ryzyk, które jedni nazywali nową ekonomią (…) inni zaś beczką prochu czekającą na detonację. – przekonuje Tomasz Wróblewski, prezes Warsaw Enterprise Institute – Jedną z tych beczek było uzależnienie rynków państw rozwijających się od zastrzyku taniego pieniądza.
Zdaniem Warsaw Enterprise Institute, powołującego się na książkę „Revolution Required” opisującą politykę fiskalną państw G7, uzależnienie państw od taniego pieniądza jest jak narkotyk. By utrzymać konsumpcję i rentowność inwestycji konieczny jest jego stały dopływ. Jednak w pewnym momencie musi dojść do załamania takiego systemu. Niemożliwe jest bowiem stałe stymulowanie wzrostu gospodarczego poprzez rosnącą inflację, której wysoki poziom destabilizuje ceny wszystkich dóbr na rynku oraz udzielanie coraz mniej rentownych (bądź wręcz nierentownych) kredytów. Prezesi banków centralnych Niemiec czy Danii już od dawna ostrzegali przed polityką mającą na celu napędzić inflację oraz konsumpcję. Dokłada się do tego fakt, że pomimo obniżenia stóp procentowych przez Europejski Bank Centralny, strefa euro nie osiągnęła zamierzonego celu inflacyjnego. Zdaniem niektórych to dobrze, przełoży się to bowiem na większe oszczędności i rozsądną konsumpcję. Biorąc jednak pod uwagę znaczące wyhamowanie gospodarek Niemiec czy Francji, należy zadać sobie pytanie, jak długo można „drukować pieniądze”.
Nawet prezes Banku Włoch Ignazio Visco, niegdyś zwolennik polityki pieniężnej ECB, wyraża niechęć względem dalszych cięć stóp procentowych. Jego zdaniem skuteczność działań ECB stoi pod znakiem zapytania i może przynieść efekty odwrotne od zamierzonych.
Na czym jednak konkretnie polega niechęć względem poluzowania polityki pieniężnej? Jednym z ważniejszych zarzutów jest możliwość negatywnego oprocentowania przez banki komercyjne lokat bankowych. Już teraz niektóre z banków czynią tak wobec lokat na większe kwoty pieniężne. Oznaczałoby to, że oszczędzanie dla osób prywatnych byłoby bardzo trudne. Bardziej opłacalne stałoby się trzymanie pieniędzy w przysłowiowej skarpecie, gdzie jedynie kwota narażona byłaby na utratę wartości z uwagi na inflację, nie zaś inflację i stopy nominalne.
Problematyczny jest także sam wzrost inflacji i kreowanie sztucznego pieniądza. Oszczędności emerytalne w tym momencie znacząco tracą na swojej wartości. Co więcej, w państwach, gdzie pieniądze odkładane na specjalne subkonto emerytalne są oprocentowane, ów lokata staje się z każdą obniżką stóp procentowych coraz mniej rentowna.
Często obserwowanym zjawiskiem jest także nieracjonalne inwestowanie w obliczu rosnącej inflacji. Osoby prywatne, pchane chęcią zysku bądź zwyczajną ucieczką przed inflacją, coraz chętniej inwestować będą na giełdzie. Tutaj jednak na osoby nieobeznane z tematem czekają liczne pułapki. Przy inwestycjach na giełdzie ryzyko nie jest aż tak znaczące. Jednak kuszącą alternatywą celem ucieczki przed spadającą ceną waluty swojego kraju jest inwestycja na rynku Forex, czyli rynku walutowym. Jak pokazują dane polskich biur maklerskich, dla większości jest to ucieczka w ślepy zaułek. Około 81% inwestorów na rynku Forex w Polsce w 2013 roku wykazało stratę, a początkujący inwestorzy z reguły tracą cały zainwestowany kapitał w przeciągu dwóch miesięcy do pół roku.
Luzowanie polityki pieniężnej doprowadziło do powstania samonakręcającej się spirali. Skupowanie obligacji państwowych przez banki centralne umożliwia w praktyce niemalże nieskończone zadłużanie się przez państwo, stopy procentowe znajdują się na rekordowo niskich poziomach. Uzależnienie gospodarek państw Europy od takiej polityki prędzej czy później przyniesie swoje negatywne skutki. Już teraz możemy obserwować powstawanie coraz to liczniejszych baniek finansowych oraz spadek wzrostu gospodarczego, w niektórych przypadkach – nawet recesję.
Wyjście z polityki luzowania jest konieczne, ale niestety będzie wiązało się ze znaczącym kryzysem. Możliwe, że będzie on znacznie bardziej dotkliwy w skutkach niż ostatni kryzys z 2007 roku. Zwłaszcza uderzy on w Polskę. W roku 2007 bowiem kryzys finansowy ominął Polskę. Nadchodzące załamanie będzie ciężką próbą dla naszej gospodarki.
Źródła: bloomberg.com; Warsaw Enterprise Institute
Adrian Reszczyński