TYLKO U NAS
Nowy premier Japonii: Na wschodzie bez zmian?
Fumio Kishida, będący byłym szefem japońskiej dyplomacji, stanie na czele rządu tego kraju. Jego wybór na przewodniczącego Partii Liberalno-Demokratycznej (PLD) oznacza bowiem, iż stanie on też na czele rządu. Co to znaczy dla Kraju Kwitnącej Wiśni (i regionu)?
Przede wszystkim sprawdziła się moja prognoza z tekstu sprzed kilku miesięcy, kiedy to wskazywałem na „przechodni” charakter gabinetu premiera Sugi, który przejął po Shinzo Abem tekę szefa rządu. Suga miał być zwornikiem, pozwalającym PLD na rozeznanie się w niełatwych wichrach zmieniającej się polityki (ostry wzrost znaczenia Chin, zmiany w Białym Domu). Wybór byłego szefa dyplomacji z lat 2012 - 2017 może być pewnym prognostykiem co do kierunków polityki, jaką Japonia będzie prowadzić w najbliższych latach.
Może, ale nie musi.
Wybór Kishidy przede wszystkim udowadnia, iż w sferze światopoglądowej i kulturowej w Japonii zmian nie będzie. Owszem, Sanae Takaichi, zgłaszając swoją kontr-kandydaturę na początku września, budziła nadzieje na zmiany w bardziej liberalnych kręgach - wszak wybór kobiety na szefową rządu byłoby pewną rewolucją (nawet jeśli jest to kobieta z hiper-konserwatywnego skrzydła partii). Ostatecznie do tego nie doszło, ale PLD na szefa rządu i tak obrała konserwatystę.
Co do samego Kishidy to jego wybór nie powinien zaskakiwać - jest on politykiem rozpoznawalnym i zasłużonym, choćby dzięki organizacji historycznej wizyty prezydenta USA Baracka Obamy w Hiroshimie (z której Kishida się wywodzi). Czy jednak będąc zaufanym człowiekiem „radykalnego” Abego Kishida będzie prowadził ostrą politykę? Raczej nie. Kishida znany jest z „humanistycznej dyplomacji”, raczej mającej konflikty łagodzić niźli zaogniać. Jest on zwolennikiem utrwalania sojuszu z USA, uważając, iż szeroki sojusz dyplomatyczny państw Azji południowo-wschodniej mógłby skutecznie równoważyć potęgę Chin. Jest on też zwolennikiem wspierania Tajwanu, szczególnie po tym jak Chiny wzmocniły swą pozycję w Hong-Kongu. To oznacza, że zwrot w polityce międzynarodowej raczej nie nastąpi - raczej reforma podejścia, nowa strategia.
Oczywiście, kopernikańskie zwroty w polityce Japonii nie są czymś nadzwyczajnym. W XX wieku Kraj Kwitnącej Wiśni przeszedł z arcy-wroga USA do najbliższego sojusznika tego kraju na przestrzeni 20 lat, zaś bliżej naszych czasów sam premier Abe obejmował stanowisko z opinią radykała i wywrotowca, a wprowadził on Japonię w okres bardzo spokojnego rozkwitu. Tym samym istnieje możliwość na to, żeby człowiek promujący sojusz z USA zmienił front i widząc potęgę Chin, postanowił przebudować z tym krajem stosunki. Prawdopodobieństwo na to jest małe… ale istnieje.
Z pewnością przewrotem będzie jego podejście do energetyki - po katastrofie Fukushimy i niechęci opinii publicznej do atomu, Kishida jest raczej arbitrem wzmocnienia energetyki jądrowej. Także gospodarczo Kishida reprezentuje bardziej pro-społeczne podejście, choć nie jest przecież socjalistą. Wskazuje on jednak, iż neoliberalne podejście do gospodarki doprowadziło jedynie do wzrostu wyrwy między bogatymi a biednymi. Światopoglądowo jest Kishida szefem frakcji „umiarkowanych” zwanej Kochikai, jednocześnie będąc parlamentarnie powiązanym z ultra-konserwatywną organizacją Nippon Kaigi, będącą swoistym zbiorem polityków i działaczy o poglądach ultra-nacjonalistycznych i konserwatywnych. Mimo to wspiera on budzącą emocje sprawę wyboru nazwisk przez małżonków (w Japonii żona nie ma prawa nie przybrać nazwiska męża).
Czy będzie to polityk wprowadzający zmiany czy raczej utrzyma on dotychczasowy porządek? W Japonii, jak to w Japonii, nigdy nie wiadomo, ale dotychczasowa droga tego polityka z pewnością może być dobrym prognostykiem. Japońska polityka jednak należy do najbardziej ostrożnych na świecie, a elity tego kraju posiadają ogromne umiejętności adaptacyjne, do zmieniającej się sytuacji na świecie. Może być tak, że japoński zwrot jeszcze nas zaskoczy.