To nie jest problem tylko kredytobiorców
Dzisiaj sympatycy stowarzyszenia Pro Futuris będą dezorganizować pracę placówek PKO BP w reakcji na planowaną licytację domu jednej z klientek banku. Ich przeciwnicy zarzucają im nieodpowiedzialność i chęć uniknięcia konsekwencji własnych decyzji. Sprawa jednak nie idzie tylko o życie kilkuset tysięcy kredytobiorców. Dotyczy całej polskiej gospodarki.
Po artykule „Frankowcy z daleka i z bliska” spotkałem się z wieloma zarzutami, że wzruszam się pojedynczym przypadkiem nieodpowiedzialnej kobiety, że powinni dotrzymywać umów, które podpisali, że problem dotyczy niewielkiego procenta i wreszcie, że frankowcy zasłużyli na swój los, bo chcieli żyć ponad stan. Dzisiaj dyskusja na ich temat pewnie znowu rozgorzeje, bo planują bojkotować placówki PKO BP. Dlatego wracam do sprawy.
Przede wszystkim zgadzam się z tymi, którzy zarzucali mi, że nie należy patrzeć na tą sprawę przez pryzmat pojedynczych przypadków. Faktycznie nie jest istotne, kto wziął taki kredyt, czy jest to kredyt we frankach, euro, jenach czy nawet w złotówkach, czy jest to kredyt hipoteczny czy konsumpcyjny. Problemem jest wynikające z polskiego prawa narzucenie kredytobiorcom zbyt wysokiego poziomu ryzyka – ryzyka kursu walutowego, ryzyka utraty pracy, ryzyka spadku cen nieruchomości, ryzyka utraty zdrowia. Klienci indywidualni są w Polsce w przypadku zaciągania przez nich kredytu w sytuacji prawnej zdecydowanie gorszej niż podmioty prawne – prawo upadłościowe dotyczące klientów indywidualnych w Polsce funkcjonuje tylko na papierze, podczas gdy dotyczące firm jest porównywalne z tym obowiązującym w reszcie cywilizowanego świata, są też w gorszej sytuacji niż obywatele innych krajów, ponieważ tylko w Polsce obowiązuje coś takiego jak Bankowy Tytuł Egzekucyjny, który z pominięciem pełnej procedury sądowej daje bankom dostęp do majątku kredytobiorców.
Takie ustawienie prawa powoduje, że kredytobiorcy są całkowicie bezbronni wobec wszelkich losowych zdarzeń, które pogarszają ich zdolność do obsługi kredytu. Jest to wbrew pozorom niekorzystne także dla samych banków. Mamy do czynienia z sytuacją, którą można podsumować powiedzeniem „Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. W Polsce udzielono 700 tys. kredytów we frankach. Gdy dodamy kredyty denominowane w innych walutach mamy około miliona rodzin wystawionych na ryzyko walutowe – można założyć, że około 4 mln Polaków. Biorąc kredyty zakładali oni, że będą w stanie obsługiwać taki kredyt przy stabilnych warunkach rozwoju polskiej gospodarki. Państwo polskie pozwalając na tak masową sprzedaż tych kredytów, założenie to potwierdziło. Problem w tym, że jak pokazały wahania kursu złotówki w ostatnich latach, państwo polskie nie dysponuje wystarczającym kapitałem, żeby w przypadku gwałtownej ucieczki zagranicznych inwestorów z rynków wschodzących, bronić kursu naszej waluty. W przypadku silnego osłabienia złotówki do innych walut, nagle 4 mln Polaków straci możliwość obsługiwania swojego zadłużenia, stracą mieszkania, domy i będą mieli do spłaty zadłużenie, którego nie będą w stanie zmniejszyć do śmierci. Z rynku zostanie wyeliminowanych 4 mln konsumentów (w większości bardzo aktywnych), partiom populistycznym przybędzie duży elektorat zainteresowany obaleniem istniejącego porządku, w którym zostali sprowadzeni do roli bankowych niewolników, obsługujących właściwie już tylko oprocentowanie od długu.
Taki scenariusz oznacza gwałtowne zatrzymanie koniunktury, upadek wielu firm, które stracą rynek zbytu, gwałtowny wzrost bezrobocia, rozruchy społeczne. Nie jest to korzystne dla nikogo. Ani dla samych kredytobiorców, ani dla banków, które będą musiały gwałtownie podnosić kapitały na rezerwy z tytułu zagrożonych kredytów, a jednocześnie będą tracić wpływy depozytów z ogarniętej kryzysem gospodarki, ani dla obecnie krytykujących walutowców osób, które nie wzięły takich kredytów, bo mogą stracić pracę i możliwość obsługi swoich złotowych kredytów, ani dla rządu, który musi liczyć się z rozruchami społecznymi i gwałtownym wzrostem popularności populistów.
Skoro państwo nie jest w stanie zagwarantować stabilnych warunków na rynku walutowym, a wcześniej pozwoliło, żeby los 4 milionów jego obywateli zależał bardzo silnie od kursu walutowego, to obecnie powinno stworzyć warunki prawne minimalizujące koszty społeczne ewentualnego gwałtownego osłabienia naszej waluty. Dwie przychodzące mi na myśl w pierwszej kolejności sprawy to zniesienie Bankowego Tytułu Egzekucyjnego – rozwiązania prawnego, które już dawno powinno zostać zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego lub zakwestionowane na forum europejskim jako wybitnie wyróżniającego jedne podmioty w stosunku do innych. Po drugie trzeba wprowadzić realną upadłość konsumencką. Utrzymywanie dłużników w stanie permanentnego niemożliwego do spłaty długu jest po prostu nieopłacalne. Dotyczy to zarówno państw – np. Polsce wierzyciele darowali znaczna cześć długu po szaleństwach gospodarczych komunizmu, banków – o czym mogliśmy się przekonać w 2009 roku gdy państwa ratowały wiele banków spłacając ich długi jak i ludzi – czego dowodzą idące w tysiące upadłości konsumenckie w krajach Europy Zachodniej. Dłużnik uwolniony od części długu jest w stanie odbudować swoją siłę finansową i stać się bardziej dochodowy dla państwa, społeczeństwa i banków, niż dłużnik bez perspektywy spłaty zadłużenia.
Warto więc chyba już teraz, gdy społeczne emocje nie są jeszcze rozgrzane, stworzyć realne prawo upadłości dla konsumentów, żeby później nie trzeba było tworzyć prawa jak obecnie „prawa o bestiach” – na kolanie, z dużą ilością błędów i wątpliwości co do konstytucyjności.
Czytaj też: "Hipoteczni o sobie"
--------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------------------
Zachęcamy do odwiedzenia naszego internetowego sklepu wSklepiku.pl!
Tylko tam, możesz nabyć bardzo atrakcyjne gadżety portalu tj:
Zestaw toreb zakupowych wPolityce.pl
oraz