Panie JKM, Korwin-Mikke, proszę nie mieszać ludziom w głowach
Proszę nie mieszać ludziom w głowach, ekonomia to poważna sprawa, jeśli ktoś chce mówić o trudnych problemach ekonomicznych, to warto by najpierw pouczyć się tej bardzo trudnej dziedziny wiedzy. Dlatego – społecznie – mała lekcja ekonomii dla JKM i młodych ludzi, którzy myślą, że rozumy zjedli, a wiedzy mają niewiele, zrozumienia – NIC.
W telewizyjnej rozmowie z panią red. Beatą Tadlą w TVP-Info, JKM powiedział, że nie wolno rządowi zabierać ludziom ich pieniędzy, opodatkowanie dochodów jest to złodziejstwo i zbrodnia, to karanie za pracę, a jeśli już mamy płacić coś na państwo, to akceptuje podatek od nieruchomości; nie zauważyłem by wspomniał jeszcze to, co często powiadają ekonomiczni dyletanci: dochodów podatkować wara, ale jeśli już to konsumpcję – czyli miałyby być jeszcze łaskawie dozwolone podatki pośrednie.
Panie JKM i wszyscy, którzy identyfikują się z tą uważaną przez siebie za najlepszą prawicą, którym miło zabrzmiały jego propozycje, by nie podatkować dochodów, zrozumcie, że: PODATKI ZAWSZE PŁACIMY Z NASZYCH DOCHODÓW ALBO Z MAJĄTKU.
Innych możliwości nie ma: są tylko dwa możliwe źródła podatku przez nas płaconego. Ale jeśli płacimy z majątku, a więc oddajemy państwu część tego, co posiadamy, czegośmy się dorobili, to robimy to rzadko, wtedy, gdy nie mamy na bieżąco wystarczających dochodów – ale oddawanie majątku to w gruncie rzeczy jest też oddawanie dochodów – tyle, że wcześniej zgromadzonych i przekształconych w jakąś formę bogactwa (majątku). Jeśli JKM odrzuca płacenie podatku z naszego dochodu, to każe, byśmy oddawali część swego majątku – a wtedy jest jak najgorsi komuniści, którzy rabowali majątki i na tym budowali swój wymarzony ustrój. Czy JKM jest komuchem? Może jakimś zakamuflowanym głęboko na dnie swej psychiki? Tak więc zwykle płacimy nie z majątku lecz z dochodów – a wtedy istotne jest, co ma być podstawą określenia wielkości obciążenia podatkowego. I tu są różne możliwości. Podstawą określenia wielkości podatku może być po pierwsze – dochód: i właśnie taki podatek nazywamy dochodowym – w skrócie PIT-em – i różne rodzaje dochodów można różnie opodatkować – stąd podatek od dochodów z pracy, od dochodów z inwestycji kapitałowych itd. – ale można różne rodzaje dochodów sumować i podatkować jednym podatkiem dochodowym, jak w USA – i ja jestem tego zwolennikiem.
Po drugie, podstawą może być cena nabywanego dobra – jest to VAT lub akcyza.
Po trzecie, może być majątek – są różne rodzaje podatków majątkowych: podatek od nieruchomości, tzw. podatek katastralny, podatek od powierzchni sklepowej, podatek spadkowy itp. Jak wynika implicite z wypowiedzi JKM, zapewne jest on zwolennikiem podatku majątkowego – bo jak mamy nie oddawać na państwo ze swych dochodów, to mielibyśmy w szczęśliwym świecie JKM oddawać z majątków. Ale ja jestem przeciwny podatkom majątkowym z prostego powodu: bo możemy mieć olbrzymi majątek (na przykład odziedziczony w spadku), ale nie mieć dochodów pozwalających zapłacić podatek nałożony na podstawie wartości tego majątku – zmuszałoby nas to do wyzbywania się majątku by wypełnić obowiązek podatkowy. Akceptuję podatek majątkowy tylko wtedy, gdy ktoś ukrywa rzeczywiste dochody osiągane z danego majątku i unika płacenia podatku.
Co najważniejsze: nie wolno mylić źródła podatku z podstawą jego naliczenia – ten błąd popełnia pan JKM i wielu innych dyletantów zajmujących się amatorsko propagowaniem różnych rewolucji podatkowych.
Podatkuje się też przychody – zależnie od tego, co jest ich źródłem. Warto zauważyć, że de facto nasz podatek dochodowy utracił w znacznym stopniu charakter podatku dochodowego, stał się raczej podatkiem przychodowym, bo dochód to przychód minus koszty, a nasze koszty obecnie odejmowane od przychodów nie są faktycznymi kosztami – były nimi bardziej na początku obowiązywania tego podatku i stopniowo różnymi „udoskonaleniami” zaczętymi przez min. Balcerowicza, zostały stopniowo usunięte.
Tu istotna jest pewna ważna, a często nie rozumiana, kwestia ekonomiczna: środki pieniężne pozyskane ze sprzedaży posiadanego majątku (mieszkania, samochodu itp.) nie są dochodem lecz jedną ze szczególnych kategorii przychodu, środkami uzyskanymi z zamiany rzeczowej formy posiadanego majątku, na pieniężną – nie zawsze jest to zamiana ekwiwalentna, tzn. pozyskane pieniądze mogą być mniejsze niż wartość tego majątku – wtedy tracimy, nasz majątek zostaje uszczuplony. Jeśli natomiast uda nam się coś sprzedać drożej niż wartość realna (rynkowa) tego majątku, to zyskujemy, stajemy się bogatsi – ale staje się to wtedy ze stratą nabywcy – być może oszukaliśmy go. Jednak tak naprawdę rzadko jest możliwe stwierdzenie, czy nasza zamiana majątku rzeczowego na pieniężny była ekwiwalentna, czy nie, czy ktoś się wzbogacił, czy stracił. Taki przychód będący zamianą jednej formy majątku na inną oczywiście nie powinien być opodatkowany poza przypadkami, gdy ktoś zajmuje się handlem nieruchomościami czy innymi aktywami o charakterze majątkowym.
Różni niedouczeni mądrale, często niestety zaliczający siebie do prawicy, twierdzą, że zamiast opodatkowywania dochodów należy obciążać konsumpcję. Ale nie rozumieją, że przecież konsumujemy wydając środki z dochodów lub z majątku – na przykład odłożonych oszczędności lub z wyprzedaży posiadanych rzeczy – i ta druga ewentualność, będąca wyprzedawaniem się po to, by zaspokoić swe potrzeby, zdarza się rzadko, każdy rozsądny człowiek wystrzega się jej jak ognia. I przecież ten posiadany przez nas majątek ma swe źródła we wcześniejszych dochodach, faktycznie jest też podatkiem opłacanym z odłożonego (zakumulowanego) dochodu. A jeśli nie wyprzedajemy się z majątku, do finansujemy zakupy z dochodów, zatem VAT opodatkowuje te dochody – pośrednio.
Ale opodatkowanie konsumpcji jest gorszym sposobem opodatkowania dochodów w porównaniu z bezpośrednim podatkiem, jakim jest PIT. Wyjaśniam, panie JKM, dlaczego. Ano dlatego, że istotnie zmniejsza dochody realne najbiedniejszych, którzy największą część swych dochodów wydają na zaspokojenie potrzeb – a ich wydatki to jest przecież motor napędowy gospodarki. To, co oni wydadzą, staje się źródłem dochodów przedsiębiorców. I jeśli ktoś, obywatel A, na produkt, którego pierwotna cena wynosi 100 zł, płaci 123 zł, to nie wyda 23 zł, przekaże te 23zł na budżet państwa, który co prawda wygeneruje swymi wydatkami inne dochody, te pieniądze trafią w końcu do przedsiębiorców z innych kieszeni, ale to będzie tylko przesunięcie środków, co nie da dodatkowego napędu gospodarce. Te 23 zł będą realnym odebraniem obywatelowi A części jego dochodu, przez co nie wyda tego dochodu ani nie zaoszczędzi, będzie realnie biedniejszy.
Odebranie części potencjalnych oszczędności biedniejszemu jest ekonomicznie szkodliwe, bo tej znaczącej części społeczeństwa odbiera szansę na budowanie własnego majątku zabezpieczającego przyszłość, pogłębia ich biedę.
Dla gospodarki lepiej jest, jeśli państwo opodatkowuje dochody bezpośrednio. To pozwala uwzględnić różne indywidualne sytuacje podatników poprzez wprowadzenie ulg i zwolnień podatkowych, jest w gruncie rzeczy bardziej przyjazne dla ludzi. Pozwala też stworzyć ważne mechanizmy napędowe gospodarki – takie jak ulgi inwestycyjne.
Wszystkie twierdzenia JKM w obronie naszych dochodów przed „tym podłym państwem” są, mówiąc brutalnie, pozbawione sensu – wydawało by się, że to kompromitacja wykształconego logika matematycznego, ale to właśnie logiczny umysł płata panu JKM okrutne figle. Jest tak, bo rzeczywistość ekonomiczna jest znacznie bardziej skomplikowana niż zwykła logika z regułą wyłączonego środka. Tu działają skomplikowane mechanizmy, które po pierwsze trzeba poznać, a po drugie zrozumieć.
Prosta logika zawiodła zwolenników JKM na bezdroża naiwnej, żeby nie powiedzieć, infantylnej wiary, że rynek i przedsiębiorczość prywatna jest zawsze i wszędzie najlepszą receptą na gospodarkę. Nie jest. Z rozbawieniem oglądałem przysłaną mi przez młodzież studencką debatę w jednej ze stacji telewizyjnych między dr. medycyny Mariuszem Gujskim a Jackiem Wilkiem, wiceprezesem Kongresu Nowej Prawicy o służbie zdrowia. Zabawne było, ale i smutne patrzeć, jak zapamiętały zwolennik prywatyzacji pa wsiem nie był w stanie zrozumieć, jak ważną rolę pełni właśnie publiczny charakter ochrony zdrowia, żenująca była jego arogancja w głoszeniu postulatu „wycięcia państwowej służby zdrowia”. Nie funkcjonuje dobrze, ją trzeba i co ważne: można naprawić, ale gdyby młody przedsiębiorca był bardziej bystry, to by zauważył, że dla gospodarki najdroższa jest ochrona zdrowia tam, gdzie jest najbardziej sprywatyzowana, czyli w USA – amerykańskie społeczeństwo wydaje na nią w porównaniu z innymi krajami największą część wypracowywanego przez siebie PKB. Także ponoszone przez niego opłaty na rzecz firmy ubezpieczeniowej znacznie przekraczają wartość usług, jakie otrzymuje – bo związane z prywatnym biznesem dążenie do osiągania zysku musi nas, społeczeństwo więcej kosztować – bo płacimy wtedy nie tylko za usługę lekarzowi, ale i na zyski właścicielom kapitału oraz na zyski firm ubezpieczeniowych. Prywatna ochrona zdrowia MUSI być droższa niż państwowa. Dla społeczeństwa lepiej by było, aby tę drugą dobrze zorganizować – co jest przecież możliwe – prywatnej pozostawiając margines stanowiący uzupełnienie dobrej publicznej opieki medycznej.
Mechanizmów ekonomicznych związanych z podatkami można nie rozumieć, bo to trudna dziedzina wiedzy ekonomicznej. Ale podstawowy problem z JKM i jego intelektualnie młodzieńczymi towarzyszami jest w tym, że deprecjonują społeczną świadomość potrzeby istnienia silnego i sprawnego własnego państwa. Państwo to zbiór instytucji, które wykonują różne zadania, dostarczają tego, co w ekonomii nazywamy dobrami publicznymi, powszechnymi – słowo „publiczny” ma swe korzenie w republikańskich pierwocinach ujętych w starorzymskim pro publico bono – dla dobra powszechnego. JKM nie rozumie, że nasze podatki są ceną, jaką musimy zapłacić za to, że mamy własne państwo i że cena ta ma taką samą cechę jak cena dóbr dostarczanych przez przedsiębiorców prywatnych: niska cena to zwykle bubel, kicz. Forsowanie „taniego państwa” prowadzi zatem do państwa dostarczającego nam marny produkt – miazmat dóbr publicznych nie spełniających swych funkcji: niską jakość wszystkiego, za co państwo odpowiada. To wtedy rodzi się naturalny odruch buntu, chęć emigracji, i używa się wobec własnego kraju słów powszechnie uważanych za obelżywe, jak to robili bohaterowie ostatniej afery nagraniowej – niestety z kręgów tworzącej to państwo pożal się Boże elity.
Z Korwinem Mikke jest zatem szczególny kłopot. Pleciug, które opowiadają różne głupstwa o podatkach jest bardzo wiele, ale JKM niszczy poza tym stosunek obywateli, zwłaszcza młodych do własnego państwa. To państwo jest oczywiście bardzo źle zorganizowane i źle rządzone, obecna ekipa bardzo wiele zrobiła, by wzbudzić u obywateli negatywny stosunek do państwa. Ale to nie oznacza, że najlepiej byłoby je praktycznie zlikwidować zostawiając jego karykaturę, jaką w swych niedojrzałych intelektualnie wizjach propaguje JKM.