Monachium broni się przed potopem IKEA
Bawarska partia CSU (w innych zakątkach Niemiec nazywana CDU), wpisująca się, podobnie jak partia konserwatywna w UK w nurt „postępowej prawicy” uznała, że wolny handel jest zagrożeniem. Nie chcąc się historycznie powtarzać wymyślili nowy, lepszy sposób na planowanie gospodarki- referendum.
Potop szwedzki
Spór toczy się o uwielbiane w całej Europie sklepy IKEA. W okolicy Monachium są już takie dwa. Jeden na północy, drugi na południu. Obydwa sklepy pękają w szwach od godziny otwarcia. Ludzie przychodzą na śniadania, na obiad, kolację, nawet na piwo lubią wpaść. Bardzo „kinderfreundlich” - brzdące biegają po całym sklepie albo zajmują się nimi sympatyczne opiekunki w bawialni, podczas gdy rodzice kupują meble na taras. Szwedzki koncern, widząc, jaką popularnością cieszą się ich filie, postanowili otworzyć jeszcze jedną na wschodzie. Rozluźniłoby to północ i południe, a z pewnością zyskaliby nowych miłośników, którym do tej pory nie chciało się jechać pół miasta po szafkę nocną. Jednak CSU uważa, że IKEA nie ma racji i wcale nie jest potrzebna trzecia destynacja w okolicy Monachium. A o wszystkim powinni zdecydować ludzie w referendum.
Dziwna koalicja
Wszystko rozbija się o to, że... IKEA niszczy środowisko. Jak firma, której głównym sloganem jest natura, biodegradowalność, organiczność i nietoksyczność, dodatkowo pochodząca ze Szwecji, gdzie poziom „zbzikowania” na punkcie ochrony środowiska jest wyższy nawet niż w Niemczech, może zagrażać matce ziemi? Otóż, okazuje się, że co sobotę ponad 10 tysięcy samochodów przemierza autostradę, aby dotrzeć do jednej z dwóch monachijskich filii sklepu. Politycy upatrują w tym zjawisku problem. Jest to ciekawy pogląd, lecz najbardziej zastanawiające jest remedium CSU na tak duży ruch w okolicach IKEI- zakazać budowy trzeciej destynacji. Jak mało myślącym trzeba być, aby wymyślić takie rozwiązanie? Przecież wiadomym jest, że jeśli nie powstanie nowy sklep ludzi chętnych na „sobotę w IKEI” nie ubędzie. Pewnie ta liczba wzrośnie, a wraz z nią liczba samochodów zatruwających środowisko w tych dwóch miejscowościach. Zatem lepszym będzie, jeśli rozdystrybuje się owo sobotnie zanieczyszczenie na trzy miejsca. Poza tym, jeśli osoby ze wschodu nie będą przejeżdżać pół miasta w celu dostania się do najbliższej IKEI oszczędzimy drzewom trochę pracy, czyż nie? Pod względem środowiskowym w każdym calu lepiej byłoby, gdyby kolejny sklep powstał. Jednak CSU jest innego zdania, a do koalicji wzięli sobie... Zielonych (Grüne). Front lewicowy, ekoterroryści, jakich w Polsce nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Większej opozycji do CSU daremnie szukać.
Niebiesko-żółte zagrożenie
„Blau-gelbe Bedrohung” takim tytułem redaktor Süddeutsche Zeitung oddział Monachium opatrzył swój artykuł na temat dyskusji o budowie nowej filii IKEI. Budowanie nowego miejsca, gdzie ludzie bardzo lubią spędzać czas, dającego kilkaset miejsc pracy i odprowadzającego gigantyczne podatki, nazywane jest zagrożeniem! Żeby tym fatalnym zdarzeniom zapobiec CSU wraz z ekoterorystami chcą urządzić referendum wśród mieszkańców Monachium i okolic, czy IKEA może się zbudować, czy nie. To taki system odgórnego planowania w wersji 2.0. Skąd człowiek zajmujący się na co dzień laniem piwa w barze może wiedzieć, czy potrzebna jest nowa IKEA, czy nie? Historia pokazała, że systemy, w których to nie własność prywatna decyduje, a „organ zewnętrzny” prowadzą do ogólnych braków na rynku i ogromnej zapaści gospodarczej. Dzieje się tak, dlatego, że człowiek nie wie, co jest drugiemu potrzebne. Dopiero, kiedy w grę wchodzą pieniądze, inwestor stara się odpowiedzieć na potrzeby grup społecznych, do których chce dotrzeć. W takim systemie równie dobrze możemy głosować, czy naszemu sąsiadowi potrzebna jest nowa lodówka i czy może ją kupić. To byłby taki nowy, ludowy system kartkowy, królujący w PRL.
Niedoścignione wzorce zachodu? Może lepiej, gdybyśmy rozwijali się w innym kierunku. Nasze centralne planowanie skończyło się (w pewnym stopniu) w 1989 roku, więc po co nam taki krok w tył?