Ekonomiści opozycyjni nagle nam zmądrzeli...
Jeśli poczytacie Państwo wypowiedzi ekonomistów z grona osób nieprzychylnych rządowi, to zorientujecie się, że nie wierzą oni za bardzo w uszczelnienie systemu podatkowego. Takie „tuzy” jak Leszek Balcerowicz uważają, że uszczelnienia nie ma, jest za to przede wszystkim dobra koniunktura, która bardzo mocno zwiększyła dochody budżetu. I jeszcze na dodatek zmiana struktury wzrostu gospodarczego, dająca większe wpływy z VAT.
Tu pojawia się pytanie, czemu dobra koniunktura za czasów administracji Donalda Tuska – pamiętacie Państwo „zieloną wyspę” i takie tam – takich rezultatów nie przyniosła. Ale nie będę próbował odpowiadać na to pytanie, zostawię je tutaj i po prostu pójdę dalej…
A więc mamy tezę, że za wzrost wpływów z podatków odpowiada dobra koniunktura gospodarczego. Do tego taki „specjalista od podatków” jak Jan Vincent-Rostowski twierdzi, że jeżeli jest jakiś wzrost ściągalności podatków, to jest zasługą jego działań oraz jego następcy, Mateusza Szczurka.
I tak na chwilę, zupełnie na ten moment, przyznajmy rację tej wersji, że wzrost wpływów z VAT to efekt dobrej koniunktury oraz działań Vincenta-Rostowskiego. Tyle że przyjęcie takiego założenia rodzi jeszcze więcej pytań.
Jak bowiem wyjaśnić fakt, że np. taki Andrzej Rzońca, obecnie główny ekonomista PO a wcześniej m.in. wychowanek Balcerowicza, w połowie 2016 r. zapowiadał tegoroczny deficyt budżetu na poziomie 100 mld zł? Jak wyjaśnić fakt, że tak znakomity znawca makroekonomii – tak dobry, że kiedyś namawiał Polskę do jednostronnego przyjęcia euro – jak Vincent-Rostowski w 2015 r. mówił, że „piniędzy nie ma i nie będzie”?
Wychodzi na to, że główny ekonomista PO nie był w stanie przewidzieć rewelacyjnej koniunktury na jakieś 1,5 roku naprzód. Nie widział najwyraźniej niczego, co by ją zapowiadało, bo wtedy by się nie wygłupiał z opowiadaniem o deficycie na poziomie 100 mld zł. Gdyby wiedział, że gospodarka przyspiesza, powiedziałby, że deficyt będzie niwelowany przez szybki wzrost na świecie, którego Polska będzie beneficjentem. Trudno więc nie dojść do wniosku, że pan Andrzej Rzońca po prostu nie zna się na gospodarce i nie umie przewidywać trendów. Mało tego - w pewnym momencie pan Rzońca mówił: „gdyby przyszło spowolnienie”. Uwaga - minister finansów gabinecie cieni PO w połowie 2016 r. uważał najwyraźniej, że jest spore ryzyko spowolnienia w gospodarce.
Aczkolwiek – należy oddać mu honor – dzięki jego zainteresowaniu brakiem wzrostu produktywności w ekonomii globalnej wiele się dowiedziałem, za co jestem mu wdzięczny.
Fakt, że Vincent-Rostowski opowiadał w 2015 roku, że „piniędzy nie ma i nie będzie” pokazuje z kolei, że on po prostu nie wierzył w powodzenie działań podjętych przez siebie oraz Mateusza Szczurka. Można uznać, że sądził, że albo nic one nie dadzą, albo są wręcz działaniami pozornymi. W innym wypadku bowiem nie plótłby, że „piniędzy nie ma i nie będzie”, tylko powiedziałby, że „piniądze” będą, bo jego pomysły i działania dadzą wkrótce niesamowite rezultaty.
A wiec Rostowski nie wierzył w to, co robił, ale także również nie spodziewał się ożywienia gospodarczego. Inna rzecz, że każdy, kto zna działalność pana ministra, wie doskonale, że on się nie spodziewał żadnego ożywienia ani żadnego spowolnienia.
To samo, co o Rostowskim i o Rzońcy, można powiedzieć o wszystkich tych ekonomistach, którzy teraz znajdują znakomite wytłumaczenia zjawisk, których nie wiedzieli dwa lub trzy lata temu. Oczywiście jest szansa, że swoje braki wiedzy i postrzegania już uzupełnili i teraz naprawdę są „ostrzy jak brzytwa”, ale jest znacznie większe prawdopodobieństwo, że nie rozumieją tak samo, jak i wtedy. Bo gospodarka się zmienia i zrozumienie jednej rzeczy po dwóch latach oznacza tylko tyle, że w tym czasie doszło do tysiąca innych zdarzeń, których zrozumieć nie mieli już czasu.