Kto za to zapłaci?
W czerwcu zadłużenie Polski wzrosło o 30 mld zł. Z emisji obligacji oszczędnościowych skarb państwa pozyskał 10 mld zł. Gospodarstwa domowe biorą na siebie coraz większą część przyrastającego zadłużenia.
Na koniec czerwca gospodarstwa domowe kontrolowały 70,2 mld zł zadłużenia skarbu państwa, co dawało im 5,8 proc. udział w całości zadłużenia budżetu centralnego. Choć w ciągu dekady kwota wzrosła ponad dziesięciokrotnie, a udział w finansowaniu zadłużenia około sześciokrotnie, nadal nie jest to udział wysoki. Najważniejszymi posiadaczami długu są banki (39 proc. wraz z NBP) i inwestorzy zagraniczni (32,5 proc.). Sytuacja wygląda nieco inaczej, jeśli skupimy się na zmianach, które zaszły przez ostatnie pół roku. W tym czasie zadłużenie Polski wzrosło o 60 mld zł, z czego wobec gospodarstw domowych o 15 mld zł. W samym czerwcu, kiedy zadłużenie skarbu państwa wzrosło o 30 mld zł (połowa wzrostu z całego półrocza), udział gospodarstw domowych w finansowaniu tego wzrostu sięgnął jednej trzeciej – inwestorzy indywidualni mają coraz większy wpływ na bieżącą kondycję budżetu.
Dla budżetu, to oczywiście dobra wiadomość. Obligacje oszczędnościowe nie są notowane, warunki nie muszą być więc rynkowe, a dywersyfikacja źródeł finansowania pozwala ograniczać wielkość aukcji i tym samym wpływać na rentowność. Na dłuższą metę można sobie wyobrazić różne niekorzystne scenariusze (np. taki, w którym posiadacze obligacji oszczędnościowych domagają się ich umorzenia w tym samym czasie; warunki emisji dają im do tego prawo), ale istnieją też problemy jak najbardziej realne, takie jak wzrost kosztów obsługi zadłużenia.
Przez wakacje światowe serwisy informacyjne co jakiś czas publikowały listy krajów narażonych na bankructwo. Od tuzina (Reuters) przez osiemnaście krajów wskazanych przez Bloomberga, do czterdziestu „naznaczonych” przez internetowy serwis Grid (głównie chodziło o kraje Afryki, południowej Azji i Ameryki). Problemem potencjalnych bankrutów nie jest wcale wysokość zadłużenia, w każdym razie, nie tylko ona, ale właśnie zbyt wysoki udział kosztów obsługi zadłużenia w przychodach budżetowych. Generalizując – przepisem na potencjalne kłopoty jest dwucyfrowy udział kosztów odsetkowych w przychodach. Udział dwudziestoprocentowy i wyższy zapewni miejsce na liście obserwacyjnej agencji informacyjnych. W najbliższych latach – biorąc pod uwagę strukturę zadłużenia (prawie jedna trzecia ma oprocentowanie zmienne) i zapadalność (prawie jedna trzecia długu zapada w dwa i pół roku) – koszty odsetkowe Polski mogą przekroczyć 10 proc. przychodów budżetowych i to jest szacunek optymistyczny.
Ale nie jesteśmy w tej sytuacji sami. Wzrost kosztów energii jest wprost niemożliwy do uniesienia przez gospodarstwa domowe i rządy całej Europy rozkładają ciężar pomocy na wszystkich podatników. Koszty tej operacji są ogromne, porównywane z programami wsparcia z pierwszego roku pandemii i wymagają emisji długu. Różnica jest taka, że teraz rządy zadłużone są jeszcze bardziej, a banki centralne skupiają się na walce z inflacją. Co oznacza wyższe koszty odsetkowe. Do tego nastawienie inwestorów do obligacji jest raczej chłodne. Rządy będą więc rywalizować o względy inwestorów. I być może tak właśnie należy oceniać zmienione warunki obligacji oszczędnościowych w czerwcu. Nasz rząd zaczął rywalizację od krajowego podwórka i przyniosła ona dobre efekty. Niemniej, kierując się czystą logiką, to kupujący obligacje finansują dopłaty do węgla i inne formy wsparcia. Może się zdarzyć, że ten sam człowiek odbiera dopłatę, kupuje obligacje i jest przeciwny polityce rządu. Ot, paradoksy rynku kapitałowego.
Emil Szweda, Obligacje.pl