Spowolnienie w Polsce nie takie straszne
Na początku roku ekonomiści, nie tylko polscy, byli przekonani, że nasza gospodarka znalazła się na ścieżce stosunkowo dynamicznego i trwałego okresu poprawy sytuacji. Prognozy stawiały nas pod tym względem w czołówce europejskiej, a nawet światowej.
Tym większe zaskoczenie stanowiło pogarszanie się części parametrów makroekonomicznych, widoczne od kilku miesięcy. Największy niepokój związany jest z obniżaniem się wskaźnika PMI, obrazującego przyszłe tendencje w gospodarce. Po osiągnięciu w lutym bardzo wysokiej wartości 55,9 punktu, zaczął on zniżkować, by w lipcu znaleźć się poniżej 50 punktów, czyli poziomu którego przełamanie sygnalizuje kurczenie się gospodarki.
Tak więc zaledwie rok po tym, jak polska gospodarka rozpoczęła proces wychodzenia z jednej z najpoważniejszych od wielu lat zapaści, pojawiły się nie tylko obawy, ale i symptomy zadyszki. Od maja coraz wolniej rosła produkcja przemysłowa, w ślad za nią zaczęła dynamicznie słabnąć sprzedaż detaliczna, a największy niepokój budziła bardzo niska inflacja, którą można traktować także jako wskaźnik tego, co dzieje się w gospodarce. Te zjawiska stały w wyraźnej sprzeczności z niedawnymi bardzo pozytywnymi sygnałami, świadczącymi o tym, że uruchomione zostały wszystkie trzy główne silniki wzrostu gospodarczego, czyli eksport, konsumpcja i inwestycje. Taka sytuacja wskazuje zwykle trwałość pozytywnych tendencji, a szczególnym powodem do optymistycznej oceny perspektyw wzrostu było ożywienie w wydatkach inwestycyjnych.
Poza czynnikami wewnętrznymi, wzrost gospodarczy zależny jest jednak także od tego, co dzieje się w otoczeniu zewnętrznym. To właśnie ten element należy obarczać winą za rysujące się na horyzoncie trudności. Już pierwsze miesiące roku przyniosły nieoczekiwany rozwój sytuacji za naszą wschodnią granicą. Początkowo jej negatywny pływ na gospodarkę był nieco niedoceniany. Konsekwencje rosyjsko-ukraińskiego konfliktu szybko jednak odczuły firmy prowadzące działalność w tym rejonie. Drastycznie spadła sprzedaż kierowana do tych krajów, pogorszyła się jej opłacalność, pod znakiem zapytania stanęły plany inwestycyjne. Ostatnio do tych zjawisk doszło embargo nałożone przez Rosję na produkty rolno-spożywcze, które uszczupli polski eksport. A wszystkie te czynniki wystąpiły w momencie, gdy wyraźne osłabienie zaczęła odczuwać gospodarki strefy euro, w tym także niemiecka.
Wciąż jednak nie ma powodów by sądzić, że mamy do czynienia z zakończeniem rozpoczętego nie tak dawno cyklu wzrostu gospodarczego. W przeszłości kilkukrotnie zdarzało się, że tendencja poprawy sytuacji ulegała chwilowemu osłabieniu. Ostatnio takie zdarzenie miało miejsce na początku 2010 r. i stanowiło jedynie krótki przerywnik we wzrostowym cyklu, który trwał jeszcze dwa lata. Z poważniejszym załamaniem podobnego cyklu mieliśmy do czynienia w latach 2004-2005, gdy tempo wzrostu PKB obniżyło się z 6,9 do 2,4 proc. Wszystko wskazuje na to, że jeśli nie nastąpi dalsza eskalacja wojny handlowej z Rosją, w szczególności rozszerzająca się surowce energetyczne, obecne spowolnienie będzie miało charakter podobny do tego z 2010 r. Po krótkiej zadyszce polska gospodarka ponownie ruszy w górę, choć obecnie trudno ocenić, czy realne jest w tym roku osiągnięcie zakładanego wcześniej na 3-3,5 proc. tempa wzrostu PKB.