EBC nie boi się mocnego euro
Notowania wspólnej waluty względem amerykańskiego dolara kontynuują umiarkowane spadki w czwartkowy poranek, co w dużej mierze podyktowane jest ponownie odradzającą się siłą USD w obliczu ograniczonego apetytu na ryzyko. Taki stan rzeczy jest doskonale widoczny na amerykańskim rynku długu, gdzie rentowności 10-latek znajdują się tylko nieznacznie powyżej poziomu 2,8 proc. - są to najniższe poziomy w czerwcu. Na silniejszym dolarze i lekkiej awersji do ryzyka traci oczywiście polski złoty.
Banki centralne zwykle wystrzegają się komentarzy odnośnie do poziomu kursów walutowych jednocześnie podkreślając jego istotność dla perspektywy inflacyjnej. W tym kontekście warto odnieść się do Europejskiego Banku Centralnego, który w opublikowanym wczoraj biuletynie przyznał, że na razie efekt silniejszego euro (wspólna waluta umocniła się do dolara o 10 proc. na przestrzeni ostatniego roku, nie licząc rzecz jasna ostatniej deprecjacji) został zrekompensowany przez solidny popyt wewnętrzny. Choć bank wyraźnie podkreśla, że według jego szacunków efekt płynący ze zmian kursu walutowego na perspektywę inflacyjną utrzymuje się do kilku kwartałów (stąd wciąż obecne dane inflacyjne mogą być pod wpływem ostatniego ruchu wzrostowego na euro), to wczorajsza publikacja daje poniekąd zielone światło dla aprecjacji wspólnej waluty w kolejnych miesiącach. Co więcej, biorąc pod uwagę fakt, że główna para walutowa od szczytu zarejestrowanego w pierwszym kwartale do chwili obecnej straciła ponad 7 proc., można szacować, że w kolejnych miesiącach może działać to stymulująco na dynamikę wzrostu cen w europejskiej gospodarce. Konkludując, dopóki perspektywa popytu wewnętrznego pozostaje solidna, a aprecjacja waluty jest w dużej mierze wynikiem czynników endogenicznych, dopóty negatywny wpływ mocniejszego kursu na inflację może pozostać ograniczony, a nawet możemy doświadczyć pozytywne sprzężenie.
Choć polityka polskiego banku centralnego pozostaje wciąż wyraźnie akomodacyjna, gdyż na ten moment brak sygnałów sugerujących konieczność zacieśniania monetarnego (inflacja bazowa pozostaje nisko, deflator sprzedaży detalicznej również), to z zupełnie inną sytuacją mamy do czynienia w Czechach, gdzie bank centralny postanowił podnieść wczoraj główną stopę procentową o 25 punktów bazowych, już po raz czwarty na przestrzeni mniej niż roku. W konsekwencji różnica między główną stopą w Czechach i Polsce obniżyła się do najniższego poziom od co najmniej 2004 roku i wynosi obecnie tylko 0,5 pkt. proc. W tym miejscu warto wskazać, że jednym z głównych powodów, dla których czeskie władze monetarne zdecydowały się na podwyżkę stóp procentowych była słabość korony w opozycji do średniego, prognozowanego kursu EUR/CZK w drugim kwartale. Zauważmy również, że sytuacja odnośnie do dynamiki płac, równowagi na rachunku bieżącym jest bardzo podobno do tejże w Polsce, niemniej w Czechach doświadczamy nieco wyższej inflacji, zaś zachowanie krajowych walut względem euro od początku roku było porównywalne.
W dzisiejszym kalendarzu makroekonomicznym największa uwaga będzie skupiona na wstępnych danych inflacyjnych z europejskich gospodarek (Włochy, Niemcy), gdzie powinniśmy ujrzeć przyspieszenie dynamiki inflacji, co zostało już potwierdzone w danych z Hiszpanii. Ponadto z USA otrzymamy finalny (trzeci) odczyt PKB za pierwszy kwartał. Z kraju RPP opublikuje protokół z ostatniego posiedzenia. O godzinie 9:50 dolar kosztuje 3,7666 złotego, euro 4,3539 złotego, funt 4,9290 złotego, a frank 3,7762 złotego.