Ratajczak: Komórki macierzyste – polska szansa w biotechnologicznym wyścigu
Czy komórki macierzyste to szansa dla Polski na dołączenie do grona najbardziej innowacyjnych państw w dziedzinie biotechnologii?
W najbliższy piątek na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym rozpocznie się trzydniowa międzynarodowa konferencja z udziałem wielu polskich i zagranicznych ekspertów zainteresowanych tematyką komórek macierzystych i medycyny regeneracyjnej. Rozmawiamy z gospodarzem piątej edycji Baltic Stem Cell Meeting, prof. dr. hab. Mariuszem Z. Ratajczakiem, który zyskał światowy rozgłos i powszechne uznanie dzięki odkryciu tzw. komórek VSEL – komórek macierzystych o cechach komórek embrionalnych izolowanych z tkanek dorosłych osobników.
Panie profesorze, czy mamy dziś do czynienia z dynamicznym postępem medycznym, czy to tylko złudzenie? Wciąż przecież nie mamy lekarstw ani sposobów na wyleczenie wielu powszechnych chorób jak choćby raka.
Mariusz Z. Ratajczak: Postęp się dokonuje, choć oczywiście wolniej, niż byśmy chcieli. Wprowadzane są nowe koncepcje lecznicze, które powstawały lata temu w laboratoriach badawczych – teraz wchodzą do kliniki. Przykładem takiego postępu jest choćby stosunkowo nowa kategoria leków – cell & gene therapies. Należą do niej choćby stosowane wleczeniu nowotworów krwi CAR-T, które są efektem prac naukowców na uniwersytetach w USA, czy też terapie genowe, które diametralnie zmieniają perspektywę pacjentów z chorobami genetycznymi, dotychczas nieuleczalnie chorych. W obszarze komórek macierzystych pojawiły się zastosowania komórek mezenchymalnych wleczeniu chorób o podłożu immunologicznym (np. chorobie przeszczep przeciw gospodarzowi), FDA [amerykańska Agencja Żywności i Leków – przyp. red.] wkrótce ma zarejestrować technologię namnażania komórek krwiotwórczych, co pomoże w przeszczepianiu krwi pępowinowej.
Czy uważa pan, że praktykowane dziś na świecie, w tym w Polsce, procedury medyczne stosowane wobec nowatorskich technologii są efektywne?
Przejście z odkryć naukowych do praktyki klinicznej zawsze jest wyzwaniem. Zawsze więcej jest tutaj porażek niż sukcesów. Dlatego każda technologia odkryta przez naukowców, zanim zostanie wdrożona do stosowania u ludzi, przechodzi etapy badań przedklinicznych. Dopiero po pozytywnym ich przejściu można się pokusić o eksperymenty medyczne lub badania kliniczne i stosowanie u ludzi. Ja obserwuję to z perspektywy lekarza naukowca i widzę, że przełożenie nieraz przełomowych obserwacji w laboratorium badawczym na klinikę jest trudne. To spotyka choćby nagrodzoną Nagrodą Nobla technologię stosowania komórek i PS [indukowanych komórek pluripotencjalnych – przyp. red]. W bliskiej mi dziedzinie komórek macierzystych były proponowane ich różne typy i działali także rozmaici lobbyści. I tak mieliśmy okres, gdy próbowano leczyć komórkami izolowanymi z ludzkich zarodków, ale to się na szczęście skończyło i to nie tylko dlatego, że było nieetyczne, ale także niebezpieczne w terapii. Następnie pojawiła się „cudowna” alternatywa w postaci wspomnianych indukowanych komórek pluripotencjalnych, czyli dorosłych komórek somatycznych tak zmanipulowanych genetycznie, by cofnęły się one w swoim rozwoju. Z kolei pierwsza praca na ich temat pojawiła się już 16 lat temu, a Nagroda Nobla z nimi związana została przyznana 10 lat temu i od tamtej pory nie słyszymy o ich przełomowych i efektywnych wdrożeniach w klinice poza testowaniem na nich leków i użyciu do modelowania chorób, więc chyba coś jest nie tak. Terapia przy ich użyciu jeszcze nikogo nie wyleczyła, a proponowane terapie przerywano ze względu na niestabilność genetyczną i ryzyko rozwoju nowotworów, więc jeśli na obecnym etapie te komórki nie działają, to trzeba szukać dla nich alternatyw, takich jak choćby komórki mezenchymalne pobierane z dorosłych tkanek, co w Polsce bardzo dobrze robi choćby Polski Bank Komórek Macierzystych. Są solidne dane medyczne, że komórki te działają immunosupresyjnie oraz że mogą wydzielać pewne czynniki wpływające na regenerację uszkodzonych narządów.
W Polsce wiele terapii, w tym tych opartych na zastosowaniu komórek macierzystych, może się odbywać jedynie na zasadzie tzw. wyjątku szpitalnego. Można by powiedzieć, że dobre i to, ale pojawiają się czasem głosy, że wyjątek szpitalny też należy ukrócić. Wydaje się to mało zrozumiałe, bo przecież procedura ta jest stosowana w momencie, gdy wszystkie inne metody leczenia zawiodły
Tak jak powiedziałem wcześniej – każda terapia przed zastosowaniem u ludzi powinna mieć za sobą badania. Jeżeli takie dane są i można pomóc pacjentowi, to wydaje się, że w odpowiednim reżimie prawnym i etycznym można to zrobić. Nie jestem specjalistą od prawa, więc trudno mi się wypowiadać nad procedurą wyjątku szpitalnego, niemniej w niedawnych publikacjach International Society for Cell and Gene Therapy (ISCT) ta droga jest wskazywana jako jak najbardziej możliwa do zastosowania w przypadku, kiedy nic innego zrobić nie można. Musimy też pamiętać o jednym – niemal wszystkie dostępne terapie czy zarejestrowane leki niosą z sobą ryzyko. Większe lub mniejsze. Czy to oznacza, że należy je zablokować? Byłby to absurd. Za każdym razem lekarz ocenia szanse i zagrożenia. Jeśli bilans wychodzi na korzyść – terapia powinna zostać podjęta. Notabene – nie wiem, czy państwo wiedzą, że badania przeprowadzone w Europie kilka lat temu wskazują, że – uwaga – połowa zarejestrowanych leków nie działa! I niemal wszystkie ( jeśli nie wszystkie) mają różne działania niepożądane. To oznacza, że państwa w Europie wydają setki miliardów rocznie na dofinansowanie leków zupełnie bez sensu. Nie można więc się dziwić, że eksperymentalne leczenie może nie zadziałać i musi kosztować.
Żaden z bogatych koncernów farmaceutycznych nie ma polskiego rodowodu i w związku z tym polska myśl badawcza raczej nie ma szans na uzyskanie tego najbardziej pożądanego mecenatu w świecie naukowym jakim jest firma, którą stać na przełożenie odkrycia w formę dostępnego dla pacjentów leku. Jak w takim razie powinna się rozwijać praca badawcza w takim kraju jak Polska?
Koncerny farmaceutyczne mają moc sprawczą we wprowadzaniu nowych terapii, jednak coraz więcej leków powstaje w mniejszych firmach – często przy uniwersytetach. Takie firmy mogą doprowadzać projekty badawcze do pewnej fazy i następnie często są znajdowane przez partnera – większą firmę , która wspomaga rozwój. Jest tutaj miejsce dla polskich firm i odkryć, ale my naukowcy musimy się też nauczyć jak je komercjalizować. Amerykanie to potrafią i dlatego tak wiele nowych leków powstaje właśnie w tam. Do rozwoju takiego podejścia w Polsce potrzebne są pieniądze – te zapewnia choćby Agencja Badań Medycznych, NCBiR czy programy grantowe. Niezbędne jest także know-how, centra transferu technologii, wsparcie naukowców w zakresie rozwijania swoich odkryć w kierunku pożądanym przez odbiorców. Mimo, że to się w Polsce poprawia, to jednocześnie mamy dużo do nadrobienia.
Mówimy o Polsce, więc chciałbym zapytać, jak ocenia Pan zjawisko tzw. turystyki medycznej?
Turystyka medyczna rozumiana jako wyjazd do innego kraju w celu uzyskania leczenia jest powszechna, nie trzeba być lekarzem, żeby słyszeć o przypadkach kiedy osoby z Polski wyjeżdżały np. do USA w celu leczenia. Do Polski tez przyjeżdżają pacjenci z zagranicy, żeby dostać leczenie. Zawsze jednak trzeba mieć rozeznanie po co się jedzie i jakie są alternatywy. Zdarza się, że daje się ludziom fałszywą nadzieję. Chorzy jadą do jakiegoś kraju, gdzie tak naprawdę trudno jednoznacznie stwierdzić co się im tam podaje, jakie standardy są tam dotrzymywane. Akurat w bliskiej mi dziedzinie komórek macierzystych kilka takich niepokojących zdarzeń miało miejsca w USA, gdzie w niektórych przypadkach wstrzykiwano bez odpowiedniego nadzoru coś pacjentom z niewiadomych źródeł i taka terapia kończyła się tragicznie. Tymczasem tego typu procedury, które się proponuje w Polsce, często w ramach wspomnianego tzw. wyjątku szpitalnego są dokonywane z pełną asekuracją, po wcześniejszym zatwierdzeniu przez komisję bioetyczną, pod nadzorem fachowców. Dlatego jestem przeciwnikiem turystyki medycznej. Oczywiście w pojedynczych przypadkach, dobrze kontrolowanych, gdzie nie ma realnej alternatywy dla pacjenta takie zjawisko jest dopuszczalne.
Czy nasza przyszłość to terapie „skrojone na miarę” pod pacjenta, przygotowane często z jego własnych komórek, w tym odkrytych przez pana VSEL? Czy też czeka nas inna przyszłość – będziemy leczeni w wymiarze bardziej ogólnym, jako społeczeństwo, któremu zaproponuje się jeden model terapii na daną dolegliwość ze z góry założonym odsetkiem osób, którym ta terapia nie pomoże?
Trudno mi wyrokować na przyszłość. Jak widzimy po rozwoju nowych terapii – coraz częściej mamy do czynienia z lekami, które podaje się bardzo wąskiej populacji (np. z określoną mutacją genetyczną). Odkryte przez mnie komórki VSEL do tej pory są trochę przegraną kartą polskiej biotechnologii. Uważam, że to polskie odkrycie powinno być doinwestowane, a tymczasem przez kilka lat nasze prace były blokowane właśnie z tego powodu, że działało silne lobby promujące inne rodzaje komórek. Tymczasem uważam, że nie powinno się blokować możliwości badań nad żadnym rodzajem komórek macierzystych. Znam osoby w Polsce, które jeszcze kilka lat temu przekonywały, że komórki indukowane są przyszłością medycyny, i zwalczały nasze badania. Tymczasem gdy okazało się, że komórki te są niebezpieczne dla człowieka, to sens tego lobbingu upadł. Gdyby jednak ktoś chciał do niego wrócić, to apeluję, by sobie po prostu te komórki wstrzyknął. Tak bywało w medycynie, że odkrywca aplikował sobie sam to, co odkrył, udowadniając w ten sposób, że jego odkrycie jest bezpieczne. Na obecnym etapie badań w przypadku komórek i PS tak niestety nie jest. Ja zaś jestem wstanie w każdej chwili wstrzyknąć sobie komórki VSEL.