TVN ujawnia ważnego świadka
Publikacja TVN i Głosu Wielkopolskiego, ujawniająca informacje ze śledztwa w sprawie zabójstwa Jarosława Ziętary, może mieć fatalne skutki dla przebiegu procesu oskarżonych o udział w zbrodni - uważa przedstawiciel Komitetu Społecznego im. Jarosława Ziętary.
Jarosław Ziętara był poznańskim dziennikarzem. Ostatni raz widziano go 1 września 1992 r. Rano wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji „Gazety Poznańskiej”. W 1999 r. został uznany za zmarłego, ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono. O uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Ziętary PK oskarżyła Mirosława R. ps. „Ryba” i Dariusza L. ps. „Lala”. Oskarżeni, obecnie 60-letni Mirosław R. i 50-letni Dariusz L., byli w pierwszej połowie lat 90. pracownikami założonego przez Mariusza Świtalskiego poznańskiego holdingu Elektromis. PK ustaliła, że działalność holdingu „pozostawała w zainteresowaniu zawodowym Jarosława Ziętary”.
W piątek dziennik „Głos Wielkopolski” opublikował relację rozmowy ze świadkiem, który miał inwigilować Ziętarę na zlecenie Elektromisu i widzieć moment porwania dziennikarza przez oskarżonych. Materiał jest wynikiem wspólnej pracy z redakcją „Superwizjera” TVN. Świadek, nazwany w tekście Kazimierzem, to były funkcjonariusz SB i UOP. Zajmował się m.in. śledzeniem i podsłuchiwaniem osób. Świadek twierdzi, że ma pełną wiedzę o zbrodni na Jarosławie Ziętarze.
Mam kolejne dowody. Jak położę je na stół, to pozamykają wszystkich z kierownictwa dawnego Elektromisu. Oni wiedzą, co ja wiem, i może dlatego na razie nic mi się nie stało - podkreślał świadek na łamach gazety.
Dodał, że o fakcie, że śledził Ziętarę, wiedział twórca Elektromisu Mariusz Ś., Krystian Cz. i Krzysztof S. - ścisłe kierownictwo firmy. Zlecenie na inwigilację dziennikarza miał otrzymać, ponieważ Ziętara „wiedział o wielkim przemycie Elektromisu”.
Kilka godzin po publikacji artykułu, Krystian Czarnota i twórca Elektromisu Mariusz Świtalski (zgodzili się na publikację pełnych nazwisk) odnieśli się do treści artykułu w oświadczeniu. Poinformowali, że 22 października br. w Prokuraturze Krajowej Wielkopolski Wydział Zamiejscowy w Poznaniu złożone zostało zawiadomienie o przestępstwie szantażu, którego miał dokonać bohater publikacji. Na dowód zostało załączone nagranie audio, na którym opowiada on „jak za kwotę 3 mln złotych jest gotowy zmieniać swoje zeznania opisujące rolę kierownictwa Elektromisu w sprawie Ziętary”.
W sobotę do publikacji odniósł się przedstawiciel Komitetu Społecznego im. Jarosława Ziętary Krzysztof M. Kaźmierczak. W opublikowanym oświadczeniu podkreślił, że jego zdaniem „ujawnienie informacji ze śledztwa w sprawie zabójstwa Jarosława Ziętary i upublicznienie informacji na temat bardzo ważnego świadka, który widział porwanie dziennikarza może mieć fatalne skutki dla przebiegu procesu oskarżonych o udział w zbrodni”.
Interes w upublicznieniu tego rodzaju informacji na temat świadka mają przede wszystkim odpowiedzialni za zamordowanie dziennikarza - zarówno oskarżeni u udział w porwaniu Ziętary jak i osoby, którym nie postawiono zarzutów, lecz są w sprawę zamieszani. To oni dysponują danymi adresowymi świadka, które pozwoliły dziennikarzom dotrzeć do niego. Dane te nie są dostępne dla mediów, dziennikarze nie mają bowiem dostępu do akt sądowych i śledztwa Prokuratury Krajowej, które prowadzone jest w ścisłej tajemnicy - podkreślono w oświadczeniu.
Dodano, że „publikacja ma sensacyjną formę, ale realnie nie wnosi nic pozytywnego do sprawy Ziętary”, a ponadto może stanowić przemyślaną próbę osłabienia wiarygodności, lub wręcz kompromitacji świadka.
Publikacji nie można wytłumaczyć interesem społecznym ani staraniami na rzecz pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców porwania i zamordowania Jarosława Ziętary. Przedstawiciel Komitetu Społecznego im. Jarosława Ziętary kilkakrotnie przestrzegał dziennikarzy Superwizjera TVN o tym, że interes w tego rodzaju publikacjach mają wyłącznie odpowiedzialni za zamordowanie dziennikarza. Niestety, przestrogi te, przekazywane już od września br., zostały całkowicie zlekceważone - wskazano w oświadczeniu.
Krzysztof M. Kaźmierczak uważa, że już wcześniej „nierozważne publikacje kilkakrotnie naraziły sprawę Ziętary”. Zaapelował również do dziennikarzy o „odpowiedzialność i roztropność przy podejmowaniu sprawy zabójstwa Jarosława Ziętary”.
To nie jest temat jak każdy inny, to sprawa jedynego w Polsce zabójstwa dziennikarza na zlecenie, sprawa zamordowania naszego kolegi po fachu - napisał.
Współautor publikacji, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego” Łukasz Cieśla powiedział w sobotę, że „Krzysztof M. Kaźmierczak ma niewątpliwe zasługi dla sprawy Jarosława Ziętary, dla przypominania o niej, bo już przed laty pisał i domagał się jej wyjaśnienia. Natomiast od pewnego czasu wypowiada się w taki sposób, jakby miał monopol na pisanie o sprawie Ziętary. Wiem, że nie tylko mnie, ale i innych poznańskich dziennikarzy strofuje, poucza i mówi, co można, a czego nie należy robić zajmując się tym tematem”.
Cieśla podkreślił, że „nie chodzi tu o wchodzenie w jakieś publiczne polemiki, czy spory, bo uważam, że najważniejsza jest tu sprawa Jarosława Ziętary”.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że poznański dziennikarz zniknął, prawdopodobnie został porwany i zamordowany. Nie jestem pierwszym dziennikarzem pouczanym i stawianym +do szeregu+ przez Krzysztofa Kaźmierczaka. Jest mi jednak przykro, że do takich rzeczy dochodzi, bo mam wrażenie, że Krzysztof Kaźmierczak nie przeczytał tej publikacji ze zrozumieniem - powiedział.
Cieśla zaznaczył, że nie zgadza się z twierdzeniami, że doszło do ujawnienia informacji ze śledztwa. Jak wskazał, „śledztwo zostało zakończone skierowaniem do sądu aktu oskarżenia. Dane świadka, o którym pisaliśmy, są znane stronom; decyzją prokuratury, podtrzymanej przez sąd, miał on zdjęty status świadka incognito. Zresztą na czwartkowej rozprawie w procesie Aleksandra Gawronika, ten świadek miał złożyć zeznania, jego nazwisko pojawiło się na wokandzie i zostało odczytane na sali rozpraw, więc nie można twierdzić, że jego dane zostały ujawnione przez nas”. Cieśla wskazał ponadto, że już choćby z publikacji wynika, że druga strona dowiedziała się o fakcie złożenia zeznań przez tego świadka już na przełomie 2014 i 2015 roku.
Dziennikarz podkreślił, że „w oświadczeniu wyrażone są opinie, a nie fakty”.
Absolutnie zaprzeczam, abyśmy byli inspirowani przez drugą stronę, albo że dostaliśmy czyjeś namiary, adres, żeby załatwić naszymi rękoma jakiś interes - to jest absurd i fałszywe, kłamliwe założenia, na których Krzysztof Kaźmierczak buduje treść oświadczenia i sugestie, że my działamy w interesie osób oskarżonych, czy łączonych ze zabronią - podkreślił.
W publikacji „Głosu Wielkopolskiego” i TVN świadek miał mówić śledczym, że jeździł za Ziętarą, robił zdjęcia, dokumentował jego codzienne zwyczaje, założył podsłuch w mieszkaniu dziennikarza. 1 września 1992 roku, siedząc w samochodzie pod mieszkaniem Ziętary, miał widzieć, jak pod kamienicę podjeżdża policyjny radiowóz, a następnie Ziętara wsiada do samochodu z dwoma funkcjonariuszami, trzeci kierował autem. Kiedy świadek miał zatelefonować z tą informacją do Krystiana Cz. - ten nie miał być zdziwiony wiadomością. Niedługo później świadek rozpoznał „funkcjonariuszy” w pracownikach Elektromisu. Według informacji świadka Ziętara miał zostać zabity, a jego ciało rozpuszczone w kwasie.
W rozmowie z dziennikarzami świadek podkreślił ponadto, że „jego zdaniem to Mariusz Ś. i Krystian Cz. polecili usunąć Ziętarę”. O tym, co wie w sprawie Ziętary, miał zeznać śledczym w 2013 roku i wówczas miał obciążyć kierownictwo Elektromisu. Początkowo miał status świadka incognito. Liczył też, że prokuratura „pomoże” mu w jego własnych konfliktach z prawem. Pod koniec 2014 roku zatrzymano „Lalę” i „Rybę”. Trzecim z „funkcjonariuszy”, który miał brać udział w porwaniu dziennikarza, miał być „Kapela”. W 1993 roku zginął, zastrzelił się, choć pojawiały się teorie, że samobójstwo zostało upozorowane, bo „Kapela” miał mieć wyrzuty sumienia i obawiano się, że „pęknie” z powodu tego, co się stało z Ziętarą.
Na późniejszym etapie świadek zaczął się jednak wycofywać z zeznań. Stracił status incognito, prokuratura umorzyła wątek porwania dziennikarza. Od tej decyzji się odwołano, sprawę przekazano innemu prokuratorowi, który ostatecznie - głównie na podstawie zeznań tego świadka - skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko „Rybie” i „Lali”.
W rozmowie z dziennikarzami świadek zapewnił, że w sądzie podtrzyma wcześniejsze zeznania i powie o okolicznościach porwania dziennikarza. „Istnieje dokument, który czarno na białym pokazuje, że ludzie Elektromisu tym wszystkim kierowali. Prokuratura nie dostała wcześniej tego materiału, bo czekałem, co zrobi w moich sprawach” - podkreślił świadek na łamach gazety.
MS, PAP