Głos na poniedziałek, czyli subiektywne podsumowanie weekendu
Upał koszmarny. Najcieplejsze od kilku lat lato. Dziennikarze telewizyjni w trakcie wyścigu szczurów, który z nich zrobi najlepszy reportaż o tym, jak jest gorąco. Jeżdżą po stolicach europejskich, robią wywiady z turystami. W Rzymie nie można się kąpać w fontannie Trevi pod groźbą kary pieniężnej, jednak, jak podkreśla miłe małżeństwo z Italii są też inne fontanny, gdzie można się spokojnie ochłodzić. W Paryżu też upalnie, chyba gorzej niż w zeszłym roku, ale na szczęście jest sztuczna plaża przy Sekwanie, która jak wynika z wypowiedzi turystki z Niemiec, być może nie jest najładniejsza, ale za darmo. W stolicy Polski imprezy na Stadionie Narodowym, a poza tym na szczęście nic się nie dzieje. Bo przecież kolejne afery LOTu, KGHM, czy też pomysły ministra R. to takie tam... nic.
U nas obędzie się bez wywiadów z turystami. Pozytywny finał wojny celnej, przynajmniej w kwestii paneli słonecznych wzbudza moją obawę, ale może się czepiam. Dla odmiany na Wyspach o wyjściu z Unii, GSK i komuś rośnie sprzedaż, co oczywiście i jednoznacznie oznacza rozpoczęcie ery prosperity. Zastanowimy się, jak to się dzieje, że Szwecja jeszcze istnieje, a na końcu troszkę o robotach ręcznych, zupełnie niekuchennych.
Partyzantka celna
Nie ma nic gorszego niż źle przemyślana polityka handlu zagranicznego. Albo w ogóle nieprzemyślana. Tak jest w przypadku Polski, która takowej nie ma w ogóle, jak z resztą każdej innej, o czym poinformował nie dalej jak w miniony czwartek minister Sikorski ambasadorów, tak jest też w przypadku Unii Europejskiej. Nic jest w tym dziwnego, jak można prowadzić politykę kilku różnych państw, zupełnie innych gospodarczo, udając, że w zasadzie to jedno i to samo. Tylko belgijskim socjalistom może przyjść coś takiego do głowy, stąd wojna celna, o której grzmiałam wraz z Li Keqiangiem przez cały czerwiec. Finał całej sprawy jest taki, że my w Unii umówiliśmy się wraz z tymi w Chinach, że ustalamy ceny minimalne na te ich solary. Nie wiem, czy to Angela porozmawiała z Karelem „po swojemu”, czy też może jego regulacyjna dusza od upału trochę zmysły przytępiła, ale coś czuje, że to nie koniec tego zagadnienia. Skoro Li uważa to za rozwiązanie, owo minimum musi być na jakimś w miarę rozsądnym poziomie, jednak ja nie rozumiem, kto zyskuje na tych minimach. Być może Karelowi się wydawało, że z cła to mu coś jeszcze skapnie, no, ale przecież nie z ceny minimalnej. Odnoszę wrażenie, że jest to przedstawiciel najgorszej grupy pracowników/urzędników – głupi i aktywny. O mądrym i aktywnym wszyscy byśmy marzyli, głupi i nieaktywny jeszcze jakoś obleci, no, ale głupi i aktywny to już tylko cenę minimalną może wprowadzić. Strzeżmy się dnia, kiedy de Gucht wróci z urlopu, bo może się okazać, że jego nadaktywność wzrośnie, a wraz z nią nasza niedola.
Z Wysp...
Ciężkim problemem na Wyspach jest afera GSK. Co prawda ten, kto uważa to za aferę musi być naiwny jak niemowlę – od zawsze tajemnicą poliszynela było, w jaki sposób big pharma zdobywa rynek, jednak zaskakującym jest, że w końcu się im dobrali do pióropuszu. Na fali modnych ostatnio whistleblowerów (tak zwanych gwizdkowych) jakiś musiał się i w GlaxoSmithKline pojawić. Nie wiem, czy liczy na azyl w Wenezueli, ale jak na razie powiedział, że wszyscy account managerzy mieli swój „fundusz reprezentacyjny” bynajmniej nie na postawienie kawy i ciastka z dziurką. Pieniądze miały służyć, na co oporniejszych lekarzy, którzy to odsyłali klienta z zaleceniem odpoczynku zamiast siateczki leków. Były one przelewane na prywatne konta specjalistów od sprzedaży. Gwizdkowy twierdzi, że GSK posiadała układy z agencjami turystycznymi, które to miały otwarte konta dla lekarzy, którym zapewniała bilety lotnicze, pobyt w hotelu, a nawet kieszonkowe na zwiedzanie. Rzecz odbywała się dosyć automatycznie, a raz w miesiącu agencja wystawiała fakturę GSK. Rzecznik prasowy ma oczywiście inne zdanie na ten temat i raczej uznaje, że gwizdkowy „nic się nie zna”, a zarzuty ze strony Chińczyków są zupełnie inne. Problem w tym, że nie są inne, bo przecież od korumpowania lekarzy się zaczęło, a jeśli ktoś uważa, że drogie prezenty i wyjazdy nie są elementem korupcji możemy zacząć go podejrzewać o bliskie kontakty z ministrem Nowakiem. W przypadku, gdy sprawa GSK zostanie przeprowadzona do końca i rzetelnie, morał z całej historii będzie taki, że Chińczycy są krajem najbardziej dbającym o wolny handel i etykę w biznesie. Ktoś ma coś jeszcze do powiedzenia o prawach człowieka?
Drugą palącą sprawą na Wyspach jest oczywiście Unia Europejska. Co chwilę pojawia się jakiś ekspert, który to opowiada o tym, jak to UK musi zostać w UE, bo inaczej przestanie eksportować. W zasadzie codziennie jakiś właściciel firmy wypowiada się o korzyściach z bycia w nieimperialnym imperium. Zazwyczaj są to osoby zarabiające na kwotach, dopłatach, subsydiach, przepisach, jednak tym razem przeszli samych siebie. Otóż niejaki Jeremy Darroch, prezes BSkyB wypowiedział się, że pozostanie w Unii jest bardzo korzystne dla UK, że jest bardzo naturalne dla businessu, że przecież tyle firm na tym zyskuje. Po czym dodał, że co prawda BSkyB w ogóle nie ma nic wspólnego z UE, że w zasadzie to ta branża jest poza wpływem unijnym i tak w praktyce to on nie może nic na ten temat powiedzieć. Ekspert pierwszej klasy – najpierw uważa, że Unia nie ma wpływu na jakąś branżę, a przecież, jeśli byłaby to prawda, to nikt myślący by się nie przyznał, wiedząc, że jeśli któryś z tych uniokratów dowiedziałby się, że coś jest poza zasięgiem jego wpływów zaraz by to zmienił, a później mówi, że się na tym nie zna. No cóż, skoro my takich ekspertów mamy to ten kryzys leciuchno nas musnął, a powinien zabić.
Na 5% wzrost sprzedaży Unilevera mogę tylko odpowiedzieć, że rzeczywiście gospodarka powoli rusza się, ale chyba zapominamy o tym, że prawdziwym wskaźnikiem rosnącego dobrobytu jest ilość nowych firm na rynku w stosunku do tych zamykanych. Miarka wzrostu sprzedaży wielkiego koncernu jest tak przystająca do szacowania wzrostu gospodarczego, jak liczenie przyrostu naturalnego za pomocą ilości kupionych lizaków. Być może i jest to jakoś powiązane, ale co, jak wcale nie?
Poszło z dymem
Zawsze uważałam za cud, że kraje skandynawskie jeszcze jakoś tam ciągną. Ich najnowszy problem, jak zwykle tego typu, co to je opisywał Kisiel, są oczywiście papierosy. Szwedzi mają wieczny problem z papierosami - niedawno uznali, że pacjenci korzystający z dobrodziejstwa operacji nie mogą kilka dni przed nią oraz po niej sobie zakurzyć, a zakaz dotyczy także przypadków nagłych. Tym razem chodzi o to, że jak ktoś spali sobie fajeczkę to najczęściej wyrzuca pozostałość na ziemię zanieczyszczając tym samym chodnik i okolicę. Z tej przyczyny koncerny tytoniowe powinny być współkarane za zaśmiecanie środowiska i... płacić dodatkowy podatek. Nie wypada się wtrącać w wewnętrzne sprawy Szwecji, ale w Związku Radzieckim podobną logiką się kierowano i nie skończyli w zbyt luksusowym położeniu.
Czy znają Państwo robótki ręczne? Jeśli nie, to polecam uwadze – modne, ręcznie wykonane i rodzime. http://www.robotyreczne.com/
Dobrego tygodnia!