Głos na poniedziałek, czyli subiektywne podsumowanie weekendu
Weekend kończący wybory w Niemczech. Kanclerz Merkel porównywana do Konrada Adenauera, ciekawe kiedy jej imieniem nazwą stacje metra. „Fakty” podobno na ten jeden dzień zmieniły miejsce nadawania na Reichstag, ale tego dowiedzieliśmy się w poniedziałek rano z tak zwanych internetów, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach "Faktów" nie ogląda. Media zbulwersowane zachowaniem stacji – ciekawe, co by powiedzieli widząc internetowe wydanie The Economist, w całości poświęcone kanclerz Merkel, systemowi wyborczemu w Niemczech, perspektywom koalicyjnym, testom osobowości „którym politykiem RFN jesteś” etc. Ja podsumuję weekend alternatywnie, w końcu po co się dublować?
Zjednoczone Królestwo Urzędników
Afera. Otóż, jak zewsząd słychać, unijny dyskurs na tematy klimatyczne zmienił się o 183 stopnie. Na razie to tylko urabianie gruntu, nikt nie chce przecież urywać kurze złotych jaj, jak mawiał Stefan Siara Siarzewski, ale tak czy siak widać, że mają jeszcze trochę wstydu i nie chcą nas do cna wyniszczyć swoimi subsydiami, odchodzeniem od węgla, certyfikatami CO2 i farmami wiatrowymi. Z tej przyczyny Donald Słońce Peru Tusk mógł powiedzieć „zostajemy przy węglu” (zupełnie tak, jak on by miał coś tutaj do gadania), a kanclerz Merkel – Adenauer pozwala sobie pomyśleć o wycofaniu z Energiewende. Ich śladem poszedł Greg Barker, który postanowił obciąć subsydia dla przybrzeżnych farm wiatrowych, które istniały tylko i wyłącznie z racji dopłat rządowych, ponieważ są drogie i nikomu niepotrzebne. Barker majaczy o jakichś zyskach, które teraz będą mieć inwestorzy ze sprzedaży tego fenomenalnego prądu, zapominając o tym, że aby mieć profit musieliby zażyczyć sobie takich cen, że nawet najbardziej aktywni członkowie partii zielonych nie sprawiliby sobie takiej energii. Nikogo za bardzo to nie obchodzi, bo inwestorzy, co dopłatę dostali to ich i mogą się w sumie zająć czymś innym. Tylko Committee on Climate Change czuje, że tracą grunt pod nogami, rzucają więc klątwami i złymi urokami. Nie wiem, czy organizacje „ekologiczne” nie powinny koniunkturalnie zmienić się w organizacje na rzecz dużej emisji CO2, ponieważ teraz najprawdopodobniej będziemy do niego wracać. A jak taki powrót urządzić bez powołania kilku komitetów, urzędów, komisji?
No to klops! Brytyjczycy zarabiają więcej. Należy jak najszybciej coś zrobić, bo przecież tak być nie może! Problem jest oczywiście natury socjalistycznej. Od 5 lat pensje na Wyspach nie wzrastały. Teraz z racji tego, że wszystkie wskaźniki rosną, to i pensje też – efekt kuli śnieżnej. Niektóre pensje wzrosły nawet o 10%, co jest grubo powyżej inflacji. No i co? Powinno być wszystkim przyjemnie, ale... ale nie jest. Otóż nie wiadomo teraz co z tym majdanem zrobić, bo przecież skoro pensje wzrosły to należy wprowadzić nową płacę minimalną. Vince Cable lekko komunizujący libdem (taki egzotyk naszych czasów) uznał, że skoro są lepsze czasy to trzeba się dzielić i tylko nie do końca wiem, czy chodzi mu o to, żeby się z nim ową wyższą pensją podzielić, czy że należy wprowadzić płacę minimalną, przez co ktoś inny będzie mniej zarabiał i to jest ta forma dzielenia. W każdym razie dyskusja trwa i o dziwo nie brak mądrych głosów, iż płaca minimalna to pomyłka i jeśli Wyspy nie będą konkurencyjne to nawet wskaźniki nic nie pomogą. Szkoda, że to głosy jak zwykle spoza „elity” politycznej...
Niemieckie wywłaszczenie
Może trochę trudno w to uwierzyć, ale w Niemczech poza wyborami coś jeszcze się działo. Mieszkańcy Hamburga poza zagłosowaniem na kanclerz Merkel musieli też zdecydować, czy miasto powinno odkupić sieć wysokiego napięcia od koncernu Vattenfall. Oczywiście nikt nie zapytał koncernu Vattenfall, czy oni w ogóle chcą odsprzedać swoją własność, ale przecież własność prywatna to wstecznictwo i każdy rozsądny człowiek wie, że powinno się tego zakazać. Dlaczego jednak Hamburg w ogóle zastanawia się, czy odbierać sieć Vattenfallowi, który nie ukrywajmy, ma spore konotacje z państwem? Ano, dlatego, że Zieloni wraz z fantastycznym ugrupowaniem die Linke wymyślili taki sposób na kampanię wyborczą. Wznoszą hasła, że celem przejęcia sieci wysokiego napięcia jest społeczna równość, odpowiedzialność klimatyczna i demokratyczna kontrola nad dostawą prądu. Do akcji przyłączają się oczywiście wszystkie „eko” organizacje typu BUND, Greenpeace, stowarzyszenia konsumentów i wynajmujących mieszkania. Z tej kiełbasy wyborczej w niedziele Hamburczycy musieli sobie zawracać głowę jednym głosowaniem więcej, ale poza tym to chyba kolejny znak, że „eko”logom kończy się koniunktura i trzeba coś wymyślić, bo odchodzić od „idei” się nie chce, ale kasiory ubywa. A na takiej sieci wysokiego napięcia to można przytrzasnąć nawet więcej niż na państwowej służbie zdrowia.
American dreaming
W mediach ekonomicznych zawrzała dyskusja na temat końca american dream. Ekonomiści zastanawiają się, czy to nie przypadkiem koniec wielkich możliwości, koniec od pucybuta do milionera. Na podparcie swoich tez mają fakt, że w dzisiejszej Ameryce jest 10-15% bogatych mających polityczne układy, które zamykają wiele dziedzin dla nowych inwestorów - nie wystarczy już ciężka praca i determinacja, potrzeba jeszcze znajomości. Czyli ekonomiści zastanawiają się, czy w Ameryce został jeszcze jakiś kapitalizm, czy to już zamierzchła przeszłość. Dziwne jest to, że dopiero teraz nad tym dywagują, skoro mit od pucybuta do milionera został już dawno obalony. Amerykanie w ogóle nie słyną z dobrego refleksu - 10 lat po bankructwie Detroit ogłosili jego nie wypłacalność, ale doprawdy to jest sprawa już zupełnie przebrzmiała. Wolność niszczona od czasów prohibicji, umarła we wczesnych latach 90., a teraz to tylko pozostaje pytanie, kiedy zapanuje ustrój totalitarny. Ameryka to ciekawe studium przypadku, jak w 150 lat zmienić cudowny kraj wielkich możliwości w socjalistyczny grajdół oraz najlepszy dowód na to, że jako cywilizacja dążymy do samozagłady.
Mieszkanie w Singapurze
Otóż, jak się wszyscy spodziewali wolny rynek zawiódł (czekam, aż ktoś podniesie alarm, że grawitacja, albo fotosynteza zawiodła). W Singapurze było tak, że mieszkań na "wolnym rynku" było mało i były drogie. Dlatego państwo zajęło się deweloperką. Teraz zapanował tam raj na ziemi. Wszyscy żyją w mieszkaniach wybudowanych przez państwo, które są dobre i tanie. Oczywiście jest to lepszy pomysł niż „wolny rynek”, który oczywiście zawiódł, dlatego oczywiście trzeba było wprowadzić nowy „urząd” antykorupcyjny, żeby jakże uczciwych i mądrych urzędników nie kusiło. Wystarczy, że majątek danego civil servant nie ma pokrycia w oficjalnych dochodach (na przykład otrzymuje spadek) i można go wsadzić za kratki. Oznacza to ogromną inwigilację, brak swobód obywatelskich oraz prawo „do interpretacji”, gdzie wszystkich możemy wsadzić za kratki – definicja totalitaryzmu. Wszyscy (też oczywiście) zachwyceni jak to państwo zadbało i jak to lud spracowany ma dach nad głową i jak to wszystkim jest dobrze. Tylko dlaczego nikt nie zapytał, czemu tych mieszkań na wolnym rynku było mało i były drogie i czemu nikt nie wpadł na to, że może należy zlikwidować przepis, który uniemożliwia budowanie tanio i dobrze? Nie potrzeba byłoby robić z obywateli niewolników, wydawać cudzych pieniędzy na coraz więcej instytucji kontrolujących, wyzyskując przy tym przedsiębiorców.
Dlaczego przedsiębiorcy jako najbardziej wyzyskiwana przez wszystkie niedojdy, nieudaczników, spryciarzy i oszustów grupa społeczna nie mogą wyjść na ulice, podpalić opon i doprowadzić do uwolnienia mechanizmów rynkowych? Skąd zgraje wydrwigroszy mają w sobie tyle siły przebicia, że potrafią ucisnąć wszystkich uczciwych i pracowitych ludzi, okradając ich z owoców pracy i pozbawiając wolności? Dobrego tygodnia!