Coraz trudniej spełnić wymagania bankowych depozytów
Chociaż w ramach bankowych promocji można znaleźć depozyty na 7-8 proc. w skali roku, to przeciętnie lokujemy nasze środki na niewiele ponad 4 proc. rocznie – sugerują najświeższe dostępne dane. Problemem mogą być wymagania, które trzeba spełnić, aby zakwalifikować się na wyższe oprocentowanie.
W ostatnim miesiącu pięć banków pogorszyło warunki swoich promocyjnych depozytów. Kolejne trzy zdecydowały się na ruch w przeciwnym kierunku. Średnie oprocentowanie najlepszych lokat i rachunków oszczędnościowych można dziś szacować na 5,56 proc. – wynika z danych zebranych przez HREIT. Przy tym na czele zestawienia znajdziemy kilka propozycji kuszących oprocentowaniem na poziomie 7-8 proc..
Nie korzystamy z coraz lepszych promocji?
Mimo tego w ostatnim czasie średnie oprocentowanie faktycznie zakładanych lokat nie podąża drogą wyznaczoną przez bankowe promocje. Wygląda to tak, jakby Polacy pomimo ofert specjalnych, zakładali lokaty na coraz gorszych warunkach. Najświeższe dane banku centralnego mamy za kwiecień. Wtedy zanosiliśmy nasze oszczędności na lokaty w nadziei, że dostaniemy w zamian przeciętnie 4,18 proc. odsetek w skali roku. W tym samym czasie przeciętne oprocentowanie promocyjnych depozytów było na poziomie prawie 5,6 proc. rocznie.
Oczywiście może być to przejściowy fenomen, ale jest inne wytłumaczenie. Są nim tzw. „gwiazdki”, których coraz więcej pojawia się przy szczególnie ciekawych ofertach. Chodzi oczywiście o wymagania, które banki stawiają przed poszukiwaczami najlepiej oprocentowanych depozytów.
Klasycznymi rozwiązaniami są: limit kwoty, krótki okres korzystania z promocyjnego oprocentowania oraz kierowanie tych ofert do nowych klientów lub co najmniej osób, które przynoszą do banku nowe środki. Nierzadko warunkiem koniecznym było też aktywne korzystanie z dodatkowych produktów (karta, konto, aplikacja mobilna).
Coraz powszechniej stosowaną „innowacją” jest to, że jeśli chcemy cieszyć się z wyższego oprocentowania, to musimy nie tylko regularne zasilać konto lub utrzymywać minimalne saldo na rachunku, ale też aktywnie korzystać z usług płatniczych (karty lub BLIKa). Co najmniej kilka banków wymaga ponadto od osób zakładających depozyty udzielania tzw. zgód marketingowych. To znaczy, że promocyjne oprocentowanie będzie naliczane, ale dopiero wtedy, kiedy pozwolimy pracownikom banku kontaktować się z nami w sprawach sprzedaży innych produktów lub usług.
Czas pokaże czy na takie dictum część klientów będzie konsekwentnie odpowiadać, że co za dużo to nie zdrowo. Już aktualne dane zaczynają sugerować, że coraz więcej oszczędzających dochodzi do wniosku, że 50, 100 czy 200 złotych dodatkowych odsetek nie jest wartych zachodu i zgody np. na telefony od osób chcących sprzedać nam dodatkowo ubezpieczenie, kartę kredytową czy na przykład pożyczkę gotówkową.
Dla porządku musimy dodać, że w naszym zestawieniu zajmujemy się tylko „czystymi depozytami”. Pomijamy więc oferty, w ramach których ponosimy dodatkowe ryzyko inwestowania w fundusze inwestycyjne, zaciągamy kredyt na zakup auta lub w pakiecie z lokatą bierzemy kartę kredytową.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że w naszym rankingu zbieramy co miesiąc informacje o najlepiej oprocentowanych lokatach, ale też rachunkach oszczędnościowych. Skupiamy się na takich, w ramach, których powierzamy pieniądze na maksymalnie 12 miesięcy. Kluczowe jest dla nas bezpieczeństwo, a więc lokata lub rachunek oszczędnościowy muszą podlegać pod gwarancję BFG (lub identycznej instytucji z innego kraju UE). I choć przyjmujemy oferty, w ramach których trzeba skorzystać z produktów dodatkowych (konta, karty, a nawet ubezpieczenia), to robimy to tylko wtedy, gdy można z nich zrezygnować lub uniknąć kosztów aktywnie korzystając z karty lub konta.
Banki nie muszą toczyć zażartego boju o nasz kapitał
Jest jeszcze jedno wytłumaczenie fenomenu, w ramach którego pomimo solidnych promocji godzimy się powierzać bankom nasze oszczędności w zamian za coraz niższe wynagrodzenie. Może być to efekt tego, że nasze oszczędności wyraźnie rosną, a konkurencja o nie zmalała. I chodzi tu nie tylko o to, że Minister Finansów od maja ograniczył trochę atrakcyjność obligacji emitowanych na krótsze terminy, ale też fakt, że szybciej rośnie skłonność do zanoszenia naszych pieniędzy do banków niż skłonność do pożyczania pieniędzy od banków.
Nie bez znaczenia jest tu fakt, że dynamika wzrostu wynagrodzeń jest dwucyfrowa, a inflacja zwolniła w okolice celu inflacyjnego (2,5 proc.). W maju średnie wynagrodzenie w przedsiębiorstwach było o 11,4 proc. wyższe niż przed rokiem – wynika z danych GUS. Dzięki temu po opłaceniu kosztów życia przeciętnemu Kowalskiemu powinno zostawać w portfelu znacznie więcej niż przed rokiem. Dane GUS na temat sprzedaży detalicznej sugerują, że nie wydajemy tych pieniędzy lekką ręką, ale oszczędzamy lub raczej odbudowujemy oszczędności po trudnym doświadczeniu dwucyfrowej inflacji. Efekt jest taki, że w maju 2024 roku łączna suma trzymana w bankach przez gospodarstwa domowe opiewała na 1 264 mld złotych (prawie 1,3 bln zł). To o ponad 120 miliardów złotych więcej niż przed rokiem.
Dane potwierdzają, że do banków zanosimy regularnie ogromne kwoty i to pomimo tego, że od końcówki 2022 roku średnie oprocentowanie nowozakładanych lokat spada. Z danych NBP wynika, że w jeszcze w grudniu 2022 roku przeciętne oprocentowanie nowej lokaty opiewało na 6,3 proc. Teraz banki obiecują nam o 1/3 mniejsze odsetki (4,2 proc.), a lokujemy w ich skarbcach kwoty rzędu 80 miliardów złotych miesięcznie i mówimy tu tylko nowych lokat (bez rachunków oszczędnościowych, na które również płyną kwoty idące w miliardy). Dla porównania w grudniu 2022 roku, kiedy średnie oprocentowanie depozytów było znacznie wyższe niż dziś, założyliśmy bankowe lokaty opiewające na niecałe 65 miliardów złotych, czyli o 15 miliardów mniej niż w kwietniu 2024 roku.
Bartosz Turek, główny analityk HREIT