Emisje na nowych warunkach
Emitenci znani inwestorom indywidualnym długo kazali czekać na swoje oferty, ale przez tych kilka miesięcy, w których trawili nowe warunki rynkowe, pogodzili się ostatecznie z tym, że na rynku obligacji korporacyjnych nadszedł czas inwestorów.
Pierwsze wnioski są optymistyczne. Kruk uplasował prywatną emisję (adresowaną zapewne do inwestorów instytucjonalnych) podnosząc marżę o 25 punktów bazowych względem ostatniej podobnej emisji sprzed dwóch lat i skracając okres do wykupu o rok, do pięciu lat. Uwzględniając krótszy okres do wykupu, możemy mówić o poprawieniu warunków oprocentowania o 35 punktów bazowych (za jeden rok życia obligacji Kruk płacił dotąd dodatkowe 10 punktów bazowych).
Oferta sprzedała się szybko, nie wiadomo nic o skali popytu, ale można domniemywać, że 35 mln zł było rodzajem rynkowego testu. Nie jest to bowiem kwota istotna z punktu widzenia Kruka i raczej nie zaspokaja jego inwestycyjnych apetytów na IV kwartał (zwykle w tym okresie finalizuje się najwięcej przetargów na wierzytelności). Zobaczymy więc po skali ewentualnej kolejnej emisji, na ile Kruk szacuje chłonność rynku na jego nowe papiery. A warto pamiętać, że mimo umorzeń w funduszach dłużnych, wolnej gotówki też powinno przybywać, bo równolegle zapadają emisje obligacji z ubiegłych lat, które – z obawy o chłodne przyjęcie na rynku – rzadko zastępowane są nowymi ofertami. Dlatego z popytem na nowe emisje, zwłaszcza mocnych jakościowo emitentów, nie powinno być aż tak dużych problemów, jak można byłoby sądzić „czytając” tylko nastroje na Catalyst. Czego zresztą dowodem może być także udana emisja Inpro, które także pozyskało 25 mln zł w mijającym tygodniu.
O wiele większą zagadką jest nastawienie do rynku inwestorów indywidualnych. Testuje je Echo z emisją publiczną wartą 50 mln zł. To kwota grubo poniżej oczekiwań dewelopera (wiosną mówił o pozyskaniu 200 mln zł w tym roku, z czego dotąd pozyskał 50 mln zł), ale oczywiście ostrożność w sondowaniu nastawienia do rynku tak chimerycznej grupy jaką tworzą inwestorzy indywidualni, jest rzeczą całkowicie zrozumiałą, a nawet wskazaną. Takie czasy, że emisja warta np. 100 mln zł może wzbudzić więcej znaków zapytania niż zapału do ulokowania znaczących nadwyżek kapitału. Także i Echo kusi inwestorów wyższym oprocentowaniem względem porównywalnych emisji sprzed roku, z tym, że w tym wypadku „promocja” kosztować będzie dewelopera 50 punktów bazowych rocznie (250 tys. zł).
Teoretycznie otoczenie rynkowe jest niesprzyjające przeprowadzaniu takich testów. Indeksy giełdowe spadają, sprzedaż mieszkań spada drugi kwartał z kolei, poczucie zagrożenia przerwaniem dobrej koniunktury gospodarczej zaczyna być coraz bardziej wyraźne. Z drugiej strony coś z gotówką robić trzeba, a obligacje mocnych firm, w dodatku o zmiennym oprocentowaniu opartym o WIBOR, mogą uchodzić za niezły pomysł na ucieczkę przed zmiennością, którą fundują giełdy i fundusze z dużym udziałem obligacji skarbowych w portfelach (te mają bowiem oprocentowanie stałe). Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na wzrost stawek IRS o 25 punktów bazowych (w przypadku pięcioletnich kontraktów) w ostatnich dwóch miesiącach.
W przeciwieństwie do postawy większości członków Rady Polityki Pieniężnej, rynek terminowy znów zakłada wzrost stóp procentowych (i WIBOR), co jest dodatkowym (po podniesieniu marży przez emitentów) atutem obligacji o zmiennym oprocentowaniu.
Na rozwiniętych rynkach tego rodzaju emisje są dziś w mniejszości i inwestorzy, którzy boją się i akcji, i papierów o stałym oprocentowaniu, z konieczności uciekają w metale szlachetne. U nas przynajmniej ryzyko stopy procentowej można ograniczyć, a w razie sukcesów pierwszych emisji, z uwolnieniem podaży nie powinno być problemu.