Informacje

Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa / autor: Fratria / Andrzej Wiktor
Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa / autor: Fratria / Andrzej Wiktor

WYWIAD

Chodzi o wielkie interesy, a nie o ludzkość

Agnieszka Łakoma

Agnieszka Łakoma

dziennikarka portalu wGospodarce.pl, publicystka miesięcznika "Gazeta Bankowa", komentatorka telewizji wPolsce.pl; specjalizuje się w rynku paliw i energetyce

  • Opublikowano: 18 czerwca 2024, 18:03

  • Powiększ tekst

Efektem unijnych przepisów o odtworzeniu przyrody będzie ograniczenie areału upraw, a więc i produkcji żywności i rolnictwa jako takiego, za to zgodnie z ideologią klimatyczną – mówi były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski.

Agnieszka Łakoma: Rada ds. Środowiska Unii Europejskiej w Luksemburgu przyjęła wczoraj Nature Restoration Law czyli jedną z najbardziej kontrowersyjnych ustaw – o przywracaniu przyrody. Stało się to w nietypowych okolicznościach, bo ze wsparciem minister z Austrii, choć jej rząd formalnie jest przeciwny nowym przepisom, a samej zainteresowanej grozi oskarżenie o działanie wbrew interesom kraju. Jak Pan ocenia taki sposób procedowania?

Jan Krzysztof Ardanowski: To głosowanie było co najmniej dziwne. Wcześniej wszystko wskazywało na to, że jest odpowiednia większość blokująca przepisy, przeciwko którym przez Europę przetoczyła się fala rolniczych protestów. Nie wiem, czy kiedykolwiek dowiemy się, dlaczego tak naprawdę austriacka minister to zrobiła, głosując wbrew rządowi, który reprezentuje. Mamy sytuację wręcz kuriozalną i powstaje wrażenie, że nastąpiło złamanie  dotychczasowych zasad.

Termin i sposób głosowania wybrano nieprzypadkowo

Wyszło na to, że nie jest ważne, co sądzi rząd w Wiedniu, ale ważna jest tylko opinia pani minister środowiska. Na dodatek głosowanie odbyło się w tydzień po eurowyborach i tuż przed zakończeniem belgijskiej prezydencji, jakby ktoś chciał wszystko „dopchnąć kolanem”, byle tylko się udało.

Sądzę, że termin głosowania wybrano nieprzypadkowo. Gdyby ustawę o przywracaniu przyrody, głosowano  w taki sposób jak wczoraj jeszcze przed wyborami, to bez wątpienia wpłynęłoby na ich wyniki w kilku przynajmniej krajach. Tymczasem postawiono na chwilowe przeczekanie, by uspokoić rolników, a przy okazji tuż przed eurowyborami głośno było o złagodzeniu przepisów tzw. Zielonego Ładu, na przykład obowiązku ugorowania gruntów czy rezygnacji z płodozmianu, choć akurat na tej ostatniej kwestii w ogóle rolnikom nie zależało.

»» O głosowaniu Nature Restoration Law czytaj tutaj:

Na nic protesty rolników. Zielony Ład trzyma się mocno

Rozporządzenie o odnowie zasobów naturalnych jest kluczowym elementem Zielonego Ładu, zatem gdyby chodziło o zbiór innych przepisów, to tak naprawdę ani kwestia terminu głosowania, ani jego sposobu nie miałaby aż tak dużego znaczenia, ale niestety  tutaj, powtórzę to jeszcze raz, chodzi o jedne z najistotniejszych przepisów, które mają być wdrożone wbrew protestom rolników i wbrew logice. Efektem będzie bowiem ograniczenie areału upraw, a więc i produkcji żywności i rolnictwa jako takiego. Za to zgodnie z ideologią klimatyczną i bałamutnie udowadnianymi tezami o dominującym wpływie człowieka na klimat. Oczywiście inna kwestia to wiarygodność wypowiedzi polskiego premiera, które słyszeliśmy wielokrotnie: że jest w stanie „wszystko w Brukseli załatwić, że nikt go tam nie ogra”. A okazuje się, że Donald Tusk nie zadbał o blokującą większość w jednym z najważniejszych głosowań. Pana premiera ograno, chyba że polski sprzeciw w Luksemburgu to zasłona dymna, żeby mógł z twarzą z tego wybrnąć. Czy przykład przepisów o przywracaniu przyrody to dowód na to, że nawet protesty w wielu krajach europejskich nie mają większego znaczenia przy ustaleniu unijnego prawa? Bo jeśli tak - to z jednej strony bardzo źle wróży na przyszłość, a z drugiej rodzi pytanie, czy politycy  - najpierw ci z Komisji Europejskiej potem ci z europarlamentu, a na koniec przedstawiciele rządów – zwyczajnie zlekceważyli rolników, czy też lobbing aktywistów klimatycznych jest tak silny.

„Drugim dnem” są interesy ogromnych korporacji finansowych

Co do tego, że ideologia ratowania „płonącej planety” ma się bardzo dobrze, chyba nikt już nie ma wątpliwości. A  że lobbing aktywistów jest silny to też oczywiste. Jednak „drugim dnem” są po prostu interesy ogromnych korporacji finansowych, a tzw. organizacje ekologiczne nolens volens, świadomie, czy nieświadomie pełnią rolę „użytecznych idiotów”. Wobec globalnych wyzwań żywnościowych najtrudniej jednak jest zaakceptować to, że w tle są hasła o ochronie przyrody, a  jednocześnie odbywać się to ma poprzez zniszczenie rolnictwa. Skoro Nature Restoration Law  zakłada przywrócenie przyrodzie 20 proc.  gruntów w ciągu sześciu lat i 90 proc. do połowy wieku, to za chwilę okaże się, że na przykład obejmie to znaczną część Holandii. To już samo w sobie brzmi absurdalnie.

Ale też słyszymy, że nie będzie tak źle, bo przecież każdy kraj opracuje sobie własny plan przywracania przyrody, więc zrobi, co uzna za słuszne. Czy zatem Polska będzie mogła dostosować ten dokument tak, by uwzględnić nasze – krajowe realia?

Takie opowieści trzeba włożyć między bajki. I tak oceny krajowych planów będą dokonywać urzędnicy w Brukseli. Osobiście pamiętam, kiedy pełniłem urząd ministra rolnictwa, przygotowaliśmy własny plan dla sektora, który był dla naszego kraju w miarę korzystny, próbował bowiem połączyć unijne żądania i specyfikę polskiego rolnictwa. W odpowiedzi z Brukseli Polska dostała polecenie dokonania ponad 340 poprawek.

Nie łudźmy się - tak samo będzie z wdrożeniem nowego planu w sprawie przywracania przyrody. Więc „nie ma zmiłuj” i tak Warszawa będzie musiała w planie uwzględnić wszystko, czego w  kontekście tego rozporządzania będzie chciała Komisja Europejska. I radzę też, by nie wierzyć w zapewnienia, jakie płyną z rządu, że to prawo dotyczyć będzie przede wszystkim gruntów państwowych. Państwo polskie większość takich wydzierżawiło, więc przepisy obejmą nie tylko państwowe gospodarstwa, których jest niewiele, a przecież też muszą kierować się rachunkiem ekonomicznym, ale całe rolnictwo, czyli również rolników indywidualnych. A w grę wchodzą bardzo poważne nakazy, skoro zakłada się wyłączenie z użytkowania rolniczego terenów bardzo dobrych gruntów, na których rolnicy osiągają wysokie plony i są dobre na pastwiska. Rząd będzie musiał na kogoś przerzucić te unijne wymagania.

Żywności będzie mniej i to otworzy wielką przestrzeń do importu

Ogólny pierwszy cel ustawy jest taki, że UE ma przywrócić co najmniej 30 proc. siedlisk objętych przepisami ze stanu złego do dobrego – takich jak lasy, łąki, tereny podmokłe, rzeki i jeziora – oraz 90 proc. do połowy wieku. Co to oznaczać będzie w praktyce?

Właśnie problemem jest to, że trudno jednoznacznie ocenić i na obecnym etapie przygotowanych przepisów zdefiniować, czym jest przejście od stanu złego do dobrego. Póki co wiemy tylko, że przyjęto założenie o szkodliwości rolnictwa dla klimatu. Niestety zamiast zwiększyć sekwestrację CO2 i rozwijać gospodarkę rolną i leśną, które tej sekwestracji służą, wybrano ścieżkę ograniczenia upraw. Choć chyba już każdy wie, że nawet gdyby całkowicie wyeliminować jakąkolwiek działalność człowieka, to zmiany klimatyczne, z powodów niezależnych od człowieka i tak będą zachodzić.

Poprzez Nature Restoration Law narzucone zostaną szkodliwe - ze względu na potrzeby żywnościowe - normy produkcji, ograniczenie areału i działalności rolniczej. Z terenów objętych ochroną, do których zaliczać się będą także otuliny chronionego krajobrazu i obszary z Natura 2000, rolnictwo zostanie wyrzucone, wyrugowane. Opowieści, że polskim rolnikom to nie zaszkodzi, są pozbawione podstaw. A dla Europy efekt końcowy będzie taki, że żywności będzie mniej i to dopiero otworzy wielką przestrzeń do importu i do gigantycznych zysków dla największych koncernów, które sprowadzaniem żywności się zajmą. Niektóre już pokazują, co potrafią na przykładzie choćby importu z Ukrainy. Oczywiście wszystko to kosztem rolników europejskich i ich gospodarstw.

Takie opinie  - jak pańska - w ogóle nie przebijają się nie tylko w Brukseli ale i w naszym kraju. Czy uważa Pan, że chodzi w praktyce o likwidację gospodarstw średnich i małych oraz jednak jeszcze pewnej ich niezależności?

Wielkie międzynarodowe koncerny doszły do słusznego zapewne z ich punktu widzenia wniosku, że najlepiej zarobić na żywności, opanowując jej produkcję, handel i dystrybucję. Tworzyć ją tam, gdzie są doskonałe warunki, bliżej nas to Ukraina i Rosja i stąd niekonsekwentna polityka UE wobec rolnictwa rosyjskiego, a dalej to Ameryka Południowa, w części Ameryka Północna, Nowa Zelandia, czy Australia. A do tego mamy ideę wegetarianizmu i weganizmu i produkcję żywności syntetycznej, wytwarzanej sztucznie w laboratoriach.

Europa przez kilka dekad zdołała doprowadzić do tego, że ma nowoczesne rolnictwo i dobrej jakości produkcję żywności; nie tylko na własne potrzeby ale i na eksport tam, gdzie jest to potrzebne. Teraz obserwujemy próbę wywrócenia tego porządku. Zawsze w takich przypadkach chodzi o interesy i pieniądze. Na pewno ani nie o ludzkość ani o kulę ziemską.

»» Jan Krzysztof Ardanowski o szansach polskiego rolnictwa czytaj więcej tutaj:

Polski rolnik nie pasuje do lewackiego obrazu Europy

Ekoterroryści nabiorą wiatru w żagle

Czy należy się spodziewać, że po przyjęciu Nature Restoration Law, z wielkim wsparciem aktywistów klimatycznych dla tych nowych przepisów, rolnikom coraz trudniej będzie prowadzić działalność?

Tak będzie. teraz aktywiści, których często rolnicy i przedsiębiorcy określają  mianem ekoterrorystów, nabiorą wiatru w żagle. Zwłaszcza, że ich akcje nie są powstrzymywane przez organy państwa. Trzeba liczyć się z tym, że organizacje „ekologiczne” będą w imię nowego prawa poczynać sobie coraz śmielej, więc zapewne będą i ataki na rolników i być może nawet różne prowokacje.

Zapowiedź pierwszego kroku już mamy – to sejmowa propozycja  Lewicy, by zakazać hodowli zwierząt futerkowych. Głosowanie w tej sprawie będzie bardzo ważne, a przy okazji będzie testem wiarygodności posłów, w szczególności Prawa i Sprawiedliwości. Przypomnę tylko tym, którzy patrzą na tego typu hodowle jak na „zło wcielone”, że w Polsce norki utylizują odpady ubojowe, bo właśnie z tych odpadów robi się pasze dla nich. Jeśli nie będzie hodowli w Polsce, to rozwinie się znakomicie w Rosji i to Rosjanie będą na niej zarabiać, bo u nich nie ma ograniczeń w hodowli. Wygląda na to, że zwolennikami zakazu utrzymywania zwierząt futerkowych są zwolennicy przeniesienia hodowli do Rosji. A wówczas w naszym kraju utylizację będą musiały prowadzić wyspecjalizowane firmy -  w tym niemiecki potentat, który wszedł na nasz rynek parę lat temu, licząc na zrobienie wielkich interesów. Najwyraźniej niemiecki koncern wyczuł, że prędzej czy później odpowiednie – z jego punktu widzenia - przepisy wejdą w życie i w końcu rozkręci biznes na wielką skalę i zacznie zarabiać miliardy. I ten moment zbliża się, jeśli Sejm przyjmie lewicowy projekt. Obawiam się, że zakaz hodowli tej grupy zwierząt, jeżeli przejdzie, będzie dopiero początkiem kolejnych tego typu zmian i ograniczania chowu innych zwierząt w naszym kraju.

Ale może jednak nie będzie radykalnych zmian? Przykład Holandii pokazuje, że politykom zwyczajnie się to nie opłaca. Tam w ramach Zielonego Ładu rozpoczęto likwidację hodowli bydła i protesty przyniosły efekt – w kraju jest nowy prawicowy rząd.

Niestety, politycy neomarksistowscy, rządzący Unią Europejską i urzędnicy brukselscy działający w interesie wielkiego kapitału będą narzucali, jak widać, krajom członkowskim rozwiązania dla tych krajów szkodliwe. Chcą zresztą de facto utworzyć jedno państwo europejskie, które wprost pozbawi suwerenności państwa narodowe. Natomiast w sprawach odżywiania, jeżeli ktoś z wyboru chce być weganinem, czy wegetarianinem,  to ma do tego prawo. Ale jeśli próbuje się narzucać określony sposób zachowania czy odżywiania innym, to trudno się z tym zgodzić. A gdy mówimy o mięsie, to aktywiści proponują wycięcie stad i/lub obłożenie jedzenia mięsa drakońskimi podatkami  tak, by stało się bardzo drogie i dla większości ludzi niedostępne. Jednak, jak życie uczy, biedni będą skazani na pokarm roślinny, ewentualnie z białkiem mięsnym owadów, a bogaci i tak będą jeść steki, hamburgery, czy schabowe, bo, jak wiadomo, oni zawsze się wyżywią.

Rozmawiała Agnieszka Łakoma

»» O Zielonym Ładzie czytaj więcej tutaj:

ZIELONY ŁAD W PIGUŁCE. Dobijanie upraw

ZIELONY ŁAD W PIGUŁCE. Ekorewolucja drenuje portfele

ZIELONY ŁAD W PIGUŁCE. Biznes do raportu! Bez znieczulenia

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych