Informacje

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Ogdowski: Porażka NATO w Afganistanie jest również porażką Polski

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 12 czerwca 2013, 09:48

    Aktualizacja: 12 czerwca 2013, 11:42

  • Powiększ tekst

"To pieniądze – obok presji opinii publicznych – są w mojej ocenie głównym powodem rozłożonej w czasie rejterady NATO z Afganistanu. Ten kraj absorbuje pieniądze jak pustynia wodę – bez względu na ilość, wszystko wsiąknie" - mówi w wywiadzie dla redaktora wGospodarce.pl Marcin Ogdowski - korespondent wojenny, dziennikarz i znawca tematyki afgańskiej.

Wywiad ukazał się na portalu wPolityce.pl. Marcin Ogdowski opisuje w nim realia wojny w Afganistanie, w której uczestniczą nasi żołnierze, także w kontekście ostatnich wydarzeń i śmierci naszego żołnierza w tym kraju.

Mamy wiosnę, lada moment lato, czyli okres, w którym wzrasta aktywność ugrupowań rebelianckich w Afganistanie. Śnieg się rozpuścił, temperatura wzrosła – członkowie komand znów wyszli w teren, w którym pozostaną do przełomu października - listopada, a jeśli pogoda pozwoli, to nawet kilka tygodni dłużej. Siłą rzeczy oznacza to większe ryzyko „kontaktu”, jak wojskowi nazywają starcie z przeciwnikiem. Siłą rzeczy przekłada się to również na większą liczbę „wykopków", jak zwykli mówić o zakładaniu min-pułapek żołnierze. Stąd nasze straty – zabici i ci, o których już się nie mówi i nie pisze (a których jest dużo, dużo więcej) – lżej i ciężej ranni.

Ogdowski uważa, iż nasza misja w Afganistanie i tak duże zaangażowanie ze strony Polski było błędem. Podaje tu przykład Czech, które także zrealizowały swoje zobowiązania sojusznicze a cenę zapłaciły za to dużo mniejszą.

Mówi się, że „nieużywana armia rdzewieje” – i patrząc z tej perspektywy, można mówić o jakichś korzyściach. Wojsko ostrzelało się, obyło z zachodnimi procedurami, z sytuacją bojowej współpracy z sojusznikami. Tyle że te wartości mają moc jedynie w obrębie jednej instytucji – armii. Patrząc z perspektywy państwa, nie widzę większych korzyści. Politycy podnoszą czasem argument „wiarygodności sojuszniczej”. Tyle że Czesi też okazali się wiarygodnym partnerem i członkiem NATO, a osiągnęli to, wysyłając do Afganistanu szpital polowy i kilka śmigłowców. My zaś postąpiliśmy w myśl bliskiej nam zasady „zastaw się, a postaw się”. Efekty? Misja kosztowała nas blisko 5 miliardów złotych, które można by było przeznaczyć na modernizację armii.

Dziennikarz opisuje też sprawę "kosztów" śmierci żołnierza na tej wojnie - z jego słów wyłania się smutny obraz chłodnej, finansowej i politycznej kalkulacji tam, gdzie powinno być współczucie i zrozumienie wobec ludzkiej tragedii.

Życie żołnierza ma swoją konkretną cenę. 10 lat temu było to 50 tys. złotych z tytułu odszkodowania w przypadku śmierci, dziś ta stawka wzrosła pięciokrotnie. Plus odprawa, plus 18-krotność średniej pensji krajowej i kilka innych benefitów, które otrzymuje rodzina poległego. Co do istoty Twojego pytania – (politycy - przyp. red.) liczą. I to pieniądze – obok presji opinii publicznych – są w mojej ocenie głównym powodem rozłożonej w czasie rejterady NATO z Afganistanu. Ten kraj absorbuje pieniądze jak pustynia wodę – bez względu na ilość, wszystko wsiąknie. A efektów nie widać. Bo owszem, w ostatnich miesiącach ginie mniej natowskich żołnierzy, ale to wynika z mniejszej liczby prowadzonych operacji, co z kolei jest skutkiem znacznej redukcji ISAF. A talibowie i inni watażkowie dalej z powodzeniem rządzą na prowincji, coraz śmielej poczynając sobie w enklawach silnie obsadzonych przez wojska Zachodu i siły bezpieczeństwa tamtejszego reżimu. Nie dalej jak wczoraj, zaatakowali ważne obiekty w Kabulu…

A jakie korzyści odniosło nasze wojsko w tej misji? Ogdowski zwraca uwagę, iż to "afgańskie" przygotowanie jest dobre, ale wojsko Polskie powinno raczej skupić się na przygotowaniu do innych zadań...

Wojsko Polskie nauczyło się walczyć w warunkach wojny antypartyzanckiej, w specyficznych warunkach geograficznych i kulturowych. Poza wspomnianym już ostrzelaniem, z samej istoty tych doświadczeń raczej nie skorzystamy. Bo Polsce nie grożą działające w górach, rebelianckie oddziały, których sposób funkcjonowania w dużej mierze wyznacza islamski fundamentalizm. Jeśli już powinniśmy się czegoś bać (choć byłbym tu ostrożny w ocenie skali ryzyka), to raczej rosyjskich rakiet i czołgów, które przetoczyłyby się przez nasze równiny. W przypadku Afganistanu nikt nie mamił nas wizją intratnych kontraktów, więc fakt, że ich nie ma, nie rodzi frustracji. Chociaż tyle – można by rzec, wspominając poczucie porażki, jakie towarzyszyło nam, gdy w 2008 roku polskie oddziały opuszczały Irak. Ale nie zmienia to faktu, że wojna o Afganistan jest przegrana. Struktury, na czele której stoi prezydent Hamid Karzaj, bez wsparcia Zachodu przetrwają najwyżej kilka miesięcy. Świadomi tego Amerykanie już teraz dogadują się z umiarkowanymi skrzydłami talibów, usiłując w ten sposób pokojowo wmontować rebeliantów w system władzy. Nawet jeśli im się uda, moim zdaniem nie przyniesie to długotrwałych rozwiązań. W perspektywie kilku lat Afganistan czeka kolejna wojna domowa, w wyniku której ukonstytuuje się władza najsilniejszego. A tak się składa, że rząd dusz mają w tym kraju mają islamscy fundamentaliści. NATO – podobnie jak Armia Radziecka – nie przegra militarnie „bitwy o Afganistan”. Jednak w sensie politycznym będzie to porażka. A porażka Sojuszu, jest również porażką Polski.

as/

 

 

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych