Informacje

Henryk Uzdrowski, członek zarządu Fratria sp. z o.o. / autor: FRATRIA / Julita Szewczyk
Henryk Uzdrowski, członek zarządu Fratria sp. z o.o. / autor: FRATRIA / Julita Szewczyk

Narodowy audytor – warunek rozwoju Polski

Gazeta Bankowa

Gazeta Bankowa

Najstarszy magazyn ekonomiczny w Polsce.

  • Opublikowano: 20 marca 2019, 17:55

    Aktualizacja: 5 listopada 2019, 12:54

  • 1
  • Powiększ tekst

Obrona polskiej racji stanu wymaga powołania dużego, narodowego audytora. Pojawienie się takiego podmiotu byłoby aktem komplementarnym dla procesu rozwoju gospodarczego naszej ojczyzny. To sprawa pilna, gdy weźmiemy pod uwagę skalę wyzwań, jaka stoi przed Polską – napisał na łamach „Polskiego Kompasu 2018” Henryk Uzdrowski, członek zarządu Fratria sp. z o.o., wydawcy „Polskiego Kompasu”

„Polski Kompas” Anno Domini 2018 znów przynosi solidną porcję tekstów nie tyle opisujących obecny stan polskiej gospodarki, ile zawierających wiele wartościowych prognoz i zapowiedzi projektów, które mają się stać podporą dalszego rozwoju naszej ojczyzny. Z pewnością znajdujemy się obecnie w momencie o dużym znaczeniu dziejowym. Po odrzuceniu paradygmatu opartego na skompromitowanym twierdzeniu, że „kapitał nie ma narodowości”, Polska coraz śmielej wchodzi na ścieżkę rozwoju, mimo że ta często krzyżuje się ze ścieżkami rozwoju innych państw. Wiemy jednak już teraz, że awans w hierarchii kontynentalnej, na jaki kraj wielkości Polski z pewnością zasługuje, jest możliwy tylko poprzez wsparcie i budowanie przewagi konkurencyjnej rodzimych przedsiębiorstw wobec podmiotów zewnętrznych. Zapisane w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju finansowe i instytucjonalne mechanizmy wspierania polskich firm powinny zostać uzupełnione o jeden, bardzo istotny element – powołanie narodowego audytora. To warunek sine qua non osiągnięcia celów wytyczonych w SOR.

Fundamentem zmiany myślenia o rozwoju gospodarczym Polski było zastopowanie wyprzedaży za bezcen majątku narodowego, nazywanej przez dewastatorów polskiego przemysłu prywatyzacją. W maju 2015 r. ówczesny minister skarbu Włodzimierz Karpiński z nieukrywaną satysfakcją obwieścił, że przez ostatnie 25 lat sprzedano aż 97 proc. z 8,5 tys. państwowych polskich przedsiębiorstw. Z transakcji uzyskano łącznie 152 mld zł, które rozpłynęły się przez lata na bieżące potrzeby budżetu państwa. Sprywatyzowane firmy w większości nie przynoszą dziś żadnych korzyści państwu polskiemu, za to konsekwencjami ich pozbycia się były likwidacja całych gałęzi przemysłu, kilkunastoprocentowe bezrobocie i wynikająca z niego masowa emigracja, wyludnianie zwłaszcza mniejszych miast i wsi.

Największym grzechem masowej prywatyzacji jest jednak nie sam fakt pozbywania się dochodowych spółek przez państwo, lecz są skandalicznie niskie wyceny sprzedawanych podmiotów, ustalane zazwyczaj przez zagraniczne firmy audytorskie. Skalę zjawiska dokładnie pokazywał raport Najwyższej Izby Kontroli z grudnia 2015 r. NIK badała prywatyzacje dużych państwowych spółek, do których doszło w latach 2012–2014. Okazało się, że w czterech przypadkach spółki sprzedano z rażącym zaniżeniem ich wartości, co łącznie przyniosło ponad 1 mld zł strat budżetowi państwa. Winę za taki stan rzeczy ponoszą nierzetelna wycena oraz bezkrytyczne podejście do niej urzędników wykonujących w ciemno wszelkie zalecenia firm audytorskich. W omawianym raporcie NIK poinformowała, że nieprawidłowości dotyczyły sprzedaży 85 proc. akcji Kopalni Węgla Brunatnego „Adamów”, 85 proc. udziałów spółki Meble Emilia, 86,92 proc. akcji Zakładów Górniczo-Hutniczych „Bolesław” oraz zbycia na Giełdzie Papierów Wartościowych 37,9 proc. akcji spółki Ciech. Przypadek tej ostatniej spółki jest szczególnie bulwersujący. W publicznym wezwaniu ustalono cenę na 29,50 zł za akcję, chociaż szacunki aż siedmiu biur maklerskich sugerowały poziom 33 zł. Ostatecznie udziały sprzedano po 31 zł, a więc znacznie poniżej realnej wartości. Co ciekawe, doradcą Ministerstwa Skarbu Państwa przy tej transakcji była spółka ING Securities SA, należąca do tego samego holdingu, co mniejszościowy udziałowiec Ciechu OFE ING. NIK podkreśliła w swoim raporcie, że OFE ING nie tylko nie odpowiedział na wezwanie do sprzedaży, lecz dokupił jeszcze akcje Ciechu, zwiększając wówczas swój stan posiadania w tej spółce.

Holendrzy z ING mają zresztą wyjątkowe szczęście do interesów w Polsce. To właśnie bank ING został bowiem wybrany na inwestora strategicznego dla Banku Śląskiego. Ta prywatyzacja, dokonana w styczniu 1994 r., zakończyła się jedną z największych afer w historii III RP, gdyż cena akcji w dniu debiutu przebiła aż o 1 350 proc. wartość emisyjną. Analizując powyższe fakty, trudno nie zadać sobie pytania, ile pieniędzy straciła Polska na dokonywanej w ten sposób prywatyzacji.

Wyprzedaż majątku narodowego za bezcen, opartego na nierzetelnych wycenach, a często zapewne na wycenach z premedytacją zaniżanych to tylko jeden z aspektów szkodliwego działania firm doradczych i audytorskich. Z podobną – tyle że odwrotną – sytuacją mamy do czynienia w przypadku zawyżania wartości walorów, do których kupna przymierzają się państwowe spółki. I tutaj nie brakuje niestety przykładów drenowania państwowej kasy w oparciu o chybione audyty, wyceny i nierzetelne doradztwo.

Najbardziej kosztownym dla państwa polskiego błędem firm doradczych było pozytywne zaopiniowanie zakupu przez KGHM kanadyjskiej spółki Quadra, do której należała kopalnia miedzi Sierra Gorda w Chile. Dziś wiemy, że zakup ten kosztował państwową spółkę przynajmniej 7,5 mld zł straty i trudno liczyć na to, że kiedykolwiek jeszcze się zwróci. Eksperci branży miedziowej ostrożnie szacują, że być może pierwsze niewielkie zyski w skali roku kopalnia Sierra Gorda przyniesie w 2021 r., czyli 10 lat po dokonaniu inwestycji. W proces przygotowania tej transakcji KGHM zaangażował renomowane firmy doradcze: BNP Paribas oraz Rothschild (doradcy finansowi), Davies Ward Philips & Vineberg LLP oraz Gide Loyrette Nouel (doradcy prawni), Ernst & Young (doradcy podatkowi), Citibank (doradca zarządu) oraz AMC Consultants i KGHM Cuprum (doradcy techniczni). W czasie zakupu Quadry prezesem KGHM był Herbert Wirth. „Newsweek” zapytał go, dlaczego kupił akcje Quadry 40 proc. drożej, niż wyceniał je rynek. „Nie przepłacam. Doradcy, którzy pomagają nam przy tej transakcji, oszacowali rynkową wartość akcji Quadry na 15 dolarów. Ale dla zwiększenia atrakcyjności oferty sugerowali cenę 16–17 dolarów. Ostatecznie zaproponowaliśmy 15 dolarów i to cena, na którą przystali obecni akcjonariusze kanadyjskiej firmy. Jest adekwatna do jej wartości. Rada nadzorcza zamówiła własne wyceny, które potwierdziły, że 15 dolarów to dobra cena za akcje Quadra – odparł prezes”. Dziś wiemy, że nie tylko przepłacił, lecz również zaangażował gigantyczne środki z budżetu państwowej firmy w bardzo niepewny interes. Kto poniósł tego konsekwencje? Na pewno nie doradcy ani audytorzy, którzy w odpowiedzi na wszelkie zarzuty o nierzetelność zasłaniają się tajemnicą umów zawieranych z kontrahentami.

Podobnie nietrafionym zakupem, choć na dużo mniejszą skalę, było nabycie czeskiej Grupy AWT przez PKP Cargo. Inwestycja, która miała przynieść polskiemu przewoźnikowi kolejowemu zysk w wysokości 138 mln zł, okazała się kulą u nogi, generującą same straty. Wszystko przez upadek kopalni węgla OKD, która była głównym źródłem zysku dla Grupy AWT. Dodatkowo w maju 2017 r. PKP Cargo zostały zobowiązane do odkupienia pakietu akcji AWT od udziałowca mniejszościowego za cenę ustaloną z góry w umowie z… 30 grudnia 2014 r. Nie trzeba dodawać, że dużo wyższą niż ówczesna wartość rynkowa.

Ze skandalicznym przykładem chybionej wyceny, błędnej analizy rynku i gigantycznych strat dla budżetu państwa mamy do czynienia także w branży energetycznej. Polscy wytwórcy energii elektrycznej zobowiązali się na podstawie umów zawieranych kilka lat temu do płacenia nawet po 300 zł za 1 MW wytworzony z użyciem odnawialnych źródeł energii, czyli głównie przez farmy wiatraków. Tymczasem przez lata rynkowe ceny spadły poniżej 30 zł za 1 MW „zielonej” energii. Konstrukcja umów z zagranicznymi właścicielami wiatraków nie daje jednak polskim operatorom możliwości negocjacji cen, a próby zerwania skandalicznie niekorzystnych kontraktów grożą narażeniem się na zasądzenie gigantycznych odszkodowań. W takiej sytuacji znalazł się Tauron, od którego amerykański wytwórca prądu z OZE domaga się 1,2 mld zł odszkodowania za zerwanie fatalnej dla polskiego operatora umowy.

Do największego skandalu doszło jednak na przełomie 2012 i 2013 r., kiedy pomorska Energa wraz z PGE zakupiły za ponad 1 mld zł hiszpańską spółkę Iberdrola Renewables. Spółka była podmiotem zależnym od hiszpańskiego koncernu Iberdrola – globalnego potentata na rynku energii odnawialnej i farm wiatrowych. Już rok później Energa rozpoczęła dokonywanie wartych ponad 100 mln odpisów z tytułu ponoszonych strat i braku rentowności inwestycji. Okazało się, że Energa i PGE kupiły projekty istniejące niemal wyłącznie na papierze. Spośród 33 projektów farm wiatrowych, które pozyskała grupa Energa, przejmując polską część Iberdroli, zdecydowana większość nie ma dziś żadnej wartości. Zakupione farmy wiatrowe wyceniane są obecnie na mniej niż kilka milionów złotych. Transakcja poprzedzona została analizą firmy Ernst & Young prognozującą wzrost cen zielonych certyfikatów do kwoty 300 zł za 1 MW. Łącznie na analizy prawne i ekonomiczne zarząd grupy Energa w 2012 r. przeznaczył 13 mln zł. Nasuwa się podejrzenie, że na potrzeby hiszpańskiej Iberdroli sporządzane były zupełnie inne raporty, które mogły sugerować szybkie wycofanie się z nowych inwestycji w farmy wiatrowe w związku ze zbliżającym się załamaniem cen. Inaczej przecież Hiszpanie nie pozbywaliby się tak dochodowej spółki.

Zaniżona wycena w przypadku sprzedaży, zawyżona w przypadku kupna to niejedyne problemy, jakie generują zagraniczni doradcy i audytorzy dla państwa polskiego. Należy się zastanowić także nad ich bieżącą obsługą kontrolingową, w której próżno się doszukiwać fachowości i profesjonalizmu. Do najświeższych, a jednocześnie najbardziej kompromitujących dla renomowanych audytorów przykładów zaliczyć należy upadek spółki GetBack. Spektakularna skala zaniedbań i nadużyć, jakich dopuszczał się przez lata zarząd GetBacku, zupełnie umknęła uwadze rewidentów z jednej z największych i najbardziej renomowanych firm audytorskich. Afera ta była kroplą, która przelała czarę goryczy, i nareszcie – po latach całkowitej bezczynności – działaniu audytorów postanowiła z uwagą przyjrzeć się Komisja Nadzoru Finansowego. W latach ubiegłych, mimo równie skandalicznych przykładów na niską jakość usług świadczonych przez audytorów, poprzedni zarząd KNF nie tylko nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń do ich pracy, lecz dodatkowo nakazywał międzynarodowym koncernom kosztowne ekspertyzy, za które płacić musieli polscy przedsiębiorcy.

Obrona polskiej racji stanu wymaga zatem kolejnej próby podjęcia rękawicy i powołania dużego, narodowego audytora. Pojawienie się takiego podmiotu byłoby aktem komplementarnym dla procesu rozwoju gospodarczego naszej ojczyzny. To sprawa pilna, gdy weźmiemy pod uwagę skalę wyzwań, jakie stoją przed Polską. Szykowane połączenie Orlenu z Lotosem stworzy giganta, który dążąc do dalszego rozwoju, będzie musiał spróbować ekspansji na zagraniczne rynki. Każda próba podboju nowego rynku powinna jednak zostać poprzedzona dogłębną, rzetelną i przede wszystkim godną zaufania inwestora analizą rynku. Czy biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia z zagranicznymi doradcami i audytorami, mamy prawo spodziewać się tej uczciwości? Czy planowana przez rząd budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego zostanie poprzedzona fachowym rozpoznaniem potencjału inwestycji? Czy gdyby w latach 20. XX w. zlecono audyt zasadności zbudowania portu w Gdyni niemieckiej firmie, to czy nie wskazałaby ona, że nowy duży port usytuowany tak blisko Gdańska nie ma ekonomicznego uzasadnienia, podobnie jak pewien opozycyjny polityk zdeprecjonował pomysł stworzenia CPK, argumentując, że jest lotnisko w Berlinie?

Powołanie narodowego audytora uchroniłoby Polskę także przed wyciekiem wrażliwych danych dotyczących strategicznych branż. Bo czy tak trudno wyobrazić sobie sytuację, że zlecony w polskiej filii międzynarodowej korporacji poufny audyt trafia do osób z centrali i tym samym zagraniczne podmioty zyskują cenną wiedzę oraz dostęp do polskiego rynku kosztem naszych przedsiębiorstw? Doświadczenia III RP pozwalają przypuszczać, że istnieje stały wyciek wrażliwych danych gospodarczych z naszego kraju. Utrzymanie przez Polskę pozycji lidera wzrostu w Europie nie będzie możliwe bez jego zatamowania.

W naszych uszach zawsze powinny brzmieć słowa Józefa Piłsudskiego: „Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”, a jeżeli będziemy o nich pamiętać, to żaden projekt, nawet powołanie narodowej agencji audytorskiej, nie będzie się nam wydawał zbyt odważny czy zbyt ambitny.

Najcenniejszym polskim kapitałem zawsze byli ludzie, profesjonaliści w swoim fachu i wielcy wizjonerzy. Ich potencjał rzadko jednak bywał wykorzystywany w służbie ojczyzny, bo ta w ostatnich 300 latach rzadko cieszyła się pełną niezależnością. Dziś, po odzyskaniu władzy przez ludzi, którzy interes Polski stawiają na pierwszym miejscu, mamy niepowtarzalną, dziejową okazję, by najbardziej światłe umysły zaprząc do pracy dla dobra kraju. Polscy ekonomiści i audytorzy pracują w największych i najważniejszych ośrodkach biznesowych świata, takich jak Nowy Jork, Londyn czy Hongkong. Czas wskrzesić najlepsze polskie tradycje, nawiązujące do wielkich projektów II RP i czerpiąc ze spuścizny takich ludzi jak choćby przedstawiciele słynnej lwowskiej szkoły matematycznej, rozpocząć budowę silnej polskiej gospodarki.

Henryk Uzdrowski, członek zarządu Fratria sp. z o.o., wydawcy „Polskiego Kompasu”

Wydanie „Polskiego Kompasu 2018” dostępne jest na stronie www.gb.pl a także w aplikacji „Gazety Bankowej” na urządzenia mobilne

Polecamy i zachęcamy do lektury tego wyjątkowego rocznika

Powiązane tematy

Komentarze