Powrót IRA? Znów zamieszki w Belfaście przez brexit
Brexit stworzył „realne problemy” w Irlandii Północnej, ale przemoc nie jest sposobem na ich rozwiązanie - oświadczył w czwartek brytyjski minister ds. Irlandii Północnej Brandon Lewis. Tamtejsza policja ocenia, że tak poważnych aktów przemocy nie było od wielu lat
Lewis pojechał w czwartek do Belfastu w reakcji na zamieszki, które od kilku dni trwają w północnoirlandzkich miastach, a w środę przybrały najpoważniejszą dotychczas formę. W zachodniej części Belfastu został uprowadzony, a następnie spalony miejski autobus. Przez cały wieczór policjanci byli obrzucani butelkami z benzyną, na ulicach podpalano opony i kosze na śmieci, a w trakcie pracy zaatakowany został fotoreporter gazety „Belfast Telegraph”.
Naprawdę dobrze widzieć, że wszystkie pięć partii zbliża się do siebie, jasno mówiąc, że przemoc jest nie do przyjęcia. Będę pierwszym, który przyzna, że w ciągu pierwszych kilku miesięcy roku istniały realne problemy związane z tym, jak protokół wpłynął na ludzi, zarówno jako konsumentów, jak i tych w społeczności lojalistów i unionistów - powiedział Lewis.
Wspomniany przez niego protokół w sprawie Irlandii Północnej, który jest częścią umowy o warunkach brexitu, faktycznie stworzył granicę celną między tą prowincją a resztą Zjednoczonego Królestwa. Efektem tego są zarówno problemy z dostawami towarów do Irlandii Północnej, jak i obawy unionistów i lojalistów, czyli zwolenników utrzymania prowincji pod zwierzchnictwem Londynu, o to, że ta sytuacja zagraża politycznemu status quo.
Tę napiętą od kilkunastu tygodni atmosferę spotęgowała zeszłotygodniowa decyzja północnoirlandzkiej prokuratury, by nie postawić nikomu zarzutów w związku z pogrzebem wysokiego rangą bojownika Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA), w którym - mimo restrykcji przeciwepidemicznych - uczestniczyło ok. 2000 osób, w tym 24 polityków Sinn Fein. To po tej decyzji w zeszłym tygodniu w lojalistycznych dzielnicach zaczęły wybuchać zamieszki.
Lewis podkreślił, że przemoc nie jest rozwiązaniem problemów.
Sposobem radzenia sobie z tymi sprawami jest demokratyczny i dyplomatyczny proces polityczny. Nie ma legitymizacji dla przemocy, aby poradzić sobie z którymkolwiek z tych problemów. To nie służy niczyjej sprawie bez względu na to, jakie są ich obawy w jakiejkolwiek kwestii - podkreślił.
Wcześniej we wspólnym oświadczeniu akty przemocy potępiło pięć partii, reprezentujących zarówno społeczność protestancką i katolicką, które tworzą rząd północnoirlandzki. „Chociaż nasze stanowiska polityczne są bardzo różne w wielu kwestiach, wszyscy jesteśmy zjednoczeni w naszym poparciu dla prawa i porządku. Ataki na policjantów, służby publiczne i społeczności są godne ubolewania i muszą się skończyć. Destrukcja, przemoc i groźba przemocy są całkowicie nie do przyjęcia i nie do usprawiedliwienia, bez względu na to, jakie obawy mogą istnieć w społecznościach” - napisano.
Jak podała PSNI, północnoirlandzka policja, obrażenia w nich odniosło do tej pory 55 funkcjonariuszy, z czego ośmiu w środę wieczorem. Według Jonathana Robertsa, zastępcy komendanta głównego PSNI, uczestniczyło w nich po obu stronach - lojalistycznej i republikańskiej - ok. 600 osób i obie strony się do nich wcześniej przygotowywały.
Zamieszki minionej nocy były na skalę, jakiej nie widzieliśmy w Belfaście ani w całej Irlandii Północnej od lat - ocenił.
Poinformował on także, że w zamieszkach ponownie uczestniczyli nieletni. Policja już wcześniej ostrzegała, że grupy przestępcze odpowiedzialne za podsycanie zamieszek wciągają w nie nawet kilkunastoletnie dzieci. Wśród 10 aresztowanych do tej pory osób byli 13- i 14-latek.
PAP, mw
CZYTAJ TEŻ: Dla Irlandczyków są ważniejsze problemy niż brexit
CZYTAJ TEŻ: W Irlandii Północnej znowu wybuchają bomby