Spór o brexit. Brytyjczycy podzieleni ws. wyjścia z Unii
Pięć lat po referendum, które przesądziło o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i pół roku po zakończeniu okresu przejściowego po brexicie Brytyjczycy wciąż nie mają jasności, czy była to dobra decyzja. Ale większość z nich dziś zagłosowałaby tak samo jak w 2016 r.
Sondaże przeprowadzone przy okazji rocznicy referendum dowodzą, że Brytyjczycy są nadal podzieleni w kwestii brexitu. Według badania Deltapoll, gdyby Wielka Brytania była w UE i głosowanie odbyło się teraz, za wyjściem i pozostaniem głosowałoby po 50 proc. badanych. W badaniu Savanta ComRes, za wyjściem z UE było 49 proc. ankietowanych, a przeciw 51 proc., zaś sondaż ośrodka Kantar - z innym pytaniem - pokazuje, że 54 proc. popiera pozostanie poza UE, skoro Wielka Brytania już z niej wyszła, a 46 proc. opowiedziałoby się za powrotem do niej. Wszystkie badania wskazują też, że jest bardzo mały odsetek wyborców w obu grupach - po kilka procent - którzy od czasu referendum zmienili zdanie i zagłosowaliby inaczej.
Niewielkie fluktuacje w sondażach - a dodatkowo skupienie uwagi na pandemii koronawirusa - powodują, że nie ma żadnych realnie liczących się głosów na rzecz zorganizowania jeszcze jednego referendum. Rządząca Partia Konserwatywna pod kierownictwem Borisa Johnsona sfinalizowała proces wyjścia z UE, więc z oczywistych powodów przekonuje, że brexit jest i będzie nadal sukcesem, zaś główna siła opozycji, Partia Pracy nie chce wracać na pozycje prounijne, bo alienowałaby w ten sposób od sporej, kluczowej grupy własnych wyborców. Poza tym, nikt w obecnej sytuacji, w czasie pandemii, nie ma szczególnej ochoty na wracanie do kwestii, która od dziesięcioleci budzi głębokie podziały w społeczeństwie.
Pandemia z jednej strony dość skutecznie przykrywa wszystkie niedoskonałości brexitu czy niespełnione obietnice z nim związanie, a z drugiej dała najważniejszy jak dotychczas argument, że wyjście z UE przyniosło pewne korzyści. W odbiorze społecznym nie ma ważniejszego tematu niż wyjście z pandemii i decyzja rządu Johnsona z lata zeszłego roku, by nie wchodzić do unijnego mechanizmu zakupu szczepionek okazała się słuszna, co przyznają nawet najbardziej zawzięci przeciwnicy brexitu. Choć obecnie sytuacja z tempem szczepieniami się już trochę wyrównała, to poczucie, że Wielka Brytania robiąc samemu niektóre rzeczy może być skuteczniejsza, a UE jest w sytuacjach kryzysowych powolna - pozostanie na długo.
To samo odnosi się też do zawierania umów handlowych, choć sam ich efekt jest już mniej oczywisty. Czołowym argumentem zwolenników brexitu było to, że Wielka Brytania po wyjściu z UE będzie mogła prowadzić własną politykę handlową i zawierać dogodne dla siebie umowy na całym świecie. Brytyjski rząd podkreśla, że od czasu brexitu zawarł umowy z ponad 60 państwami, co formalnie jest prawdą, ale faktycznie zdecydowana większość z nich to jedynie prolongowanie na dotychczasowych warunkach tych umów, w których Wielka Brytania była stroną jako członek UE. Z drugiej strony - zawarta w połowie czerwca umowa handlowa z Australią jest pierwszą, która została wynegocjowana zupełnie od podstaw i pokazuje ona, że faktycznie można to zrobić w ciągu kilku miesięcy, a nie w ciągu kilku lat, jak to się dzieje w przypadku umów handlowych UE.
Trzeba jednak jasno powiedzieć, że ani umowa z Australią, ani ewentualne przystąpienie do Wszechstronnego i Postępowego Porozumienia na rzecz Partnerstwa Transpacyficznego (CPTPP), co zaczęto negocjować w zeszłym tygodniu, w żaden sposób nie wyrównają strat w handlu związanych z wyjściem z UE. Jak wynika z wyliczeń brytyjskiego ministerstwa handlu międzynarodowego, w wyniku członkostwa w CPTPP brytyjski PKB wzrośnie w ciągu 15 lat o 1,8 mld funtów, czyli zaledwie o 0,08 proc. Według szacunków, brytyjski PKB będzie za 15 lat o 4 proc. niższy niż byłby, gdyby Wielka Brytania pozostała w UE.
Ale do tego również trzeba dodać dwa zastrzeżenia. Po pierwsze przesunięcie brytyjskiego handlu zagranicznego w kierunku krajów pozaeuropejskich kosztem UE trwa już od ponad 20 lat, a trudno zaprzeczyć temu, że to Azja jest bardziej dynamicznym i obiecującym rynkiem - choćby z powodu demografii - niż Europa, więc faktyczny rachunek zysków i strat za 15 lat może wyglądać inaczej niż w obecnie sporządzanym statycznym modelu.
Po drugie - szacunki dotyczące utraconych korzyści w wyniku wyjścia z UE wyliczane były przed wybuchem pandemii, a bardzo trudno na obecnym etapie jest rozdzielić w danych, jaka część spadku obrotów handlowych po zakończeniu okresu przejściowego jest efektem nowych, utrudnionych procedur handlowych, jaką część spowodowała pandemia i będący jej skutkiem kryzys gospodarczy, a co jest efektem statystycznym wynikającym z wyprzedawania w pierwszych miesiącach roku zapasów gromadzonych przez firmy na wypadek braku umowy między Londynem a Brukselą.
W ocenie skutków brexitu nie sposób też pominąć sytuacji w Irlandii Północnej i będącego jej efektem wzrostu nieufności między Londynem a Brukselą. Irlandia Północna jest jedyną częścią Zjednoczonego Królestwa, w której po brexicie pojawiły się trwałe problemy z dostępnością towarów w sklepach i tego nie można zrzucić na pandemię, lecz powstały one w wyniku wejścia w życie protokołu północnoirlandzkiego, który wprowadza konieczność kontrolowania towarów wysyłanych do tej prowincji z pozostałych części kraju. Jak się wydaje, rząd Borisa Johnsona, chcąc uniknąć wyjścia z UE bez umowy, nie docenił realnych konsekwencji protokołu i teraz próbuje go renegocjować.
Jakkolwiek trudno odmawiać racji UE, gdy mówi, że Londyn powinien dotrzymywać umów, które sam, bez przymusu podpisał, nie jest też tak, iż Bruksela jest w tej sytuacji bez winy. UE na każdym kroku podkreśla, że najważniejszą sprawą jest podtrzymywanie procesu pokojowego w Irlandii Północnej, tymczasem bardzo jednoznacznie ustawia się po jednej ze stron społeczno-politycznych podziałów w tej prowincji (republikanów), nie uznając - a nawet jak powiedział Johnson - nie rozumiejąc argumentów drugiej (unionistów).
Spory wokół protokołu północnoirlandzkiego w największym stopniu tworzą atmosferę nieufności między Londynem a Brukselą. To, czy uda się je rozwiązać, w dużej mierze będzie determinowało, czy brexit okaże się sukcesem, czy też nie. Bo niezależnie od tego, jak wiele brytyjski rząd mówi o „globalnej Brytanii” i jak mocno chce przeorientować jej handel zagraniczny, stosunki z UE nadal będą kluczowe dla postbrexitowej prosperity. Ale problemem może być to, że w niektórych stolicach po drugiej stronie kanału La Manche wciąż wiele osób chce, by brexit okazał się porażką.
Czytaj też: ARP: Rośnie produkcja i sprzedaż węgla
PAP/kp